Wśród rozmaitych atrakcji starej, dostojnej Brodnicy, duchy stanowią niewątpliwie mocny punkt. Spotkania z nimi, od wieków przysparzają ekscytujących, niezapomnianych wrażeń, choć trzeba od razu zastrzec, że nie każdemu dana jest łaska przeżycia takiej wstrząsającej przygody.
Uwaga, bo słowo „wstrząsającej” nie jest tu jedynie przymiotnikowym ozdobnikiem, a dla wielu zdarzeń raczej troskliwym ostrzeżeniem!
No, to tak na wszelki wypadek, żeby nie było: nic nie gadali, nic nie pisali, a tu komuś ze strachu się w głowie pomieszało...
Czując się zatem zwolniony z odpowiedzialności za konsekwencje zdrowotne i wszelakie perturbacje wynikłe z kontaktów z moimi ulubieńcami zza światów, śmiało zapraszam do wniknięcia w świat niezwykły, nieprzewidywalny, zaś czasem – co tu dużo gadać- straszny, bo niezrozumiały, nieprzewidywalny.
Zwiedzając Brodnicę, spoglądając na jej szacowne mury w poszukiwaniu pamiątek przeszłych, nieraz zupełnie niesamowitych zdarzeń będących udziałem miasta, należy sobie zdawać sprawę, że każda z zachowanych przez wieki budowli ma nie tylko tę swoją historię oficjalną, pieczołowicie spisaną przez badaczy historii sztuki, lecz posiada też tę ludową, legendarną, przekazywaną przez stare mieszczańskie rodziny z pokolenia na pokolenie. Obie przenikają się doskonale, dodają kolorytu miejscowej kulturze, emanują atmosferą niezwykłości, budując tym samym uzasadnioną opinię miasta nietuzinkowego, ciekawego, ba, intrygującego. Każdy łatwo może się o tym przekonać, gdy wczesnym pogodnym rankiem stanie na tivolskim wzgórzu i spojrzy w dolinę. Dostrzeże wówczas jak słońce łagodnie wydobywa z krajobrazu siedem wież, a potem wyczarowuje na ich iglicach, hełmach, dachach roziskrzone refleksy, przekazywane dalej na niższe budowle lub wpadające w gęstwinę zieleni potężnych drzew, zda się z tej perspektywy – leniwie spacerujących po ulicach. Czasem słoneczną strzałę odbije niemal niebieska toń bystrej Drwęcy, z werwą meandrującej pośród domów, ogrodów, podmiejskich łąk.
Patrząc na to urzekające dzieło wielu pokoleń sam zapragniesz poznać je bliżej, podświadomie czując, iż suche historyczne fakty, pieczołowicie ustalone przez badaczy stanowią jedynie próg, za którym kipą wieki pełne życia, niezwykłych przygód, zdarzeń przekraczających konwenanse, a czasem i prawa fizyki. Wiele z nich nie trafiło na karty poważnych ksiąg profesjonalnych historyków, za to zostały pod dachówkami starych kamienic, w cieniach szacownych budowli, w szumie drzew, w wiekowej, pomorskiej kiście mojego dziadka.
Niestety z tą bardzo elegancką zjawą mamy pewien kłopot, ponieważ nikt nie wie, gdzie, kiedy i o jakiej porze się pojawi. Niby mamy świadomość, że dama, to dama, nawet powinna trochę kaprysić – już taki urok, a jednak gdy weźmiemy pod uwagę, że pozostałe „zwiewno-duszne” towarzystwo rozlazło (może „rozpłynęło”?) się po różnych zakamarkach starej Brodnicy, także nie zachowując żadnej dyscypliny, wyjąc raz tu, raz tam, strasząc bez ładu i składu to wówczas dopiero widać wagę problemu. Bo powiedzcie jak tu tu umówić żądnego wrażeń turystę, który cały dzień ma rozplanowany: o 13 obiad, o 15 spacerek do muzeum, 17 jeziorko, knajpeczka, 22 miejscowe duchy?… A właśnie miejscowe duchy mają to gdzieś.
Na szczęście jest w naszych zasobach duch stateczny, przewidywalny, ukazujący się regularnie każdego roku, a przy tym nie pozbawiony pewnej romantycznej nuty. O jego istnieniu donoszą nie tylko najstarsze legendy szeptane, czy wzmianka w książkowym „hiciorze - romansidle” z początku XX wieku pt: „Biała Dama” Berty von der Goltz, lecz także całkiem współczesne doniesienia.
Zresztą co tam! Każdy może to sprawdzić. Wystarczy, że w noc z 15 na 16 lipca stanie spokojnie przy zamkowej fosie... Ale hola! Zacznijmy od początku.
Potężny czworobok brodnickiego zamku rzucał długi cień na miasto, którego mieszkańcy z respektem podziwiali wspaniałość krzyżackiej budowli. Cztery narożne wieże (w tym jedna potężna ośmiokątna) spięte grubym, 25 metrowej wysokości murem obronnym, wraz z umocnieniami przedzamcza, fosą zasilaną wodą Strugi Brodnickiej, a także Drwęcy stanowiły – jak na ówczesne warunki – twierdzę niemal nie do zdobycia.
Świadomość tego faktu była o tyle istotna, że właśnie trwała wielka wojna między Królestwem Polski, a państwem zakonu krzyżackiego, do którego wówczas należała Brodnica. Jako miasto nadgraniczne, będące w istocie swoistym kluczem do Prus krzyżackich, lub – jak kto woli – bramą na Mazowsze, zajmowało w planach wojennych obu stron szczególna pozycję. Konwentowi tutejszych braci-rycerzy przewodził jeszcze dość młody komtur Baldwin Stoll.
Gdy rozkaz wielkiego mistrza Urlyka von Jungingen wezwał dowodzoną przez niego chorągiew rycerzy ziemi brodnickiej na miejsce koncentracji wszystkich krzyżackich oddziałów, zapowiedział pozostałej na zamku załodze i brodnickim rajcom, iż niezależnie od tego, jaki będzie wynik spodziewanej bitwy z Królem Polski, to on do miasta na pewno wróci.
Następnego dnia, pod chorągwią z wizerunkiem skaczącego, czerwonego jelenia – herbu brodnickiej komturii – poprowadził swoich rycerzy na spotkanie przeznaczeniu.
W dniu 15 lipca 1410 roku, na polach pod wsią Grunwald rozegrano jedną z największych bitew średniowiecza, w której wojska Króla Polski Władysława Jagiełły rozgromiły armię krzyżacką, kładąc trupem większość dostojników Zakonu.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem, wiadomość o klęsce dotarła do Brodnicy. Przygnębiona załoga zamku, spodziewając się, że teraz wkrótce nadejdą wojska zwycięskiego króla, długo czekała na swojego dowódcę, aż zrozumiała płonność tej nadziei; wyglądało na to, że Baldwin Stoll najwidoczniej też zginął w wielkiej rzezi.
Wówczas, dla podniesienia ducha (nomen omen), ktoś sobie przypomniał o zapowiedzi komtura. Ktoś inny gotów był przysiąc, że w środku nocy widział go wjeżdżającego na zamkowy dziedziniec, zaś wielu miało słyszeć, jakoby o północy, na zamkowym moście dał się słyszeć tętent kopyt bojowego rumaka i chrzęst ciężkiej zbroi, jaką przed bitwą miał na siebie nałożyć komtur... Tak, czy inaczej – narodziła się legenda.
Oto od tamtej pory, każdego roku, o północy z 15 na 16 lipca powtarza się tajemnicze misterium. Aby je zobaczyć trzeba co najmniej dwa- trzy kwadranse przed północą spokojnie zaczaić się (ukryć) w pobliżu zamkowego mostu (nie ma co stawać na ulicy, czy wprost na przyczółku mostu, bo wówczas na pewno nic się nie zdarzy - polecam osłonę pni drzew przy niedalekiej fontannie, lub od strony parkingu przy policji).
Jeśli będziecie mieć odrobinę szczęścia, wówczas dostrzeżecie jak spośród mgieł płynących od wód fosy wyłania się, materializuje postać rosłego rycerza siedzącego na potężnym, bojowym rumaku. Wolno, majestatycznie, bezgłośnie pokonuje most, zmierzając w kierunku dziedzińca, zaś tam kilkukrotnie okrąża go, potem zatrzymuje się, prostuje sylwetkę, podnosi przyłbicę hełmu, rozgląda się... Nie wiadomo, czy tym samym dziwi się, iż tak teraz wygląda jego niegdyś potężny zamek, czy szuka towarzyszy ze swojej chorągwi, których kiedyś powiódł do ataku przeciw królowi polskiemu, a którzy na zawsze zalegli w grunwaldzkich polach... Trudno odgadnąć. W każdym razie najwidoczniej nie znalazłszy tego, czego szuka (kto to zresztą wie?), opuszcza przyłbicę, po czym rusza w kierunku mostu przez fosę i tam rozpływa się we mgłach nocy...
Tak każdego roku od ponad 600 lat! Jo, to taka stara, zwiewna brodnicka tradycja...
Aaaa, jeszcze jedno! Wej, bym zapomniał!... Podobno jest tak, że gdy władze miasta niczego specjalnego dla niego nie dokonają, to wkurzony duch się nie pojawia i fertyk...
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz