Zamknij

Z życia Jana Zumbacha

13:58, 19.05.2020 Aktualizacja: 19:03, 15.06.2023
Skomentuj foto: ARCHIWUM: Ppor. Jan Zumbach w kabinie myśliwca Hawker Hurricane, na którym walczył i zwyciężał. Pod kościuszkowskim godłem Dywizjonu 303 widoczne 11 krzyży oznaczających 11 zestrzelonych w tym czasie samolotów niemieckich foto: ARCHIWUM: Ppor. Jan Zumbach w kabinie myśliwca Hawker Hurricane, na którym walczył i zwyciężał. Pod kościuszkowskim godłem Dywizjonu 303 widoczne 11 krzyży oznaczających 11 zestrzelonych w tym czasie samolotów niemieckich

Legendarny pilot i as polskiego myślistwa w bitwie o Anglię, pochodzący z Bobrowa Jan Zumbach pozostawił po sobie życiorys, który mógłby się stać kanwą do nakręcenia filmu akcji. Dzięki jego wspomnieniom można uchwycić cenne informacje o Bobrowie i Brodnicy z okresu jego dzieciństwa

Jan Zumbach (15.04.1915 - 3.01.1986) urodził się w Ursynowie, wówczas małej wsi pod Warszawą. Jego dziadek ze strony ojca, bogaty handlarz zbożem, pod koniec XIX wieku wyemigrował ze Szwajcarii i na stałe osiadł w Polsce. Eugeniusz Zumbach (ojciec Jana) posiadał podwójne obywatelstwo - polskie i szwajcarskie. Matka pochodziła z rodziny ziemiańskiej spod Płocka. Jan Zumbach, chociaż miał kilka dusz w piersi, czuł się wyłącznie Polakiem. Mając 19 lat, mówił, że "czuję się bardziej polski niż święty Władysław". W wieku 7 lat wraz z rodzicami przeprowadził się na Pomorze. W roku 1922 osiedlili się w tak zwanej resztówce po majątku ziemskim w Bobrowie, gdzie mały Jan ukończył naukę w szkole powszechnej. Jak wyglądała wieś jakieś 80-90 lat temu, wiemy dzięki relacji samego Jana Zumbacha, spisanej w jego życiorysie.

- Zamieszkiwaliśmy bardzo duży dom, liczący około piętnastu pokoi, których boazeria pachniała stale świeżym woskiem - pisał przyszły lotnik. - Wielkie, czarne i białe płyty posadzkowe oraz parkiet podłóg zawsze błyszczały, jak lustro. Dom stał w środku 15-hektarowego parku. Od stajni i obór gospodarstwa oddzielał go płot, który zasłaniał nieuniknione w ich pobliżu sterty gnoju i rowy ściekowe. Pięćset metrów dalej, przy szutrowej drodze, prowadzącej do wiejskiego kościółka w Bobrowie stało pięć domów, w których mieszkały rodziny naszych pracowników. Moi bracia i ja, zgodnie z ówczesnym obyczajem, nie chodziliśmy do szkoły razem z synami chłopskimi. Nauczyciel przyjmował nas oddzielnie, popołudniami.

Tuż obok majątku Zumbachów w Bobrowie była droga, po jej prawej stronie płot, a za nim warzywniki. Nieco dalej, na skraju wioski, stała kuźnia, gdzie dzieci, jak oczarowane wpatrywały się w ogień buchający z paleniska i przypatrywały się zręczności kowala, który niemal bez wysiłku zginał grube, rozżarzone do czerwoności pręty. - Gdy stawaliśmy przed wystawowym oknem wioskowego kramarza i szynkarza - pisał dalej Zumbach - w środku królował wielki, mosiężny dzwon; wokół rozłożone były różnej wielkości gwoździe, młotek i słodycze.

Tabliczki czekolady i cukierki były wprawdzie sztuczne, ale i tak, gdy na nie patrzeliśmy, ślinka szła do ust. W kącie sklepu wisiały kłębki sznurków i drutów; pod nimi mocno zakurzony sweter tworzył jakby poduszkę, gotową do przyjęcia tej pełnej uroku lawiny. Niestety, okno wystawowe kramarza z Bobrowa pozostawało niezmieniane przez wiele lat. Również w pobliżu znajdowała się mleczarnia, do której każdego ranka dostarczano mleko również z gospodarstwa Zumbachów. - Dla nas była ona źródłem fascynujących atrakcji. Ogromna, prychająca i sapiąca maszyna parowa, której miedziane części zawsze były wypucowane na wysoki połysk, napędzała maszynerię, z której bębnów kremowa ciecz - przyszłe sery - spływała do wielkich kadzi. Człowiek, który obsługiwał te wszystkie mechanizmy, był dla nas półbogiem. Jego to i kowala podziwialiśmy dużo bardziej niżeli dyrektora szkoły.

Chóralne "czastuszki" wyśpiewywane pod dworem Zumbachów

Nadzorca mleczarni przyjaźnił się z miejscowym proboszczem. Podczas gdy pierwszy był człowiekiem dość słabym fizycznie, miękkim i bezwolnym, o tyle drugi miał mocną budowę i lubił dobrze zjeść i dobrze wypić. Gdy po polowaniu miejscowe osobistości w postaci nauczyciela, dyrektora, nadzorcy mleczarni i proboszcza trafiały do dworu Zumbachów na towarzyskie przyjęcie, młody Janek z rodzeństwem dość często płatali figle zwłaszcza księdzu. Gdy jegomość po suto zakrapianym spotkaniu zmierzał do wychodka - padał jak długi na śniegu, a dzieciarnia, szybko zwijając rozciągnięty drut, krzyczała wniebogłosy co się stało. Oczywiście rodzice kazali podnieść plebana i odprowadzić pod pachę do domu.

CZYTAJ TAKŻE: Samoloty nad Brodnicą

Tuż po żniwach, w okresie dożynek, nad wejściem do domu Zumbachów zawieszano ogromny, wykonany z kłosów i kwiatów polnych wieniec, a następnie cała czeladź śpiewała chóralnie "czastuszki", czyli odchodzące obecnie w zapomnienie zabawne piosenki, w których wyśmiewano pewne cechy charakterystyczne, wygląd, błędy i przyzwyczajenia państwa z dworu. Śpiewali więc, na przykład, że Eugeniusz Zumbach, ojciec Jana, ma tylko dlatego tak potężny brzuch, aby móc lepiej ukryć swe wielkie serce. Następnie całe towarzystwo udawało się do wiejskiej karczmy. W największej sali, ozdobionej dożynkowymi wieńcami i kolorowymi papierowymi girlandami, dziedzic wsi, a więc Eugeniusz Zumbach, otwierał bal, tańcząc z najstarszą robotnicą, podczas gdy jego żona stanowiła parę z najstarszym chłopem. Zumbachowie wraz z dziećmi opuszczali zabawę i karczmę zazwyczaj dość wcześnie, zanim jeszcze zaczynała się przekształcać w pijaństwo, a niekiedy nawet i bijatykę.

Specjalista od łowienia ryb

Jesienią dzieci Zumbachów wraz z wiejską dzieciarnią chodziły wspólnie na ryby, gdzie największy poklask zdobywali tylko ci, którzy potrafili łowić gołymi rękoma. Mały Janek szczególnie jednak upodobał sobie bardzo męskie zajęcie, jakim było myślistwo. Jesienią jego ojciec z nauczycielem oraz myśliwskim psem dość często wychodzili polować na dzikie kaczki lub kuropatwy. Dzieciarnia głośnym podziwem nagradzała celne strzały, jednocześnie dość ostentacyjnie reagując na chybienia. Młody Janek wspominał zimy w Bobrowie, jako srogie i bardzo śnieżne. Mróz trzymał od minus dziesięciu do minus dwudziestu pięciu stopni, a śnieg topniał dopiero pod koniec marca. Mimo tego łowiono ryby ościeniami w przeręblach na jeziorze i chodzono na polowania. W czasie długich, zimowych wieczorów sklecano pułapki na lisy i szczury oraz produkowano naboje.

CZYTAJ TAKŻE: W Jabłonowie Pomorskim na cmentarz spadł samolot

Rytuał pracy we dworze był zawsze ten sam - ojciec odważał i wsypywał do tulei proch, młodszy z braci wkładał do niej przybitkę, Janek odmierzał i wsypywał śrut, a mama zamykała nabój. Święta Bożego Narodzenia państwo Zumbach obchodzili w wielkim salonie swojego dworu w Bobrowie. W trakcie przygotowań dzieci miały tam wstęp wzbroniony. Za to przez kilka tygodni musiały sklejać długie, kolorowe łańcuchy z papieru oraz malować orzechy. Ten regularny i niezmienny rytm życia oraz sporą monotonię przerywały jedynie święta lub przyjazd gości koleją. Stacja oddalona była o cztery kilometry, więc gości trzeba było zawozić i odwozić bryczką, zaprzężoną w parę koni.

"Przysięgnij, synku, że latać będziesz nie za wysoko i nie za szybko..."

To właśnie w Bobrowie Jan Zumbach zaraził się pasją lotnictwa, obserwując nad domem trzysilnikowy fokker - liniowy samolot polskiego towarzystwa lotniczego, którego lot później naśladował biegając z poziomo wyprostowanymi ramionami, wydając dźwięk silników. - Biegałem tak aż do utraty tchu nad brzeg jeziora - wspominał po latach Zumbach - tam padałem, skrajnie wyczerpany, w trawę. Dysząc ze zmęczenia, zaciskając pięści i zęby, powtarzałem gniewnie: "Ja też będę lotnikiem!". Potem przyszła kolej na naukę w gimnazjum w Brodnicy, gdzie zamieszkał u przyjaciół rodziny, która pilnie baczyła, by młody uczeń nie miał czasu na nic oprócz zeszytów i książek. Mimo tego nauka szła kulawo.

- O wesołych wycieczkach w plener nie było mowy - wspominał pilot. - Znienawidziłem miasto! Chodzenie po lepkim, śliskim bruku stanowiło dla mnie odrazę; domy były szare i smutne, brakowało mi otwartej przestrzeni. W Bobrowie budziła mnie symfonia śpiewu ptaków, tu zrywał mnie z łóżka odgłos pierwszych dzwonków nadbiegający z pobliskiego gimnazjum. Moje złe wyniki w szkole doprowadzały rodziców do rozpaczy. Dla mnie zaś było dramatem, że o jedenastej każdego dnia nie mogłem obserwować przelatującego nad głową samolotu komunikacyjnego.

Jednak wiosną 1928 ta "mroczna i senna" dla Zumbacha Brodnica nagle wyrwała się z pozornego letargu. Wieść, która gruchnęła, spadła na wszystkich, niczym przysłowiowy grom z jasnego nieba - w Brodnicy miał być zorganizowany pokaz lotniczy. Podczas tych właśnie pokazów dwóch jednosilinikowych francuskich dwupłatowców potez XXV Jan Zumbach zainteresował się na dobre tą dyscypliną i zapragnął zostać pilotem. Następnie kształcił się w Płocku, gdzie w wieku 20 lat zdał maturę. Po śmierci ojca Janek Zumbach, jako 19-latek powiedział mamie o swoich planach bycia pilotem. Matka załamywała ręce. Chcąc odwieść syna od tej decyzji, używała zdań: "Nie! Na to się nie zgadzam"; "Wszyscy lotnicy to pijacy i wariaci!"; "Ach, gdyby słyszał ciebie twój biedny ojciec!"; "Czegoś takiego nigdy byś nie śmiał powiedzieć swemu ojcu!". Namawiała syna nawet, by został księdzem i w ogóle, by przemyślał tę sprawę. Ten słowny pojedynek trwał tygodniami. Janek, czując, że nie ma wyjścia i żadnego wyboru, posunął się do fałszerstwa - napisał i podpisał w imieniu matki, podrabiając jej charakter pisma, zgodę na swoje ochotnicze wstąpienie do służby wojskowej.

CZYTAJ TAKŻE: Brodnica i okolice. Podczas stanu wojennego aresztowano brodnickiego maturzystę

Wkrótce potem posunął się do kolejnego fałszerstwa - przed komisją wojskową przemilczał swoje prawdziwe, szwajcarskie obywatelstwo. Wiedział, że postąpił jak oszust. By zostać lotnikiem, musiał jednak najpierw odbyć służbę w piechocie - taki był warunek. Na widok prostego munduru piechura mama Janka rozpłakała się: "Co? Nie jesteś w kawalerii? Przynosisz nam wstyd!". Powodem był fakt, że wszyscy mężczyźni z rodziny i krewni byli oficerami kawalerii, traktowanej jako wyższa, lepsza formacja. W dość pogardzanej piechocie służyli zazwyczaj chłopi. Zumbach przebył więc kurs unitarny w 27. pułku piechoty w Częstochowie, słysząc ciągle: "Maszerować, maszerować, ten wysiłek przybliży was do Boga!". Dopiero w 2 stycznia 1936 roku zdał egzamin wstępny do lotnictwa i został przyjęty do Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie. Na wieść o tym mama Janka powiedziała: "Synu, przysięgnij mi przynajmniej, proszę, że latać będziesz nie za wysoko i nie za szybko...".

CZYTAJ TAKŻE: Kiedyś w Brodnicy po Drwęcy pływano nie tylko kajakami. Planowano nawet port rzeczny [STARE ZDJĘCIA]

W roku 1938 uzyskał awans na stopień podporucznika ze specjalnością pilota myśliwskiego. Przydzielono go do 111. eskadry myśliwskiej 1. pułku lotniczego w Warszawie, gdzie kształcił się pod okiem legendarnego ppłk. Leopolda Pamuły - pilota, który kręcąc samolotem akrobacje, potrafił w tym samym czasie rozebrać się do naga, nienagannie wylądować i wyjść z samolotu, jak święty turecki, szokując młodych adeptów tą niesłychaną sprawnością. To właśnie takich nauczycieli miał Zumbach. Na cztery miesiące przed wybuchem II wojny światowej młody pilot odbywał ze swoją jednostką ćwiczenia w Brześciu nad Bugiem. Po zakończonych manewrach lotnika z Bobrowa spotkał pech, który uniemożliwił mu później obronę polskiego nieba przed Niemcami. Przy podchodzeniu do lądowania na swoim myśliwskim górnopłacie (PZL.11) na lotnisku w Warszawie zahaczył podwoziem o stojący na płycie lotniska samochód. Samolot kilkakrotnie przekoziołkował, co zakończyło się dla jego pilota złamaniem w kilku miejscach lewej nogi i utratą przytomności. Rekonwalescencję aż do września 1939 roku odbył w Zaleszczykach - uzdrowisku w pobliżu granicy polsko-rumuńskiej.

Gdy 1 września 1939 roku hitlerowskie Niemcy zaatakowały Polskę, chory Jan Zumbach nie mógł bronić polskiego nieba. Poprzysiągł sobie jednak, że niemieckie, wrogie hordy jeszcze go popamiętają.

Na podstawie:

* Jan Zumbach, "Ostatnia walka. Moje życie jako lotnika, przemytnika i poszukiwacza przygód", Oficyna Wydawnicza Echo, 2013 (również zdjęcia) * S. Cloud, L. Olson, "Sprawa honoru. Dywizjon 303 Kościuszkowski", 2004

(Radosław Stawski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%