Jedna z wielu spraw, która zadziwia ludzi przybyłych do Brodnicy po II wojnie światowej, to wciąż tu występujący syndrom dawnej granicy. Niemal w każdej tutejszej rodzinie jest żywe jakieś wspomnienie czy familijna anegdota związana z kordonem na rzeczce Pisiak
Nic dziwnego, wszak w ciągu swej 725 - letniej historii, Brodnica przez niemal 320 lat była miastem granicznym; najpierw jako krzyżacka forteca (jeszcze dwa lata po drugim pokoju toruńskim), potem, po rozbiorach, aż do 1920 roku jako miasto garnizonowe strzegące prusko-rosyjskiej linii podziału.
CZYTAJ TAKŻE: Rodzina Przeczewskich - jej losy wplecione w historię i wielki zjazd po latach
Zresztą w dwudziestoleciu międzywojennym do granicy z Prusami mieliśmy ledwo 30 kilometrów, zaś samo miasto było jedną z przemytniczych baz (co także wynika z ówczesnych komunikatów policyjnych).
Ileż tu rozmaitych zdarzeń miało miejsce?! Ile dramatów, ile zgoła zabawnych zajść! Ach, całe jesienne i zimowe wieczory można by o tym rozprawiać, gdyby tylko pozbierać to, co jeszcze kołacze się w ludowej pamięci pokoleń. Czasem jednak nie wystarczy przywołanie tradycji czy dziedzictwa ludycznej pleciugi, czasem trzeba sięgnąć po stare, zakurzone dokumenty, grube księgi, lub łopatę i pędzel archeologa, aby odkryć historię dawno zapomnianą, lub przywaloną tą o większym splendorze, bardziej spektakularną, albo tylko lepiej udokumentowaną. Trzeba grzebać w kufrze dziedzictwa, strzepywać kurz wieków, strzyc uszami, nauczyć się czytać z kamieni. O, to lubię!
Pod koniec XIV wieku król Ludwik Węgierski nadał w lenno ziemię dobrzyńską (obejmującą część naszego dzisiejszego powiatu) księciu Władysławowi Opolczykowi. Jednakowoż książę Władysław, któremu jego dość wredne postępki nie przysporzyły wśród historyków zbytniej sympatii (delikatnie rzecz ujmując), nie spieszył się zbytnio z objęciem nowych nadań. Coś jakby czuł, że dobrzyniacy bez entuzjazmu przywitają nowego pana, dlatego najpierw postarał się o ściągnięcie w te okolice przedstawicieli przychylnych mu, a możnych rodów.
CZYTAJ TAKŻE: Kiedy jeszcze w Brodnicy był most zwodzony przez Drwęcę
Padło na znamienitą śląską familię von Loben (mającej rodowe włości koło Środy Śląskiej). Toteż gdy po ponad rocznej zwłoce od chwili nadania, w roku 1380 Opolczyk objął wreszcie lenno, wraz z nim (a może nieco wcześniej) przybył co najmniej jeden von Loben, czyli mówiąc bardziej swojsko Lebl (tak ich tu zwano), o imieniu Piotr. Osiadł w Osieku.
Tak, tak w tym naszym Osieku, po drugiej stronie Pisiaka. Pewna wiadomość o nim pochodzi z lektury dokumentu dobrzyńskiego Opolczyka, gdzie obok miejscowych dostojników, m.in. sędziego Andrzeja, marszałka Iwona, oraz cześnika dobrzyńskiego Jana, wymienia Piotra "Leofil de Ossek". Piotr niewątpliwie należał do najbliższych dworzan Opolczyka, bo ten powierzał mu rozmaite ważne funkcje. Uczynił go nawet burgrabią zamku biskupów kujawskich w Raciążku. Lecz tu tego obżartucha (słynął z niepohamowanego apetytu, stąd pewnie zawdzięczał przydomek "Gruby") spotkała niemiła przygoda.
Otóż w 1391 roku Jagiełło wtargnął na ziemię dobrzyńską z zamiarem odzyskania jej dla Korony. Kilku polskich rycerzy znanych z mocnej głowy, udając neutralność w konflikcie przybyło na zamek raciążki, przywożąc z sobą sporą beczkę mocnego wina. Zadowolony z prezentu Lebl Gruby nakazał służbie natychmiastowe przygotowanie jadła, po czym wieczorem urządzono "wielkie żarcie" i... picie. Biedny Piotr ani podejrzewał, w jakie wdał się towarzystwo!
Jak wspomniałem, do tej ciężkiej misji Jagiełło wyznaczył rycerzy posiadających bodaj czy nie najodporniejsze "łby w Królestwie"! Ci pijąc z nim równo, doprowadzili go do kompletnego upojenia, aż stracił przytomność. Natomiast nasze chwaty nie tylko, że "ostali się" na nogach, to jeszcze dobrze obili gęby służącym, związali burgrabiego, a następnie porwali go do polskiego obozu!
Gruby jakoś to przeżył, bo profesor Bieniak znalazł dokument z 1399 roku zaświadczający, że Lebl załatwiał jakąś transakcję z mieszczanami Brodnicy na sumę 200 grzywien. Zresztą w tym momencie na scenę musi wkroczyć dwóch synów (miał jeszcze córkę) Piotra Grubego: Magnus i Konrad.
Magnus zanim pojawił się nad Pisiakem jako młody chłopak wziął udział w rejzie krzyżackiej przeciwko Litwie (kampania z 1379-1380 roku). Wobec zbliżających się zmian politycznych była to całkiem niezła zaliczka, bo Opolczyk 27 lipca 1392 roku zastawił krzyżakom ziemię dobrzyńską (rzecz jasna wraz z Osiekiem). Ci natychmiast wprowadzili tu swoje prawa, które nie wszystkim przypadły do gustu (np. chorąży dobrzyński Grzymisław Kosisko wolał uciec do Królestwa, niż służyć nowym panom), ale Leble - dzięki lawiranckiej polityce - jakoś się w nich znajdowali. Całkiem dobrze przetrwali do Zielonych Świątek 1405 roku, gdy Krzyżacy zwrócili ziemię dobrzyńską Polsce i granica znów wróciła na Pisiak, ledwo parę kilometrów od potężnego brodnickiego zamku.
Jednak kto by tam na granicy spał spokojnie!
W sierpniu 1409 roku wyszło z Brodnicy potężne krzyżackie uderzenie na zamki dobrzyńskie rozpoczynające wielką wojnę (z finałem pod Grunwaldem).
Brodniczanie w kilka godzin dotarli i roznieśli Rypin, tym samym dając podwaliny do trwającej po dzień dzisiejszy "szorstkiej przyjaźni" między mieszkańcami obu miast...
W każdym razie błyskawiczne uderzenia przyniosły spodziewany efekt, zaś wielki mistrz Urlyk von Jungingen nakazał konfiskatę dóbr stronnikom Jagiełły. Lawirant Magnus, w obawie o swój pokaźny majątek (posługiwał się już wtedy pysznym herbem "w błękitnej tarczy o szachowanej srebrno-czerwonej bordiurze popiersie Murzyna en face ze złotymi kolczykami w uszach, czerwonej okrągłej czapce i szachowanej srebrno i czerwono sukni") natychmiast wstąpił do armii krzyżackiej. Przeszedł z nią cały szlak bojowy i miał szczęście, bo przeżył nawet grunwaldzki pogrom! Gdy wrócił do swojego Osieka, ten już ponownie był pod władztwem polskiego króla (potwierdziły to potem postanowienia pokoju toruńskiego). Razem z bratem Konradem wzięli się raźno do pracy, aby odrestaurować nieco podupadłe dobra. Tymczasem obrabowany doszczętnie przez wojska Jagiełły zamek brodnicki objęli we władanie Krzyżacy.
CZYTAJ TAKŻE: Ulica Brodnicka w Warszawie. Dlaczego upamiętniono Brodnicę w stolicy?
Nowy komtur Wilhelm von Eppingen zwany Starszym, widząc pusty skarbiec, ogołocone z wszelkiego dobra mury ani myślał akceptować taki stan rzeczy. Szybko znalazł świadków (w tym też fałszywych - co wyszło później), że jakoby niektórzy rycerze z zagranicznego kordonu winni są braciom jakieś kwoty, które rzekomo mieli pożyczyć jeszcze w okresie, gdy Krzyżacy rządzili ziemią dobrzyńską. Komtur - prawdziwy czy tylko urojony dług postanowił odzyskać po swojemu. Rozkazał komornikowi zamkowemu, aby ten zdobył "odpowiedni zastaw".
Pierwszy ofiarą takich zabiegów padł niejaki Jakub Świnka ze Strzyg, któremu 28 marca 1411 roku nie tylko zrabowano woły, owce i inne zwierzęta domowe, lecz także, "w ferworze odzyskiwania długu" spalono zabudowania. Potem przed sądem króla węgierskiego dowodzono (skutecznie), iż owych bezeceństw dokonano na rozkaz komtura Brodnicy. W nocy, 8 października 1411 roku komornik zamkowy na czele zbrojnego oddziału pachołków znów przekroczył granicę, wpadł na pastwiska należące do Leblów, po czym zgarnął stado 13 rumaków i przepędził je przez Pisiak w granice komturstwa brodnickiego.
Gdy Konrad Lebl zaczął wygrażać skargą do króla, komtur von Eppingen zwrócił mu konie, ale nie wszystkie, bo 5 najcenniejszych sobie zostawił. Przez cały rok Leblowie czynili rozmaite zabiegi, aby odzyskać mienie, co w efekcie doprowadziło do... kolejnego napadu. Otóż 7 grudnia 1412 roku knechci komtura znów przeszli nocą granicę i zabrali tym razem 12 koni, zaś wracając z rejzy, trafili na 3 wozy kmiece załadowane jakimś dobrem. Rzecz jasna wozy też uprowadzili, a Leblowych pachołków nieźle obili. Przedtem jednak miał miejsce dużo dramatyczniejszy incydent.
Syn cześnika dobrzyńskiego, właściciela Kretkowa, stronnika Jagiełły, który m.in. zajął się sprawą dokumentowania incydentów granicznych, przebywał w Brodnicy - jak to zgrabnie ujęto - "dla załatwienia pewnych spraw". Gdy zausznicy komtura go wypatrzyli i donieśli o tym Wilhelmowi, ów natychmiast rozkazał rajcom miejskim, aby uwięzili młodzieńca. Wprawdzie zwolniono go po pewnym czasie, jednak na tym nie koniec.
Parę tygodni po tym zdarzeniu Kretkowski z polecenia Jagiełły musiał towarzyszyć posłowi krzyżackiemu wracającemu z Węgier. Von Eppingen wykorzystał sytuację. Wysłał przez granicę spory oddział zbrojnych, którzy zaczaiwszy się w pobliżu kretkowskiego dworu, upilnowali stosowną chwilę i niemal z domowych pierzyn porwali 12-letniego syna cześnika. Przywlekli go na brodnicki zamek, zaś tam wtrącili do lochu pod wieżą.
Kretkowski szalał z rozpaczy i niepokoju, ponieważ pierwotnie nawet nie wiedział, kto porwał chłopaka. W podziemiach twierdzy przesiedział nieborak kilka ciężkich tygodni. O jego zwolnienie starało się - oprócz rzecz jasna rodziców - kilku przedstawicieli rycerstwa polskiego, m.in. marszałek wielki koronny, starosta dobrzyński Zbigniew z Brzezia, ale wolność przywróciła mu dopiero osobista interwencja samego króla Władysława.
Skwapliwie pamiętał o tym cześnik Kretkowski, bo przed sądem króla węgierskiego, mającym rozstrzygnąć kwestie polsko-krzyżackich sporów granicznych, jako odszkodowania za wyrządzoną krzywdę synowi zażądał 1000 grzywien odszkodowania i... 20 grzywien dla króla "za fatigis"(!).
A co z naszymi Leblami? Koniec ich bytności w Osieku nie był zbyt wesoły. W lipcu 1414 roku Jagiełło zebrawszy potężną armię, wtargnął do państwa krzyżackiego, zgodnie z ówczesnymi standardami po drodze równając wszystko z ziemią i wyrzynając poddanych Zakonu. Wielki mistrz Michał Küchmieister natychmiast zarządził uderzenia odciążające z nadgranicznych zamków. Komtur Torunia dostał rozkaz zniszczenia Lipna, a komtur Brodnicy w równoczesnym ataku miał dopaść i zdobyć Rypin.
CZYTAJ TAKŻE: Skarby wydobyte spod ziemi, ale wciąż jest jeszcze wiele do odkrycia
Torunianom poszło jak z płatka, ale ciężkozbrojni rycerze chorągwi Wilhelma von Eppingena utknęli najpierw w podeszczowych nadgranicznych rozlewiskach m.in. Pisiaka, a potem ulgnęli już na dobre, gdy dotarli do powiększonych ulewami bagien Rypienicy. Wściekły komtur zawrócił armię i zrównał z ziemią spory kawał pogranicza tak, że np. z Osieka tylko tu i ówdzie sterczały jakieś kikuty. Wprawdzie bracia Lebl zdążyli uciec przed "błotnymi rycerzami" komtura Brodnicy i historia zachowała jakieś skąpe wzmianki o ich działalności na ziemi dobrzyńskiej (procesowali się nawet z plebanem brodnickim Peregrynem, a siostrę Elżbietę wydali za Ogończyka Jana Jelenia Młodszego z Chalna na Kujawach), ale przenieśli swą siedzibę znad granicy, zaś potem słuch o nich zaginął.
Tymczasem przez kolejne lata granicę miażdżyły kipiące adrenaliną oddziały chwackich wojowników. Raz w jedną, to znów w drugą stronę. Były lata, że płonęła niczym pochodnia, zaś upiorny szczęk oręża, jęki rannych, rżenie koni zagłuszały wszystko inne. Ludzie witali tu dzień czujnym spojrzeniem, czy nie widać czasem jakiego tumanu zwiastującego nadciąganie wojsk... Ciężkie życie. Hmm... Zresztą, czy ja wiem?... Normalne, jak to na granicy.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz