W nocy z 26 na 27 sierpnia 1930 roku nieznani sprawcy strzałami z pistoletu zabili we śnie Wiktora i Mariannę Borysów z Bobrowa i ukradli im 500 zł gotówki. Tego dnia wielu świadków widziało, jak po transakcji gospodarz chował do kieszeni te pieniądze. Małżonkowie osierocili pięcioro dzieci, kobieta była w ciąży.
Posiadłość Borysów o powierzchni 60 mórg oddalona było zaledwie o kilkadziesiąt kroków od kościoła w Bobrowie. Sąsiedzi zgodnie twierdzili, że gospodarstwo prowadzone było wzorowo, dzięki czemu i staraniom Borysowie uchodzili za dość zasobnych rolników. W 1930 roku on miał 46 lat, ona 41. Pochodzili spod Łomży. Za chlebem przepłynęli ocean i osiedli w Ameryce. Dzięki ciężkiej pracy Wiktor Borys dorobił się tam sporego majątku. Jednak na wieść, że Polska odrodziła się po Wielkiej Wojnie, niczym Feniks z popiołów – na wezwanie polskich władz, wraz z innymi emigrantami, postanowił wrócić do umiłowanej Ojczyzny. Los przygnał Borysów do Bobrowa, gdzie w 1921 roku zakupili gospodarstwo przy kościele i rozpoczęli uczciwą pracę, zabiegając o utrzymanie swojej rodziny. Jego – Wiktora Borysa – szybko uznano za wzorowego gospodarza i odnoszono się z doń ze zrozumiałym szacunkiem. Ona – Marianna Borys – miała opinię dobrej żony i matki – powiła mężowi pięcioro dzieci, z szóstym będąc w ciąży, niedaleko od rozwiązania. Najstarszy syn liczył wówczas 17 lat i dzielnie pomagał rodzicom w gospodarskich obowiązkach. Rodzina Borysów nie miała wrogów, przeciwnie – należała do lubianych.
[ZT]27450300[/ZT]
Gdy nic nie wróżyło mających wkrótce nadejść tragicznych zdarzeń, we wsi gruchnęła wieść, że dojdzie do wyprzedaży „wagonu" z opałem. W pewien sposób w tej transakcji sprzedaży węgla uczestniczył sam Borys, albowiem to on zebrał pieniądze ze sprzedaży.
Chyba zbyt wielu świadków widziało, jak chował do kieszeni 500 złotych i z gotówką wracał potem do domu. Po napojeniu zwierząt hodowlanych i zamknięciu ogrodzenia na noc poklepał jeszcze psa przy budzie i na wołania żony wraz z dziećmi poszli wspólnie zasiąść do wieczerzy. Jako że ta końcówka sierpnia należała do upalnych – dzieci, jak to na wsi, wysłano na nocleg na strych, do przyległej szopy, gdzie zagrzebane w słomie mogły radować się końcówką wakacji. Małżonkowie natomiast udali się na spoczynek do swojej sypialni.
Noc z 26 na 27 sierpnia 1930 roku miała dla mieszkańców tej rodziny oraz innych mieszkańców Bobrowa na długo przejść do historii. Otóż właśnie wtedy, pod osłoną nocy, pod dom Borysów zakradło się kilku – być może dwóch – bandytów. W sobie tylko znany sposób weszli w obręb gospodarstwa tak, że nawet pies nie zaszczekał. Myszkując wokół domu, odkryli dogodne wejście przy kuchni przez otwarte okno. Po wejściu do środka z kuchni szybko przeszli do sypialni Borysów. Obserwując sylwetki śpiących małżonków i rytm ich oddechów – złoczyńcy podeszli bliżej. Jeden z nich przystawił Borysowi rewolwer do prawej skroni i pociągnął za spust. Jego żonę zastrzelono dwoma strzałami w twarz. Kule ugodziły kobietę w usta. W obu wypadkach śmierć nastąpiła natychmiast. Bandyci widocznie wiedzieli, czego i gdzie szukać. Po gorączkowym przejrzeniu rzeczy zabitych małżonków szybko znaleźli 500 złotych zebrane ze sprzedaży węgla, po czym czmychnęli z miejsca zbrodni. Widocznie bali się, że strzały mogły zbudzić innych domowników, ale tak się jednak nie stało – śpiące nad szopą dzieci strzałów nie słyszały. Być może ich nocleg w tym miejscu spowodował, że w ogóle przeżyły. Tymczasem zbrodniarze musieli się bardzo spieszyć, bo nie zabrali innych wartościowych rzeczy, jak choćby zegarka czy drobnej gotówki Borysów.
[ZT]27450175[/ZT]
Wraz z pierwszym pianiem kogutów z siana na strychu przyległej szopy wygrzebał się najstarszy syn Borysów. Gdy 17-latek przecierał zaspane oczy i zastanawiał się, dlaczego ojciec zaspał, szybko wbiegł do domu i pokoju rodziców. Była godzina 6 rano. Widok, jaki zastał, mógł ściąć z nóg. W zakrwawionej pościeli ujrzał trupy swoich rodziców, a wokół ślady myszkowania złodziei i morderców... Na jego wołania wkrótce potem nadbiegli sąsiedzi. W skromnie umeblowanym pokoiku ujrzeli dwa martwe ciała: 46-letniego Wiktora Borysa i jego 41-letniej żony Marianny. Z łóżka zwisała głowa zamordowanego gospodarza z Bobrowa...
Jeszcze tego samego dnia do Bobrowa przybyła z Brodnicy lekarsko-sądowa komisja w celu dokonania oględzin miejsca zbrodni. Równolegle policja wszczęła energiczne śledztwo w kilku kierunkach, by jak najszybciej pochwycić sprawców zbrodni. Mundurowi wykluczyli zemstę, stawiając na rabunek.
Ta straszna zbrodnia wywołała w Bobrowie i sąsiednich wsiach zrozumiałe poruszenie. Wiedzeni troską o osierocone dzieci sąsiedzi przez dwa dni nie opuszczali podwórza Borysów.
Zaledwie dzień później po tym strasznym morderstwie w Bobrowie, 28 sierpnia, jacyś uzbrojeni bandyci napadli na plebanię księdza Kamińskiego w Szczuce. Policja podejrzewała, że być może byli to mordercy Borysów z Bobrowa. Do plebanii weszli około godziny 2 nad ranem. W pokoju, w którym się znaleźli, spała gospodyni proboszcza. Zamaskowani bandyci, grożąc zbudzonej ze snu kobiecie użyciem rewolweru, kazali prowadzić się do sypialni księdza. Nie mając innego wyjścia, zastraszona kobieta wypełniła ich polecenie. Jednak w trakcie otwierania drzwi jej pokoju i przemieszczania się wraz z bandytami widocznie powstały na tyle głośne szmery, że proboszcz się obudził. Zdołał zamknąć drzwi swojej sypialni na klucz i wszczął głośny alarm, wzywając pomocy. Ta akcja zdeprymowała napastników, bo pomyśleli, że widocznie w plebanii jest więcej osób, niż myśleli. Zdołali więc zbiec. Także w tym przypadku nie udało się ustalić sprawców.
Na podstawie: Słowo Pomorskie 1930.08.30, R. 10, nr 200; Dziennik Bydgoski, 1930, R. 24, nr 199.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz