Zamknij

Piorun zabił sześć osób. Na mszy w Lembargu

15:05, 13.07.2021 Aktualizacja: 21:51, 16.11.2023
Skomentuj Foto: RS.: Kościół p.w św. Piotra i Pawła, stan obecny. W 15 niedzielę po świątkach 1507 roku kościół ten został konsekrowany przez biskupa chełmińskiego Mikołaja Krapitza. Gdy w 1907 roku świętowano 400-setną rocznicę tego wydarzenia, w światynię uderzyły pioruny, uśmiercając i raniąc wielu parafian Foto: RS.: Kościół p.w św. Piotra i Pawła, stan obecny. W 15 niedzielę po świątkach 1507 roku kościół ten został konsekrowany przez biskupa chełmińskiego Mikołaja Krapitza. Gdy w 1907 roku świętowano 400-setną rocznicę tego wydarzenia, w światynię uderzyły pioruny, uśmiercając i raniąc wielu parafian

Podczas mszy św. w 400. rocznicę konsekracji kościoła w Lembargu 1 września 1907 r. piorun dwukrotnie trafił w kościelną wieżę, rozerwał połać dachu i uderzył w ciżbę zebranych w kościele parafian, raniąc setki osób. Grom roztrzaskał posadzkę tuż obok biskupa i na miejscu zabił czterech parafian. Spośród ciężko rannych 12 wiernych zmarły kolejne dwie.

W środowym wydaniu dziennika Gazeta Toruńska z 4 września 1907 roku został zamieszczony artykuł pod tytułem "Smutny przebieg uroczystości kościelnych w parafii lembarskiej". Już we wtorek powiadomiono czytelników o niedzielnym pożarze, który 1 września 1907 roku nawiedził tamtejszy kościół. Opisywane zdarzenie wydawało się na tyle niecodzienne i mówiąc współczesnym językiem sensacyjne, że redakcja wysłała na miejsce zdarzenia swojego, jak napisano "sprawozdawcę", który po przyjeździe dowiedział się szczegółów i w środowym wydaniu zdał obszerną i dość wyczerpującą relację z dramatu parafian z Lembarga. Oto przypuszczalny przebieg tych tragicznych zdarzeń sprzed 106 lat.

W 400-setną rocznicę konsekracji kościoła

Proboszcz parafii w Lembargu ks. Dzięgielewski, dziekan dekanatu brodnickiego z zadumą wpatrywał się w XIV wieczne mury swojej świątyni. O wielowiekowej historii kościoła wiedział sporo, jednak teraz wszystkich zajmowała tylko jedna data i jedno zdarzenie. Otóż w 15 niedzielę po świątkach 1507 roku kościół ten został konsekrowany przez biskupa chełmińskiego Mikołaja Krapitza. Jak ks. Dzięgielewski obliczył już kilka lat temu, okrągła, 400-setna rocznica tego zdarzenia przypadała w niedzielę 1 września 1907 roku. Bezwzględnie tę chwilę należało uczcić. Toteż za przykładem proboszcza niemal wszyscy parafianie zgodnie włączyli się do działań, by hucznie uczcić rocznicę tak, by echo tej celebry niosło się przez następne pokolenia, do kolejnych rocznic. Wysupłując pieniądze z sakiewek dobrodziejów, darczyńców i samej szkatuły kościelnej odrestaurowano niemal całą, okazałą wieżę kościelną, na szczycie zatykając, jako zwieńczenie tego trudnego zadania krzyżyk - symbol chrześcijaństwa, wiary i pobożności tutejszych parafian. Podjęto się też powiększenia zakrystii, zdolnej pomieścić wielu znakomitych gości - księży do koncelebry. Doprowadzono też do niej nowe, wygodniejsze wejście. Odświeżono również zewnętrzne ogrodzenie okalające kościół. Na cmentarzu zbudowano chodnik z piasku i flizu. Dzięki mrówczej pracy parafian i księdza, oczy wjeżdżających do wsi mogły już z zadowoleniem spocząć na odnowionym otoczeniu i pyszniącej się nowym wyglądem wieży, która górowała nad okolicą. Także w świątyni wprost pachniało nowością. Odnowiono bowiem kazalnicę, zbudowano nowy ołtarz Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, odświeżono mury wraz z malaturą, "a w końcu zabrano się też do wzniesienia nowego ołtarza głównego, zaopatrując go w piękne tabernakulum z nowym tronetum o okazałych płytach marmurowych". To właśnie ten ołtarz miał być poświęcony przez księdza biskupa, który zgodził się przyjąć zaproszenie ks. Dzięgielewskiego na obchody rocznicowe w Lembargu. Tak więc, by witać dostojnego gościa już pod koniec sierpnia wśród powszechnej radości z zapałem wzniesiono liczne bramy tryumfalne na wszystkich traktach wiodących do wsi. Również parafianie dekorowali swoje domy, prześcigając się w pomysłowości zdobień. Wszak 400-setna rocznica konsekracji kościoła nie zdarza się co dzień, a wielebny biskup, skoro się już tu pofatyguje, warto, by wywiózł stąd jak najlepsze wspomnienia. I tak, wśród zbiorowego entuzjazmu nadszedł wreszcie długo oczekiwany dzień rocznicy. Nie podejrzewający nawet, co może tu go spotkać , wielebny biskup Augustyn Rosentreter (biskup chełmiński w latach 1899-1926) przybył koleją do Jabłonowa już w sobotę po południu. Na dworcu kłębiły się już pośród rozgardiaszu i rżenia koni liczne wozy, wózki i kolasy w otoczeniu biskupiej eskorty, na którą wybrano 12 jeźdźców i 30 "kołowników". Biskup wraz ze swoim kapelanem i dziekanem Dzięgielewskim odjechali pysznie udekorowanym kwiatami powozem księżnej Ogińskiej. Orszak ruszył do oddalonego o milę Lembarga. Już z dala dobiegało jadących bicie dzwonów, a ciżba parafian ustawiona w szpaler witała swego arcypasterza, towarzysząc mu aż do samego "ślicznie udekorowanego kościoła". Wiwatom, oklaskom i pokłonom wydawało się nie być końca.

Grom dwukrotnie uderzył w wieżę, poranił i pozabijał ludzi

Duszpasterz z ambony powitał wszystkich i dziękując za przyjęcie wygłosił homilię "Dom Boży, dom pokoju" i zaprosił wszystkich na główną mszę poranną. Jako, że dzień chylił się ku zachodowi, zdrożony biskup udał się potem na posiłek do plebani. Tam też spędził noc. Ranek, 1 września 1907 roku powitał wszystkich pogodą i słońcem. Nie na długo jednak. Na poranną mszę o 8 rano, na konsekrację ołtarza głównego stawiła się większość parafian, chcących uczestniczyć w tak doniosłej i historycznej chwili, tak, że kościół wypełnił się szczelnie po brzegi. Uwagę wiernych od uroczystej celebry skutecznie odwracać zaczęła jednak zmieniająca się aura. Najpierw zerwał się wiatr. Niebo szybko zasnuło się ołowiano -czarnymi chmurami, zupełnie zasłaniając niebo. Zrobiło się tak ciemno, że czytającym księżom trzeba było przyświecać świecami. Prócz mroku nagle zapanowała duchota, lecz wkrótce za oknami usłyszano poszum wielkiej, porywistej nawałnicy, która roztoczyła swą niepodzielną władzę nad wsią i zebranymi w kościele ludźmi. I stało się - " właśnie najprzewielebniejszy ks. Biskup zakończał konsekrecyę, gdy nagle rozległ się głuchy, stłumiony huk, raz i drugi, a z hukiem posypały się błyskawice. Z razu zapanowało wśród zebranych w kościele jakby zatrwożenie, lecz w tej chwili odezwał się ogólny ryk, hałas i wołania. Oto grom uderzył dwukrotnie w czubek wieży kościelnej, spuścił się po niej na dach, a stamtąd po posowie na główny pająk i z jego ramion rozprysnął się po kościele, szukając sobie wyjścia różnemi drogami". Piorun strzelił w posadzkę tuż obok stojącego biskupa, roztrzaskując ją w drobne kawałki. Szaty zdumionego i wystraszonego arcypasterza zaczęły mienić się iskrami z wyładowania elektrycznego. Kilka kobiet z pierwszych rzędów, które w odruchu nabrały przekonania, że biskup płonie, rzuciło się w te pędy, by gasić płomienie i ratować dostojnego gościa. Duchowny ocalał, nie doznając chyba żadnych obrażeń. Gorzej rzecz się miała z ciżbą parafian, których grom dosięgnął. Cztery rażone nim osoby zginęły natychmiast. Był to murarz Górtowski, który akurat w chwili uderzenia pioruna był w nieszczęsnej wieży, następnie syn stelmacha z Kamienia - Murawski, Kukielski z Mileszew i pewien chłopiec z Łasina, który umyślił sobie, by jesienią wstąpić do pruskiego wojska. Grom, który wdarł się do kościoła ciężko poraził i poranił 12 osób, z których do poniedziałku wieczorem zmarły kolejne dwie. Lekko rannych należałoby liczyć jeśli nie w dziesiątkach, to w setkach. To za ich przyczyną powstał w kościele harmider, zgiełk i chaos wprost nie do opisania. Gdy na posadzce leżały już ciała, a w zatęchłym powietrzu unosił się piekielny zapach siarki i dymu oraz swąd z nadpalonych ludzkich ciał, ciżba zaczęła z krzykami i hałasem napierać w kierunku wyjścia, chcąc jak najszybciej stamtąd wyjść. Ale nie udał się ten manewr, bo rzesze parafian, stojących na zewnątrz, myśląc, że pioruny palą już cmentarz i drzewa - uznały wnętrze kościoła za jedyne bezpieczne miejsce w tej sytuacji - napierano więc od zewnątrz do środka. Jak dwie fale ruszyły więc naprzeciw siebie z impetem dwa tłumy zdezorientowanych parafian, wzajemnie się tratując i blokując sobie wyjście. Nie pomagały nawoływania księży. W ogólnym rozgardiaszu udało się wreszcie ustawić kilku dzielnych mężczyzn w drzwiach, którzy zdołali udrożnić wyjścia z kościoła. To nieco uspokoiło nastroje. Wkrótce potem wyniesiono ciała zabitych do nowej kostnicy na cmentarzu. Ciężko rannych i okaleczonych przeniesiono do plebani. Tu znaleźli pierwszą pomoc duchownych, którzy namaszczali ich świętymi olejami i podtrzymywali na duchu. W miarę szybko sprowadzono lekarzy z pobliskiego Jabłonowa, którzy udzielali im pomocy.

Posypać głowy popiołem

Pod kościołem tłum ludzi wręcz się kotłował. Niepokój wkradł się w serca parafian, rodząc pytanie, dlaczego Bóg tak ich doświadcza, i to w tak uroczystej i wyjątkowej chwili? Może zamiast gruntownego remontu kościoła, powinni byli raczej odmienić swoje dusze? Czy to coś znaczy? - zadawano sobie pytania, żegnając się trwożliwie. Inni ruszali na przełaj by sprawdzić, czy ich chałupy z dobytkiem stoją całe. Księża zaapelowali, by pozostać na sumę, którą zaplanowano jeszcze przed południem. Gdy więc emocje zaczęły opadać, a niebo nieco się przetarło zaczęto szacować powstałe straty. Zerkano więc na odnowioną wieżę, w którą trafiły gromy i na powstałe od uderzeń spękania. Widać był jeszcze dym unoszący się z osmalonych belek. Ten i ów utyskiwał, ze trzeba będzie w części ją rozebrać i pobudować od nowa. Inni pokazywali sobie coś palcami i kiwali z niedowierzaniem głowami wskazując metrową wyrwę w połaci dachu, którą wyszarpał piorun. Te rozważania przerwał dzwonek na mszę. Był kwadrans przed dwunastą, gdy przed ołtarz wyszedł ks. kan. Hundsdorf z Pelplina. Osowiały biskup ograniczył swój udział w mszy do asysty, siedząc na tronie. Na koniec znakiem krzyża pobłogosławił wiernych. Kazanie wygłosił ks. Doering z Brodnicy. Gdy odwołał się do porannego zdarzenia "powstał płacz, który niebawem przeszedł w ryk, nie dający się utulić". Ksiądz uspokajał więc wiernych, zmieniając temat na historię kościoła i jego zadania oraz stan parafii lembarskiej. Dziękował też wszystkim za tak wspaniałe przyjęcie. Po kazaniu - nie wstając z tronu- krótko zabrał głos biskup, oznajmiając zduszonym głosem, że zamiast zwyczajowego "Te Deum laudamus" odbędzie się procesja żałobna- w intencji rażonych piorunem. Po mszy księża udali się na skromny obiad do plebani. Wieczór upłynął wszystkim w żałobnej ciszy. Zrezygnowano bowiem z przygotowanego wcześniej barwnego korowodu na cześć biskupa z iluminacją wsi, który miał zakończyć pokaz sztucznych ogni. W poniedziałek, 2 września już o godzinie 6 rano biskup odprawił mszę w intencji ofiar wypadku - za spokój dusz zabitych i za rannych. Z pewnością głęboko dziękował wówczas Bogu, że cudem nie znalazł się w gronie pierwszych, ani drugich. Już o godzinie 8 rozpoczęła się kolejna msza, celebrowana przez ks. dziekana Wojtaszewskiego z Radzynia, podczas której kazanie wygłosił ks. Dembiński z Pokrzydowa. Po nabożeństwie arcypasterz udzielił sakramentu bierzmowania aż 600 wiernym. Po ceremoniach w asyście księży, biskup jeszcze raz obejrzał "blizny po piorunie", którymi poznaczony był lembarski kościół i około godziny 15 wybrał się w drogę powrotną do Pelplina. Karoca księżnej Ogińskiej wlokła się już jednak samotnie w kierunku dworca w Jabłonowie pośród dekorowanych co prawda bram tryumfalnych, ale bez entuzjazmu i owacji bo bez towarzystwa tutejszego ludu. A i biskup siedział dziwnie zasępiony i nieskory do rozmów. Dopiero na dworcu, podczas pożegnania ostatni raz przemówił do ks. Dzięgielewskiego. Starał się go pocieszyć. Tymczasem w Lembargu ludziska roztrząsali różne wieści. Ktoś dał znać, że dwie rażone gromem dziewczyny, które wywieziono wozami do domu chorych w Brodnicy, podobno już też nie żyją. Żałowano też Kukielskich z Mileszew, bo to jeden z ich synów zginął rażony piorunem w kościele, a drugiego, w tym samym czasie uśmiercił grom, gdzieś w okolicy, przy jakimś wiatraku. W taki to sposób rodzina Kukielskich jednego dnia straciła zrządzeniem niebios obu potomków. Dochodzący z okolicy ludzie donosili też o tym, że gromy uparły się na tę okolicę. W sąsiednich Kruszynach przecież piorun spalił stodołę ze zbiorami gospodarza Stawskiego (był to pradziadek autora tekstu), w Jabłonowie raz trafił w zbór protestancki, a dwukrotnie w zbór ewangelików w Grzywnie. Na szczęście nikt nie zginął, a to dzięki gromochronom zainstalowanym na tych gmachach. Uroczystości parafialne sprzed 106 lat dobiegły końca. Wśród parafian wrzało jednak , jak w ulu. Odwiedzano się teraz liczniej, pytając, dopytując i wyjaśniając szczegóły zdarzenia. Rozpytywano też staruszków, czy słyszeli o takim zdarzeniu i cóż może ono oznaczać. Jedni wskazywali, że to symbol sądu, inni, że zwiastun nadchodzącej kary bożej za grzechy i występki, a jeszcze inni widzieli w tym początek nadchodzących zmian i powstawanie czegoś nowego. Póki co domagano się już od księży zamontowania na kościołach instalacji odgromowych i przygotowywano się wspólnie do pogrzebu ofiar lembarskiej katastrofy. Pogrzeby zapowiedziano bowiem na przyszły czwartek, a więc na 12 września 1907 roku.

Na podstawie: Gazeta Toruńska, nr 203 z 4 września 1907 roku.

Pomysł i współpraca Jarosław Hartka (Pokrzydowo)

(Radosław Stawski, Jarosław Hartka)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz


Dodaj komentarz

🙂🤣😐🙄😮🙁😥😭
😠😡🤠👍👎❤️🔥💩 Zamknij

Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu czasbrodnicy.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz

0%