Zamknij

Legendy z okolic Brodnicy. O karbowskim upiorze

15:26, 14.08.2013 Aktualizacja: 18:33, 21.07.2023
Skomentuj Fot. Krzysztof Cedro: Zabudowania dawnego gospodarstwa Krigera są najbardziej charakterystycznymi obiektami starego Karbowa Fot. Krzysztof Cedro: Zabudowania dawnego gospodarstwa Krigera są najbardziej charakterystycznymi obiektami starego Karbowa

We dworze w Karbowie w XVIII wieku gospodarzem był hulaka Rembieliński. Z tej postaci czerpie rodowód legenda o karbowskim upiorze.

Słońce już pewnie wstawało, choć jego promienie wciąż jeszcze były gdzieś tam za wzgórzami, gdy pierwszy kogut tego niedzielnego ranka dostojnym krokiem wyszedł na dziedziniec karbowskiego dworu. Zgrabnym, wprawnym ruchem wskoczył na daszek studni, po czym odczekawszy chwilę (tak jak to czasem czynią słynni śpiewacy, aby uspokoić publiczność) zapiał przepięknym tenorem, aż powietrze zadrżało w okolicy.

Stary stelmach Jakub, który grzebał coś zawzięcie przy kolasie, uśmiechnął się pod swoim rzadkim wąsem i mruknął:

- A piej, piej... Jak obudzisz pana Rembielińskiego, to ani chybi łeb ci zdmuchnie.

Ale pana Rembielińskiego nie trzeba było budzić, bo pomimo niedzieli wstał ze cztery długie pacierze przed kogutem. Właśnie siedział wraz ze swym przyjacielem Frydrychem Hinzem - medykiem z Brodnicy - przy długim, dębowym stole i obaj czyścili myśliwskie strzelby.

CZYTAJ TAKŻE: O duchu brodnickiego komtura

Frydrych ospale gmerał wyciorem w długiej lufie, jednocześnie marudząc nielitościwie:

- Tak, że powiadam ci, Filipie - mówił do Rembielińskiego. - Niech diabli porwą taką komitywę z tobą. Toż z niej tylko fatyga, a targanie zdrowia...
- Eee tam, desperujesz - machnął ręką Rembieliński. - Przecie żyw jesteś, zatem nie tak źle!
- Nie tak źle?! - szarpnął głową Hinz. - No to już facecje! Toż tu wciąż jeno polowania, biesiady, pojedynki, bijatyki, a ile to już łbów musiałem do kupy poskładać?! I przez kogo? Ano przez ciebie, bo jesteś narwany jak ten dzik, co go przedwczoraj Niemojewski ustrzelił.
- Hola, co gadasz! - zerwał się pan Filip i trzasnął ręką w blat stołu. - Niemojewski co prawda strzelał, ale on by z trzech kroków i w ratusz nie trafił. Dzika ja położyłem! Tu, o! - wskazał na koniec lufy strzelby - Stąd kulka poszła!
- Ja, ja, natürlich! Taka to prawda, jak ta, że Łański sam się szablą przez łeb ciął.
Rembieliński przerwał czyszczenie.
- Ha, prawda, Łański. Chyba opatrzyłeś go zgrabnie, co?
- Sam Hipokrates lepiej by tego nie zrobił, ale jak tak będziesz dalej szablę o byle głupstwo wyciągał, to okoliczną szlachtę do kalectwa doprowadzisz albo ci się za mury Brodnicy pochowają.
Pan Filip położył ciężką dłoń na ramieniu przyjaciela.
- Błazeństwa, Frydrychu! Ludzie tu, jak widzisz, rośli i zdrowi, medyka niepotrzebujący. Czasem się szlachta między sobą szabelką poszarpie... Noo, ale mój Boże, przez to i zajęcie, i zapłatę masz dobrą, przyjacielu.
- U nas w Niemczech inny porządek.
- U was w Niemczech byle książątko równych sobie urodzeniem krótko za pysk trzyma, jak ja moje brytany! Tedy patrz, że w Rzeczpospolitej szlachta wnet królowi w prawach dostaje, o czym gdyby ten zapomniał, to...
- To wnet ze trzy konfederacje na najjaśniejszy tron mu się zwalą!
Rembieliński podkręcił wąsy.
- Nooo, tego... Gdyby mocno się zapomniał, to czort jeden wie... Ale, ale! Turbowanie królów to nie nasza polska specjalność, bo tu wy, Niemcy, czy Anglicy mody dyktujecie. Co zaś do porządków, to słyszałeś, abym kiedy chłopa jakiego skrzywdził? Jak któremu moja nagonka pole stratuje, temu Rembieliński żywym srebrem nagrodzi i jeszcze szaraka z polowania dołoży!
- Noo... prawda - po zastanowieniu przytaknął Frydrych. - Ludziom zawsze szkody wyrównujesz. Ja też cię za to cenię, ale teraz uciekam, na żadne polowanie z tobą już nie mam siły. Zbyt mnie to wszystko zdrowia kosztuje. Zresztą wczoraj wieczorem był pachołek od Łańskiego "żebym jaśnie panu dalej łeb opatrywać raczył, bo gorączkuje i w jakowąś malignę wpadł". O masz, tak mi to zgrabnie przedstawił.
Hinz odstawił broń, po czym kierując się do wyjścia, mruknął:
- Zobaczę, czy Jakub naprawił kolasę, a jeśli tak, to jadę do Brodnicy. Stanął w drzwiach, plecami do Rembielińskiego i uniósł swój sękaty, chudy paluch w górę, jednocześnie oświadczając:
- Odpocznę trochę od twojej kompaniji, ty Lucyferze jeden!

CZYTAJ TAKŻE: Niedaleko wykopano prawdziwy skarb, teraz poszukiwacze weszli na pole kukurydzy. Też było warto

Niedzielny dzwon z klasztoru, lecz pan do boru...

Jakub właśnie kończył naprawiać kolasę i Frydrych mógł wygodnie wrócić do Brodnicy. Lubił odwiedzać karbowski dwór przyjaciela, ale hulaszcze życie, do którego za każdym razem porywał go Rembieliński, zdołał dzielić z nim tylko przez jakiś czas, właśnie taki, jaki potrzebował jego organizm na to, aby wśród polowań, opilstwa, gonitw, awantur stanąć na progu fizycznej ruiny. Doktor pakował wtedy manatki i czym prędzej ruszał do Brodnicy, jak sam twierdził, "na rekonwalescencję". Obejrzał się jeszcze za siebie, zaś przez głowę przemknęła mu myśl: "Dziwny to kraj, niepospolici ludzie. Bawią się, politykują, czcze awantury wszczynają... Szkoda, bo to wszystko jak dziurawa łódka wody nabiera, a kipiel wokół coraz większa, coraz bardziej wzburzona... Nie widzą tego?"

Tymczasem Rembieliński już siedział na koniu i krzykiem próbował przywołać do siebie dwa niesforne charty, które bez reszty były zajęte drażnieniem kota, gdy nagle od strony Brodnicy poranne powietrze rozciął czysty głos dzwonu. Pan Filip ściągnął cugle wierzchowca. Chwilę nasłuchiwał, po czym zwrócił się do Jakuba wciąż kręcącego się po dziedzińcu:
- Skąd to tak jakoś dziwnie dzwonią, chyba nie z fary?
- Z klasztoru, jaśnie panie. Wczoraj fratry zawiesili dzwon na kościele. Dziś niedziela, to i na mszę dzwo...
- Wiem - przerwał Rembieliński, a w duchu dodał: "A to kiep ze mnie. Toż dzisiaj niedziela. Hmm... może by tak wreszcie pojechać do kościoła?"
Patrząc w kierunku Brodnicy, zapytał stelmacha:
- Pani już wstała?
- Ooo, jaśnie pani już parę pacierzy temu wyjechała do klasztoru - Jakub machnął ręką.
W Rembielińskim krew zawrzała. "Już teraz nawet na mnie nie czeka" - pomyślał i z przekąsem mruknął głośno:
- Tak to ożeń się ze świętą!
Kątem oka dostrzegł, że psy wreszcie przestały szarpać kota, a teraz, sadząc wielkie susy, mknęły ku niemu.
- Wariaty! - wrzasnął. - Poszalejemy, co?! No to dalej!
Poprawił małą czapeczkę, po czym nagłym ruchem dźgnął wierzchowca ostrogami. Gnał przez pola, zmuszając konia do dzikiego galopu. Nic to płoty, nic to powalone drzewa, krzaki, rowy. Jakby zły duch wstąpił w szlachcica. Prędzej, prędzej, prędzej...
Charty mile zaskoczone dzikim biegiem wyzwoliły z siebie jakieś pierwotne siły i rwąc po obu bokach jeźdźca, czyniły jazgot niesamowity, strasząc każde stworzenie na drodze. Wtem wielki odyniec wypłoszony z krzaków psim szczekaniem zupełnie stracił orientację, a doprowadzony do poczucia bezpośredniego zagrożenia ruszył rozpaczliwą szarżą wprost na wierzchowca. Ten nagłym ruchem rzucił się w bok, wyrzucając jeźdźca w powietrze...
Tylko najwprawniejsze ucho by dosłyszało suche chrupnięcie pękających kostek kręgosłupa...
Wśród traw, polnych kwiatów, na zrytej kopytami ziemi, leżało martwe ciało pana Filipa, a gdzieś nad nim drgało powietrze poruszane głosem klasztornego dzwonu, wzywającego na trzecią tej niedzieli mszę.

CZYTAJ TAKŻE: Czarodziejski krzew znad jeziora Mieliwo, czyli sposób na diabła

Nie pomoże ksiądz, ni brat, to zaradzi kat

Nie chciał ksiądz proboszcz brodnicki dać zgody na to, aby ciało pana Rembielińskiego w poświęconej ziemi pogrzebać, twierdząc, że skoro za życia w tym nieszczęsnym szlachcicu wiary nie było, tedy i po śmierci między wiernymi leżeć nie powinien. Widać, że sama pani Rembielińska też nie bardzo nalegała, skoro w końcu spoczął pan Filip w byle jakim grobie, wykopanym przy drewnianym moście, na gościńcu prowadzącym z Brodnicy do Szabdy.

Wkrótce po tym zaczęły się dziać różne rzeczy. Najpierw zauważono, że konie przeprowadzane drogą koło grobu wpadały nagle w strachliwy popłoch, stając dęba, rzucając zaprzęgami czy jeźdźcami na wszystkie strony. Któregoś dnia niby spokojna woda rzeczki powyrywała kilka drewnianych dyli mostu. Żaden pies albo kot nawet nie próbował zbliżyć się do mogiły, zaś ptaki omijały ją szerokim łukiem.

O zbadanie dokuczliwej tajemnicy poproszono toruńskiego kata Dittmera, któremu żaden szlachcic ręki nie podawał, ale który uchodził za autorytet w określaniu piekielnych mocy (stugębna plotka głosiła, że z diabłami często miał do czynienia, bo przecie ścinając złoczyńców dostarczał czartom "towar", a zatem był z nimi w osobliwej spółce).
Ten podjąwszy niewielką zapłatę rzetelnie wziął się do dzieła. Spędziwszy pół dnia na jakichś zabiegach, od których wszyscy woleli być z daleka, oświadczył, że wszystkiemu winien duch Rembielińskiego, gdyż, jak wiadomo, karbowskiego dziedzica pochowano bez sakramentów, bez księdza, w niepoświęconej ziemi. Stąd, ani chybi, diabelskim sługą został, a skoro tak, to z całą pewnością błąka się po ziemi jako strzygoń czy upiór, szkodząc ludziom.
Ponieważ jednak kat Dittmer znał się na rzeczy, oświadczył, iż zaraz coś poradzi. Kazał przenieść mogiłę Rembielińskiego pod las, po czym obsadzić kolczastymi cierniami, co miało zapobiec wydostawaniu się upiora z grobu.
Wszystkie zalecenia kata wykonano skrupulatnie i... zapanował spokój.
Jednak nie na długo.
Którejś nocy rozpętała się nad okolicą potężna burza. Pioruny biły w ziemię tak gęsto, że lasy, jeziora, pola wokół Brodnicy niemal okryła straszliwa poświata błyskawic. Wtem jedna z ognistych strzał uderzyła w samotny grób na skraju lasu i w mgnieniu oka rozniosła jego kolczastą osłonę, rozrzucając jej fragmenty po najbliższej okolicy.
Gdy wydawało się, że ów wystrzał stanie się początkiem burzowego pogromu, nagle nastała cisza. Jeszcze tylko upiorne echo falowało w powietrzu, posyłając daleko ostatni grzmot.

Zapadły nieprzeniknione ciemności

Cicho, ciemno, dziwnie spokojnie. Z wysokiego dębu bezszelestnie spadał liść... Wówczas potworny, nieziemski świst rozdarł powietrze. Nie wiadomo skąd trysnęły strumienie lodowatego wiatru, by po chwili nad zniszczoną mogiłą utworzyć wirujący lej. Kłęby trawy, liści, nawet drobnych gałęzi zawirowały w niesamowitym, wściekłym tańcu. Gdzieś z podziemi dobiegł chichot... Trwało to akurat tyle, ile połowa krótkiego pacierza, a potem wszystko opadło, odsłaniając bladą, wąsatą postać szlachcica siedzącego na koniu. Rembieliński! Tak jest! Był to (a raczej jego zjawa) sam nieszczęsny dziedzic. Lekko nacisnął kolanami boki wierzchowca i ruszył w ciemności otaczające to ponure miejsce.

CZYTAJ TAKŻE: Pojezierze Brodnickie. Legendarna tajemnica półwyspu. Uzbrojeni po zęby chłopi urządzili krwawą jatkę

O wieczornej porze nie daj Bóg ci w borze

Wkrótce wśród ludu pojawiły się dziwne, niepokojące opowieści o upiorze jeźdźca na koniu, pędem przemierzającego podbrodnickie lasy i tratującego chodzących po zmroku. Słynna była historia o drwalu, któremu wąsata zjawa zamieniła twarde żelazo ostrza siekiery na miękki ołów (miała to być kara za to, że chłopisko zbyt ospale wykonywał swoją pracę, rąbiąc las).
Opowiadano też dziesiątki innych zdarzeń związanych z duchem Rembielińskiego, ale jak to w takich sprawach bywa, większość bajd przepadła w mrokach czasu, uszczuplając tym samym skarbiec niesamowitych opowieści z Brodnicy i okolicy. Tak czy inaczej, gdybyś miał nieszczęście po zmierzchu znaleźć się w którymś z podbrodnickich lasów - o bracie! Lepiej uważaj, a zmykaj, nasłuchując pilnie! Bo jeżeli usłyszysz szalony tętent końskich kopyt, to może znaczyć, że Rembieliński niedaleko za tobą. Módl się wówczas, aby twój Anioł Stróż w porę zdołał cię osłonić, gdyż żadna ziemska siła nie da rady tego dokonać...

(Piotr Grążawski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%