Zamknij

Murarska legenda o brodnickim rynku gwarą opowiedziana

15:09, 13.07.2021 Piotr Grążawski Aktualizacja: 15:44, 17.05.2023
Skomentuj Foto: Archiwum: Brodnicki rynek ma kształt... kielni Foto: Archiwum: Brodnicki rynek ma kształt... kielni

Jeżeli ludowe legendy opowiada się w stylistyce i języku czasów, w których powstały, bądź epoki, gdy opowiadano je spontanicznie, to niewątpliwie zyskują nowe walory, nie tylko poznawcze. Zresztą przekonajcie się Państwo sami.

Dwie poniższe legendy pochodzą z okolic Brodnicy i opowiedziane zostały tutejszą gwarą.

Murarska legenda o brodnickim rynku

Toć chyba każdy wie, że dycht pierwszym murarzem był sam Pan Bóg. No jo, bo jak wej diabła do nieba nie wpuścił, to ten tak się wściekł, takiego hercklekotu dostał, że ze złości czubki gór porozbijał i tak nimi szmyrgał, aż kamienie tu na Pomorze dofrugły. Jeden, taki ooo..., a może i jeszcze większy, to nawet do dziś w Niskim Brodnie leży.

CZYTAJ TAKŻE: Pojezierze Brodnickie. Legendarna tajemnica półwyspu. Uzbrojeni po zęby chłopi urządzili krwawą jatkę

Widzi Pan Bóg - taki bajzel, tyle kamienia na polach zalega, a ludzie ino przewracają się przez nie, to pomyślał, że czego pożytecznego nas nauczy. Wziął se w jedną rękę wielką kielnię, w drugą rajbletkę, zaś resztę klamotów wrzucił do kasty i nagnał paru aniołów za hanclagrów, no bo rychtyk by było, żeby Pan Bóg musiał jeszcze kaste dźwigać! Zeszli wszyscy na ziemię, aby nauczyć ludzi, jak domy budować; z cegły i tego kamienia, co wszędzie go pełno.

Wnet się okazało, że nie każdy człowiek potrafi to fejn robić; a bo jednemu z winkla wychodziło, drugiemu glajcha się nie udała, trzeci nie wiedział, gdzie waserwagę przyłożyć, ile i czego w kaste wrzucić, czwarty ankrował co nie trzeba, piąty to, szósten ajfto... Jednym słowem, do fachu trzeba było mieć gryf, jak do heklowania. Niektórzy go mieli, a że nie było takich zbyt dużo, to Pan Bóg postanowił ich odróżnić od pozostałych i nazwał wszystkich murarzami.

No już nie powiem, bo nie lubię się chwalić, że najlepiej lubił tych z Pomorza. Nie dziwota, bo sami se zobaczta, ile fest solidnej, budowlanej roboty z dawnych wieków do dziś tu stoi! Jak potężne kamienie leżą pod zamkiem, jakie równe fugi na starych murach! No... To tera chyba nie dziwota, że Panu nasze murarze do serca przypadli, że durch eno z nimi chodził i gdzie Mu okolica się podobała, cechował czubkiem kielni czworokąt rynku, zaś ludzie wokół niego budowali miasto.

CZYTAJ TAKŻE: Na egzekucje i tortury obowiązywał cennik, najwięcej płacili za łamanie kołem. Ale kat z Torunia dorabiał sobie jako znachor

Aż tu rychtyk któregoś dnia Pan Bóg zawędrował w naszą dolinę Drwęcy. Stanął sobie nad rzeką, rozejrzał się dookoła i sam do siebie powiedział:

- A weno go jaką to szykowną okolicę stworzyłem! Muszę ją sobie dokładnie obejrzeć. Aby lżej mu było, położył swoją wielką kielnię na ziemi, po czym ruszył między nasze lasy jeziora, wzgórza podziwiać swoje dzieło. Tymczasem nadeszli murarze. Patrzą, a Pana Boga nie ma eno jego kielnia leży blisko Drwęcy.

- Co to rychtyk ma znaczyć? - drapali się po głowach zakłopotani. - Czy to aby nie jakiś znak?

Wreszcie najstarszy z nich, zwany przez wszystkich majstrem, uznał, że za długo stoją bezczynnie, bo zagadka z Bożą kielnią wcale nie jest taka tajemnicza:

- Toć wiecie wszyscy, że jak Pan Bóg chce co od człowieka, to rzadko z nim rozmawia wprost, najczęściej dając znaki. Po to dał nam, a nie krowom rozum, aby je odgadnąć. To wam powiem, że ta kielnia to sygnał do rozpoczęcia budowy miasta!

Na to odezwał się któryś z młodszych murarzy:

- No niby jo... ale to taki ejnfach nie je, bo o; kielnia jest, znak jest... Eno jak mamy tu co madrować, kiedy Pan nasz rynku nią nie nacechował?

- Jo, rychtyk prawda! - przyznali pozostali. - Toć nie nacechował!

Stary murarz zwany majstrem podrapał się po głowie, wąsiska wielkie jak szondy podkręcił, po czym tak odparł:

- Co wy dziś jedliśta we frysztyk, że łby mata zafajdane jak stary fuchtel?! Toć mówiłem wam, gulony frechowne, że Pan Bóg mało kiedy mówi do nas wprost, bo woli poćwiczyć naszą mózgownicę. Gadam wam; ta kielnia na zicher to je nic innego jak eno cechunek, dookoła którego mamy budować. Fertyk! Nie ma co tu się gamgać, czy ozorami durch mielić jak baba teptuchem! Do roboty! Kręćta klajster w kastach, dawać cegły, wysłać fury po kis, lać wodę w drybusy i fasy, kielnie, waserwagi, rajblety w garść!.... No, rrraz, bo się ściemnia i zara będzieta chcieli fajrabent!

Wkrótce pracowite ręce murarzy wzniosły w górę ściany miasta, które do dziś stoi pośród lasów i jezior ukryte. Wnet wrócił Pan Bóg po swoją kielnię. Patrzy, a wokół niej takie fejn domy stoją, że aż miło popatrzeć.

- To ci wej pracowity ludek! - pochwalił Pan. Chwilę oglądał dzieło, kiwając głową z uznaniem. Jak już się napatrzył, to przywołał do siebie archanioła Michała, który - jak wszyscy wiedzą - najmądrzejszy ze skrzydlatego bractwa, i go zagadnął:

- Michale, jak Pomorzaki nazwali to miasto?

- Brodnica, Panie - skłonił się Archanioł.

- No, ładnie. Tak szykownie, po polsku!...

- Eno rynek coś spaprali, bo trójkątny - zauważył świątobliwy Michał.

Pan spojrzał jeszcze raz

- I tam! Pleciesz frechownie! Mnie się podoba, niech będzie trochę inaczej na tym kresie Pomorza... Brodnica, proszę, proszę... Zaglądaj tu czasem, mój archaniele, pilnuj, by mieszczanie dość szczęśliwie żyli w tym miasteczku. A fest im przykaż, żeby kształtu rynku nie zmieniali, bo to odcisk mojej kielni, która jest najpożyteczniejsza spośród wszystkich murarskich klamotów. Niech ten znak po wszystkie czasy przypomina mieszkańcom Brodnicy, by żywot pędzili pracowicie i nie marnowali czasu, który nie do nich, a do mnie należy.

Legenda o promyku sobotnim

A wej było to w sobotę, gdy fest chmury na niebo naszły i całkiem słońca nie było widać. Święty Józef odłożył swoje klamoty, wyszedł przed warsztat, popatrzył w niebo; a co to też rychtyk będzie? Burza jaka? Deszcz? Wyszła też z izby Matka Boska z małym Jezuskiem na ręku i Ona patrzy, a tu ni słońca, ni jasnego nieba, ni jakiego promyczka, tylko chmury i chmury...

CZYTAJ TAKŻE: Skarb Anny Wazówny czeka na znalazcę

- Eno raz jak deszcz spadnie! - westchnęła Maria parę razy, a potem całkiem głośno pobiadoliła: - Oj, mój Syneczku - powiada. - No jak tu Twoje koszulki wieszać? Toć zaraz będzie padało. Wyprałam, wyrejbowałam, wypłukałam, a tera... Oj, kiedy one wyschną?

- Iiii tam, nie martw się matulu - odparł Jezusek. - Nie wyschną, to nie wyschną, obejdę się bez nich. W ty koszulinie co mam eszcze trochę zostanę albo jaką tatową feretę założę.

- No rychtyk! Toć nie możesz cięgiem ino w jednej i tej samej koszuli chodzić, a do Józwowych mantli za malutki jesteś - zmartwiła się Matka Boska. - Jutro niedziela, trzeba do kościoła jakoś się wyrychtować.

Zamyślił się Pan Jezus, toż Maria prawdę mówi: - A to niech Matula wiesza, kiedy tak potrzeba.

Poszła Matka Boska do izby po koszulki. Święty Józef hebel szmyrgnął, by pomóc żonie wyprane mantelki wynieść, choć w duszy się dziwił, że w niepogodę chce wieszać. Nic jednak nie gadał, bo miał ufność w mądrość tej kobiety, nad którą opiekę Panu Bogu przyrzekł. Raz dwa wszystko przypięli do linki, a tu jak chmury wisiały, tak wiszą. Istne zjadowienie!

- Toć jak one mi zmokną - myślała Matka Boska - to w co ja małego Jezuska jutro ubiorę? A nawet jak nie zmokną, przecie bez słońca nie wyschną.

Popatrzył Pan Jezus na zmartwioną twarz swojej Matki. Przyszło mu do głowy, że jakby tak westchnął do Boga Ojca, to ten z pewnością coś by tu poradził. Prędko złożył rączki, klęknął i tak cichutko westchnął:

- Ech, niechby tak choć jeden promyk na ziemię wyjrzał, radość Matuli sprawił, mnie koszulki wysuszył... Jeszcze nie skończył, a tu nagle ciężkie chmury rozstąpiły się i piękny złocisty promień oświetlił ziemię. Jasność, ciepło były tak wielkie, że z koszulek aż para poszła. Ucieszyła się Matka Boska, zaś święty Józef uradowany jej radością wyściskał serdecznie swoją Rodzinę. Zmiarkował Pan Jezus, że i w zwykłych rzeczach można wielką radość sprawić, po czym postanowił, żeby na pamiątkę, gdy Matka Boska koszulki prała, w każdą sobotę, choćby nie wiem jak potężne chmury niebo zasłaniały, to zawsze jeden promyk słońca musi dotknąć ziemi.

CZYTAJ TAKŻE: Naukowcy z aparaturą na zaoranym polu. W głębi ziemi średniowieczny gród i kościół

Dobrze o tym wiedzą nasze babcie i mamy. Że nie wszyscy znak dostrzegają, ooo... to już całkiem inna sprawa. Dobry, bogobojny człowiek w największej ćmocie zobaczy sobotni cudowny promyk, a grzesznik? No z nim to je rychtyk termedyja, bo mu diabeł za każdy frechowny uczynek na łeb piekelne funsztyki dokłada i nieraz mu z nimi tak ciężko, że już nie redzi popatrzyć w górę.

(Piotr Grążawski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%