Od 40 lat mieszka i pracuje w Brodnicy, pochodzi z Rypina, a żonę ma ze Żmijewka, małej wsi pod Brodnicą. Większość swojego życia związał ze zniczami.
MARIA ORYSZCZAK: Wymyślił Pan sobie taki biznes już dość dawno. Jak to się zaczęło?
ZBIGNIEW BRZEZIŃSKI: - Zaczynałem w latach dziewięćdziesiątych od sprzedawania zniczy. W rodzinie z Rypina miałem wujka, który znicze produkował, a ja jako młody chłopak miałem je sprzedawać. I chociaż nigdy nie chciałem zajmować się handlem, to poszła mi ta sprzedaż tak dobrze, że na Wszystkich Świętych zniczy zabrakło. Zdecydowałem więc, że sam zacznę produkcję.
Miał Pan jakieś maszyny, miejsce do produkcji?
- Zaczynaliśmy z Jolą, moją żoną, w garażu przy ulicy Świerkowej. Tam naprzeciwko piekarni mieszkaliśmy dość długo. A maszyny? Na początku miałem to, co sam wymyśliłem. Najpierw ubijaliśmy masę w zniczach młotkami, ręcznie. Potem zbudowałem taką prasę swojego pomysłu, na dwie sztuki zniczy. I kiedy zbliżał się 1 listopada siedzieliśmy w garażu dniami i nocami i robiliśmy znicze.
Korzysta Pan jeszcze z tej swojej maszyny?
- Nie, teraz kupiłem już profesjonalną, o większej wydajności, z automatycznym podajnikiem masy i wkładem knotów, ale nadal sam maszyny naprawiam i je konserwuję.
Czy nadal przed Świętem Zmarłych produkuje Pan nocami?
- To też się zmieniło. Ja lubię plan, więc tak zorganizowałem pracę, by być przygotowanym na okazjonalnie większą sprzedaż na święta. Poza zwykłym codziennym popytem, więcej sprzedaje się na różne święta, no i najwięcej na 1 listopada. Zimą jest zastój. Kierując się zapotrzebowaniem tak organizuję pracę, by nie trzeba było produkować nocami. Jest magazyn i tam robimy potrzebne zapasy. Ale, oczywiście, kiedy trzeba, to idę na produkcję, a pomaga mi i żona, i córka z zięciem.
Ile zniczy sprzedaje się na Wszystkich Świętych?
- Coraz więcej. Zwykle 3, albo i 4 razy więcej niż w inne dni .
Dajecie radę produkować tylko siłami rodziny?
- No, nie. Mam trzech stałych pracowników. Staram się utrzymać to zatrudnienie także zimą, kiedy nie sprzedajemy towaru.
Jak firma radzi sobie w okresie pandemii?
[ZT]25936970[/ZT]
- No, niestety, uderzają w nas, tak jak i w innych, ograniczenia. W magazynie mam całą niesprzedaną produkcję okolicznościową, przygotowaną na Wielkanoc. Ludzie mniej wychodzą i mniej odwiedzają cmentarze. Teraz też, niestety, może dojść do zamknięcia cmentarzy i wszystko, co przygotowaliśmy na Wszystkich Świętych znów zostanie w magazynie. Wiem jednak, że są producenci w jeszcze gorszej sytuacji. Mam kolegę, który na wiosnę musiał wyrzucić 50 tys. wyhodowanych bratków. Tyle nakładów i pracy – wszystko na śmietnik. Mój towar, na szczęście, nie ma terminu ważności, ale jednak żeby normalnie funkcjonować potrzebny jest obrót i sprzedaż. A izolację w pandemii przetrwałem dzięki mojemu wnukowi Igorowi, który daje mi wiele radości. Nie chciałbym jednak kolejnego lockdownu i z niepokojem śledzę rozporządzenia władz. Czy znów wszystko zostanie zamknięte?
Mówił Pan o produkcji okolicznościowej. Co to znaczy?
- Produkujemy znicze związane z określonymi świętami. Ludzie chcą mieć na grobach bliskich np. znicze z choinkami na Boże Narodzenie, albo np. z gałązkami wierzby, brzozy na Wielkanoc. Mamy też dostępne znicze z dedykacją, np. „Kochanej mamie/ojcu/rodzicom”. Mamy znicze plastikowe, szklane o różnych kształtach, ręcznie malowane, zdobione napisami - ponad 200 wzorów.
A jakie znicze są ostatnio najpopularniejsze?
- Klienci mówią mi, że częściej kupowane są teraz znicze na baterię, bo niektórzy obawiają się, że jeśli cmentarz zostanie zamknięty, to nie zapalą świeczek tradycyjnych.
Czy sam zajmuje się Pan sprzedażą?
- Pomaga mi żona. Mam stałych odbiorców i stoisko przy bramie głównej cmentarza w Brodnicy.
Nie planuje pan rozszerzenia produkcji, zwiększenia sprzedaży?
[ZT]25878861[/ZT]
- O, nie! Chociaż miałem i mam takie możliwości. Moi koledzy, którzy zaczynali w tym biznesie, dorobili się ogromnych majątków, ale dziś ich już nie ma. Znicze mają już tylko na swoich grobach. Ja postanowiłem pracować tyle, żeby starczyło na życie rodziny, jakiś wypoczynek, hobby. Zawsze pamiętam, że każda rzecz, którą kupuję, kosztuje mnie jakąś cząstkę mojego czasu, cząstkę mojego życia. Bo muszę na to zapracować. Dlatego nie potrzebuję trzech samochodów, tylko jeden, i nie musi być najdroższy, tylko praktyczny i sprawny.
Takie minimalistyczne podejście do konsumpcji dóbr.
- Uważam, że lepiej jeść małą łyżeczką. Ludzi gubi pazerność, brak opamiętania i bezrefleksyjna konsumpcja. Brakuje im potem czasu dla rodziny i na przyjemności.
Przed laty grywał pan w szachy w klubie w Brodnicy. Nadal Pan grywa?
- Tylko od czasu do czasu. Teraz chętniej spędzam czas na świeżym powietrzu. Zimą, kiedy jest taki naturalny zastój w mojej firmie, jadę na narty, bardzo lubię kitesurfing, nurkowanie, a ostatnio też snurkowanie. To jedne z najprzyjemniejszych chwil w życiu, kiedy wstaję przed świtem, fotografuję wschód słońca, a potem mogę popływać. Zakładam gogle, rurkę do oddychania i oglądam podwodne życie. Snurkowanie nie kosztuje dużo, nie wymaga specjalnego sprzętu, a daje pełny relaks.
Dziękuję za rozmowę
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz