Przypominamy tekst zamieszczony w gazecie Czas Brodnicy w lipcu 2008 roku autorstwa Tomasza Ciechanowskiego
Eugeniusz Chojnicki przez 18 lat współrządził miastem. Zaczynał jako sekretarz powiatu, później awansował na zastępcę naczelnika miasta, aby pod koniec swojej kariery politycznej od 1983 do 1986 roku sprawować funkcję naczelnika miasta.
- Miasto w tym czasie bardzo się rozwinęło - mówi Eugeniusz Chojnicki. - Pamiętam, że w 1953 roku w Brodnicy mieszkało 10 tys. osób, a kiedy odchodziłem w 1986 roku liczyło 28 tys. mieszkańców.
W tamtych czasach wszystko było centralne - władza, pieniądze. Z budżetu miasta niewiele można było zbudować, choć fabryki przynosiły niezły dochód. Według Eugeniusza Chojnickiego - kiedyś policzył dochód zakładów m.in. Polmo, Zakładów Mięsnych - i był on znacznie większy niż budżet miasta.
- Dlatego o wszelkie inwestycje musieliśmy pisać do centrali do Warszawy - mówi były naczelnik miasta. - Trzeba było sporo się najeździć, naprosić, załatwiać. Ale jak już się udało, to budowa szła szybko. Na przykład ulicę Sienkiewicza wraz z mostem zbudowaliśmy w ciągu roku. To było konieczne, bo cały ruch odbywał się przez centrum miasta i było już ciasno. Z kolei ulica Sikorskiego powstała gdzieś w 1975 roku - wcześniej był tu tylko trakt wyłożony kamieniem. Zdobyliśmy na to pieniądze małym fortelem. Otóż miały się w Olsztynie odbyć Dożynki Krajowe, pisaliśmy więc do władz krajowych, że tysiące Polaków będzie tędy jechać do Olsztyna, a nie mamy porządnej drogi. I władza drogę wybudowała.
Z innych, ciekawszych, jednak niedokończonych inwestycji Chojnicki wymienia centralną kotłownię i kolektory. Pierwsza inwestycja polegać miała na budowie dwóch ogromnych kotłowni, które miały ogrzewać całe miasto. Pierwsza powstała w Polmo i miała swym zasięgiem objąć miasto po tej stronie Drwęcy. Druga miała stanąć w lasku miejskim (prawdopodobnie tam, gdzie dziś są mieszkania socjalne) i zasilałaby resztę miasta. Plany z lat 80 jednak padły, a nowa władza, już wybierana demokratycznie, do nich nie wróciła. Co do kolektorów - to zostały wykorzystane. Po zmianie ustroju podłączono je do świeżo wybudowanej oczyszczalni ścieków.
Według Chojnickiego wybudowanie domu w tamtych czasach zależało tylko od tego, czy ktoś potrafił załatwić materiały budowlane. Działki miasto wykupywało, zbroiło a potem sprzedawało za bezcen, znacznie poniżej ceny. Działkę za ok. 15 tys. zł - czyli ok. 1/3 ceny ówczesnego fiata 126p - dostawał, kto chciał, pod warunkiem, że w najbliższych latach rozpocznie budowę. Tym samym powstawało ok. 100 domów rocznie. Z kolei mieszkania w blokach (wtedy to nazywało się budownictwo wielkopłytowe) dostawało się z przydziału - tak jak dzisiejsze mieszkania komunalne.
- Rocznie budowaliśmy ok. 250 takich mieszkań - zapewnia Chojnicki. - Dlatego miasto mogło się tak rozwijać.
- Korzyści? - zastanawia się eks-naczelnik. - Oprócz talonu na malucha co 4 lata, to chyba żadne. - Pensja tak kiepska, że kiedy odchodziłem na emeryturę to wolałem ją wziąć z etatu nauczycielskiego, bo wychodziła znacznie wyższa. Nawet mieszkania córce nie udało mi się załatwić, a kiedy po latach czekania dostała je z przydziału, to przyjechały służby specjalne sprawdzić, czy nie doszło do korupcji.
W urzędzie w latach 80. pracowało 50 osób plus dwie panie od wydawania kartek na żywność. Większość to kobiety, a pensja - według naczelnika - była niewielka, więc to chyba raczej status społeczny decydował o chęci pracowania w urzędzie, niż zarobki. Podobnie było z radą miasta. Jednak nie była ona taka jak dziś. Wybierano ją z klucza politycznego na zasadzie, że musi być jeden inteligent, robotnik itd. Radny wówczas nie otrzymywał ani grosza za swoją funkcję, zwracano mu jedynie za przejazdy PKS-em, jeśli musiał dojeżdżać. No i miał darmową komunikację miejską, którą wprowadzono właśnie w latach 80.
- Praca naczelnika czy zastępcy to było wiele obowiązków. Przykładowo we wtorki przyjmowałem mieszkańców miasta ze skargami i prośbami - wspomina były naczelnik. - I średnio przyjmowałem ich 50 dziennie. Mieszkańcy wydzwaniali do mnie do domu ze wszystkimi problemami, np. o północy, że im prąd ktoś wyłączył. Albo o szóstej rano, bo chleba nie dowieźli do sklepu. Wtedy ja dzwoniłem do szefa PSS-u, a ten przyspieszał produkcję.
Sytuacje był różne - zarówno śmieszne, jak i poważne. Zdarzyło się kiedyś, że kobieta z dzieckiem chcąc dostać mieszkanie urządziła strajk okupacyjny w gabinecie naczelnika. Powiedziała, że się nie ruszy, dopóki nie dostanie mieszkania. Ten wezwał milicję i kobieta strajk zakończyła, jednak - jak zapewnia naczelnik - w kilka tygodni mieszkanie dostała.
Eugeniusz Chojnicki w 1986 roku zrezygnował z funkcji naczelnika, bo - jak mówi - trudna sytuacja i stres w pracy zbiegły się z przemianami politycznymi. Jednak nie odszedł na emeryturę - objął stanowisko dyrektora Domu Dziecka. Dziś wcale nie mieszka w obszernej willi, jak można by pomyśleć. Niewielkie mieszkanie w starej kamienicy, dość nieciekawa okolica (niedaleko mieszkania z przydziału ma miejscowy element). Jednak z ciekawością na bieżąco obserwuje rozwój miasta, wszystko co się dzieje, buduje.
- Mam wiele spostrzeżeń co do obecnej sytuacji miasta - mówi Chojnicki. - Jednak nie będę wygłaszał moich uwag, bo ktoś może to skomentować, że odsunięto mnie od żłobu, a teraz się wymądrzam. Jedyne co mi pozostaje z tamtych lat, to że czasami starsi mieszkańcy Brodnicy kłaniając mi się wołają: „O, pamiętam pana, pomógł mi kiedyś pan przy załatwieniu sprawy...”
W 1978 roku otwarto uroczyście nowo wybudowany w czynie społecznym budynek Domu Rzemiosła przy ul. Kamionka w Brodnicy. Na dużej sali obecni byli wtedy ówcześni notable, m.in. zastępca naczelnika Brodnicy Eugeniusz Chojnicki (w pierwszym rzędzie pierwszy od prawej), sekretarz Komitetu Miejskiego PZPR Jerzy Tomasz (obok), przewodniczący koła ZBOWiD-u Brunon Schuetz (czwarty od prawej w pierwszym rzędzie) /fot. Archiwum/
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz