Zamknij

Tak wyglądało życie dziecka w niemieckim obozie

Radosław Stawski 07:54, 18.10.2020 Aktualizacja: 19:33, 22.08.2024 ok. 9 min. czytania
Skomentuj Foto: O swoim dzieciństwie w niemieckim obozie opowiedział Klemens Sobierajski Foto: O swoim dzieciństwie w niemieckim obozie opowiedział Klemens Sobierajski

Opisała wojenne wspomnienia sąsiada - Klemensa Sobierajskiego. W czasie wojny pan Klemens był zaledwie kilkuletnim dzieckiem, mimo to musiał zmagać się z jej okrucieństwem. Gdy miał osiem lat, skończyło się jego dzieciństwo - zamiast do szkoły trafił do obozu

Uczennica III LO w Brodnicy Kinga Kłosowska napisała pracę konkursową, która otrzymała wyróżnienie od kapituły Wojewódzkiego Konkursu Historycznego „Oni tworzyli naszą historię”. Opisała wojenne wspomnienia sąsiada – Klemensa Sobierajskiego. Gdy miał osiem lat, trafił do obozu przesiedleńczego, gdzie musiał pracować ponad siły, a za próbę tego, co dla dziecka przecież naturalne, czyli zabawy, był przeraźliwie bity.

Wojna odebrała panu Klemensowi szansę na szczęśliwe dzieciństwo, a pozostawiła jedynie przerażające wspomnienia, które pomimo upływu wielu lat pan Sobierajski pamięta bardzo szczegółowo.

Przyszedł na świat w Grążawach

W pracy uczennica pisze: „Klemens Sobierajski urodził się 10 października 1934 roku w Grążawach, w powiecie brodnickim. Miał bardzo nieliczną rodzinę, ojca – Wacława Sobierajskiego, urodzonego w 1904 roku, oraz matkę, Czesławę Sobierajską, urodzoną w 1908 roku. Pan Sobierajski opowiadał mi, że miał starszą siostrę, lecz niestety zmarła ona tuż przed wojną. Matka pana Klemensa zaszła po raz trzeci w ciążę podczas trwania wojny. Rodzice pana Sobierajskiego zajmowali się gospodarstwem rolnym. Utrzymywali się z upraw wszelkiego rodzaju roślin, takich jak ziemniaki, buraki czy warzywa, oraz hodowli zwierząt. Gdy 1 września 1939 roku rozpoczęła się wojna, pan Sobierajski miał zaledwie 5 lat.

[ZT]25839146[/ZT]

Według jego relacji pierwsze oddziały wojsk niemieckich wkroczyły do Grążaw polną drogą, 15 września, od strony Prus Wschodnich i rozlokowały się na łąkach pana Gizy. Do domu małego Klemensa przyszedł wtedy oficer z dwoma żołnierzami.

W dłoniach trzymali pojemniki na wodę. Z racji tego, iż ojciec pana Klemensa na podwórku przy domu posiadał pompę wodną, oficer zapytał matkę po niemiecku, czy woda w pompie nie jest zatruta. Pani Czesława odpowiedziała, że woda jest zdatna do picia, lecz on nie uwierzył i kazał matce napić się jej.

Gdy to zrobiła, żołnierze nabrali wodę i rozpalili przy domu państwa Sobierajskich ognisko. Grzali kawę i odpoczywali.

Następnego dnia rodzinę pana Klemensa zbudził ogromny hałas. Gdy domownicy wybiegli z domu, zobaczyli przelatujące nad Grążawami niemieckie eskadry myśliwców wyposażone w ładunki wybuchowe. Oddział Wojska Polskiego w Grążawach posiadał działo artyleryjskie, które być może zostało zdobyte na Niemcach. Strzelali do niemieckich eskadr samolotów, lecz nie udało im się żadnego zestrzelić. Dalej wspominał, że wiosną 1942 roku w Grążawach odbywało się »engedeutchowanie«, czyli nabór mężczyzn do wojska niemieckiego. Pan Giza przyszedł do ojca pana Klemensa z zapytaniem »Willst du dich freiwilling zur Bundeswehr melden?«, czyli »Czy chcesz ochotniczo wstąpić do niemieckiego wojska?«. Pan Wacław bez wahania odmówił”.

Wywóz i pobyt w obozie

„W nocy, 4 sierpnia 1942 roku, około godziny 22.00 pod dom pana Sobierajskiego podjechał oddział SS. W domu pan Klemens był jedynie ze swoją ciężarną matką, ponieważ ojciec tego samego roku zmarł w wyniku choroby. SS-mani z hałasem weszli do domu i bez żadnego tłumaczenia kazali ubrać się i wyjść. Nie było czasu na spakowanie choćby najpotrzebniejszych rzeczy. Ośmioletni Klemens musiał opuścić swój dom, nie wiedząc, dokąd wyjeżdża oraz czy kiedykolwiek uda mu się jeszcze do niego powrócić. Na zewnątrz stały ciężarówki, w których byli inni mieszkańcy Grążaw i okolic.

[ZT]25810916[/ZT]

»Przewieźli nas wszystkich do Brodnicy na dworzec kolejowy. Tam czekały na nas bydlęce wagony, które zostały prowizorycznie przystosowane do przewozu ludzi. Po obu stronach wejścia do wagonu były przymocowane deski, na których leżeli ludzie. Podróż była bardzo męcząca. W wagonach było bardzo dużo ludzi i było straszliwie duszno. Musieliśmy załatwiać swoje potrzeby do wiader, przez co panował ogromny smród. W takich warunkach jechaliśmy aż trzy dni«.

Gdy w końcu trasa dobiegła końca, pan Klemens wraz z matką dowiedzieli się, że dotarli do niemieckiego obozu przesiedleńczego w Potulicach koło Nakła pod Bydgoszczą. Obóz funkcjonował od niedawna. Był tam pałac, który do 1932 roku był własnością Anieli hrabiny Potulickiej. Po śmierci ostatniej dziedziczki w pałacu znajdowało się seminarium zagraniczne kształcące księży i misjonarzy. Niemcy przejęli majątek w 1939 roku, a od chwili powstania obozu przetrzymywali w nim więźniów”.

Zimy wtedy były ostre

„W obozie znajdowały się tylko trzy drewniane baraki, długie na około 20 metrów, okryte słomą. W środku przez całą długość baraku znajdowało się przejście, a po jego obu stronach nisko przy ziemi przymocowane były deski wyłożone słomą, które służyły do spania. Najgorsze noce były zimą. W drewnianych ścianach powstały dziury, przez które w czasie silnego wiatru nawiewał do baraku śnieg, do tego dokuczał mróz dochodzący do -30 stopni C. »Rano wszyscy byliśmy biali« – opowiadał pan Klemens.

W barakach można było pomarzyć o jakimkolwiek ogrzewaniu, przez co było niewyobrażalnie zimno. Do tego wszystkiego gryzące pchły i wszy nie pozwalały na choćby chwilę spokojnego snu. Warunki w barakach były tak złe, że Niemcy przez cały czas nakazywali więźniom budować nowe. Wybudowane baraki były kryte papą oraz miały szczelniejsze ściany. Łóżka były nieco wygodniejsze oraz piętrowe, co pozwalało uchronić się od biegających i gryzących szczurów. »Ubikacja« składała się z wykopanego na dworze rowu oraz drągu do przytrzymania. Obóz był otoczony wałem na dwa metry oraz chroniony drutem kolczastym, co uniemożliwiało jakąkolwiek próbę ucieczki”.

Dzieci codziennie walczyły same o przetrwanie i patrzyły na okrucieństwo oraz śmierć

„Pan Klemens miał to szczęście, że spał w baraku razem ze swoją matką, która miała pod opieką także inne dzieci, ponieważ w obozie było mnóstwo sierot. Na 1285 dzieci poniżej 14. roku życia około 900 pozostawało bez matek. Spały one razem w oddzielnym baraku. Nie do wyobrażenia było to, co musiały czuć. Bez wsparcia rodzicielskiego dzieci codziennie walczyły same o przetrwanie i patrzyły na okrucieństwo oraz śmierć, które były powszechne w obozie. Wszystkimi dziećmi zajmował się Kinderkapo, który był Polakiem. Niestety nie był on ani trochę łagodniejszy od Niemców, bo warunki obozowe zmieniły go w okrutnika. Pytałam mojego rozmówcę, czego nie było wolno robić dzieciom w obozie, a raczej co wolno było robić.

[ZT]25865570[/ZT]

»Nic nie wolno było robić!« – uniósł się pan Klemens.

Więc zapytałam, jaka była kara za złamanie jakiejś zasady, np. gdy Kapo przyłapał dzieci na bieganiu wokół baraku.

»Jak kogoś złapał, przyprowadził do środka baraku, na przejściu musiał się przełożyć przez szemel i dostawał dwadzieścia pięć pedów, i wszystkiemu musieli przyglądać się inni ludzie z tego baraku« – wspominał pan Sobierajski.

Więc jakie zadanie było przeznaczone dla dzieci w obozie? Otóż około sto sześćdziesięcioro dzieci szło codziennie latem razem z Kinderkapo do lasu, oddalonego około jednego kilometra od obozu, w celu zebrania pokrzyw i innych roślin do zupy, którą dawano więźniom do spożycia.

»Gnał nas co dzień latem do lasu i każdy miał duży worek, który musiał zapełnić pokrzywami. Zamiast pedy miał twardą kozią łapę. Leciał z tyłu i ciągle nas nią poganiał. Jak kto dostał tą łapą w plecy, to nie tylko koszula pękała, ale i cała skóra. Biegiem musieliśmy pędzić do tego lasu. Już sama droga nas wykańczała« – opowiadał pan Klemens.

Gdy któreś dziecko przez bicie straciło przytomność bądź zmarło, inne dzieci musiały nieść je na plecach do obozu, aby ilość więźniów się zgadzała. Niemcy byli bardzo skrupulatni. Zapisywali każdy zgon oraz musieli znać dokładną liczbę więźniów. Codziennie rano i wieczorem odbywały się apele. Wszyscy więźniowie ustawieni byli w rzędach przy swoich barakach, a Kapo każdego baraku liczył więźniów. Pan Sobierajski i jego matka stali przy baraku numer 17”.

Wyżywienie w obozie było tragiczne

„Rano dziesięcioro więźniów dostawało wspólny, mały bochenek chleba na cały dzień. Czyli każdy z osobna mógł zjeść zaledwie jedną małą kromkę. Do tego otrzymywali łyżkę marmolady z czerwonych buraków bez cukru.

Na obiad każdy dostawał pół litra zupy z pokrzyw, ugotowanych z żytnim śrutem. Na kolację więźniowie dostawali do picia czarną, niesłodzoną kawę z żołędzi. Zimą każdego dnia obozowicze otrzymywali brukiew połączoną ze śrutem. Leżała ona na ziemi w śniegu, przez co była zmarznięta.

Pani Czesława nie otrzymywała ani trochę lepszej żywności ze względu na swój błogosławiony stan. Natomiast lepsze i większe porcje żywnościowe dostawali Kapo. Dodatkowo otrzymywali również alkohol, aby byli bardziej agresywni i mocniej bili.

Nie dziwi więc fakt, że podczas pobytu w obozie ludzie byli bardzo wygłodzeni i mocno stracili na wadze. Przeciętna waga mężczyzn wynosiła 40 kg, a kobiet 30–40 kg. Jak można ciężko pracować od rana do wieczora, gdy nie jest się odpowiednio odżywionym? Ludzie w obozie zajmowali się różnymi pracami. Głównie pracowali przy budowie nowych baraków, gdzie często zdarzały się wypadki. »Hitler bardzo dbał o drogi i dlatego bardzo dużo więźniów pracowało przy wylewie asfaltu«. Głównie obozowicze wylewali asfalt na drodze z Potulic do Nakła.

Były to mordercze prace, które trwały 10–12 godzin dziennie. Kobiety w obozie zajmowały się nieco lżejszą pracą. Część kobiet, w tym matka pana Klemensa, pracowała w kuchni, natomiast inne szyły w szwalniach mundury na front wschodni dla wojska niemieckiego. Były to o wiele lepsze zajęcia przede wszystkim dlatego, że odbywały się w pomieszczeniach, które chroniły chociażby przed zimnem bądź upałem. Pan Klemens opowiadał, że pewnego razu jedna z kobiet uszyła dla siebie ciepłą bieliznę. Niestety inny więzień doniósł na nią i Niemcy zabrali kobietę do karceru, czyli miejsca kar dla obozowiczów. Tam bito więźniów, często aż do nieprzytomności, oraz zabierano im własne ubrania, a dawano obozowe. Pan Sobierajski nie wie, czy dziewczyna przeżyła. Opowiadał, że często zdarzało się wydawanie siebie nawzajem przez więźniów. Dowodzi to, że w tak strasznym miejscu człowiek traci człowieczeństwo i walczy wyłącznie o własne życie. Tylko modlitwa dawała im jakąkolwiek wiarę na przetrwanie obozu”.

 

(Radosław Stawski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarze (0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%