Zamknij

Początki brodnickiego szpitala

Piotr Grążawski 12:47, 05.10.2012 Aktualizacja: 01:11, 18.10.2025
Skomentuj Pierwotny budynek szpitala z 1898 roku Pierwotny budynek szpitala z 1898 roku

Chorzy, którym felczer przynosił posiłek, z najwyższą trudnością opędzali się chmarom atakujących szczurów, a jeżeli ktoś nie miał na tyle siły, to... nie jadł. Do tego szpitala rzadko zaglądał lekarz (fizyk) miejski, całą tę biedę zostawiając w rękach felczera. Tak leczono w Brodnicy chorych niemal do końca XIX wieku

Artykuł archiwalny, który ukazał się w papierowym wydaniu Czasu w roku 2012

Ostatnio znów głośno się zrobiło wokół brodnickiego szpitala. Nawet nie mam tu na myśli spraw związanych z jakością bezpośredniej usługi leczniczej, bo sądząc po adresach pochwalnych i naprzemiennych skargach trudno w tej sprawie wyłożyć ogólny pogląd, natomiast widać, że jak bumerang wraca sprawa jego bieżącego finansowania, inicjatyw inwestycyjnych, sprzętu itd., a gdzieś w tle staje też zasadnicze, ba, polityczne pytanie - czy taka placówka w ogóle powinna w Brodnicy funkcjonować. O ile to ostatnie nurtuje ministra zdrowia (pośrednio też i finansów), który co jakiś czas ogłasza nową sieć szpitali w Polsce, o tyle sami brodniczanie (mieszkańcy powiatu) co do istoty zdaje się, że nie mają żadnych wątpliwości.

CZYTAJ TAKŻE: Brodnica. Żydowski prawnik Hermann i generał SS w jednym Gimnazjum

Prawie 80-tysięczna społeczność powiatu powinna mieć w swojej społecznej infrastrukturze szpital i tyle. Najważniejsza jest tu konieczność zapewnienia właściwej ochrony zdrowotnej dużej grupy mieszkańców, co wynika nie tylko z niepokojących statystyk, lecz także znajdowania się w europejskim kręgu cywilizacyjnym i... 116 letniej tradycji. Tak jest! Tego też nie należy lekceważyć, bo to w końcu część tutejszego dorobku całych pokoleń XX wieku. Były w nim takie przedsięwzięcia infrastruktury, które służąc kilkadziesiąt lat dały się potem dość łatwo zastąpić, bo zwyczajnie przeszedł ich czas: wieża ciśnień, elektrownia, łaźnie... Jednak ze szpitalem to inna sprawa, bo albo jest, albo go nie ma - skutecznie nie da się go niczym zastąpić. Przez internet można jedynie instruować, zaś z wożeniem do innych miast różnie bywa, na co ostatnio jest parę przykładów...

Zaczęło się w 1896 roku

Niemal do końca XIX wieku lecznictwo w Brodnicy niewiele odbiegało od epoki średniowiecza. W mieście praktykował zazwyczaj jeden lekarz zwany też fizykiem, którego po prostu wzywano do domu chorego, gdzie przeprowadzano badanie, stawiano diagnozę, przygotowywano lekarstwo, czasem nawet dokonywano zabiegów chirurgicznych. Ponieważ lekarzowi trzeba było płacić, więc biedniejszej części pozostawało do wyboru: cierpieć dalej bez leczenia, próbować "medycyny ludowej", wołać znachorów, liczyć na interwencję sił nadprzyrodzonych, lub w ostateczności dać się zaprowadzić do "szpitalika powiatowego". To ostatnie, było już "ostateczną ostatecznością", ponieważ z owego oryginalnego "szpitalika" rzadko kto wracał do domu żywy.

Znajdował się on za dzisiejszym sądem, na tyłach stojącej tam wówczas dużej, słynnej ze skandali restauracji "Concordia", o której - a właściwie o tym co się tam działo - do dziś starsi brodniczanie opowiadają rozmaite pieprzne anegdoty.

Składał się z dwóch skromnych domów. Ten ważniejszy stał szczytem do ulicy Sądowej, a mieścił dwie izby dla chorych, oraz mieszkanie felczera opiekującego się na co dzień chorymi. Drugi dom był właściwie przykrytą dachem niską, brudną salą. Tu leżeli (zazwyczaj, niestety, niezbyt długo) zakaźnie chorzy.

Między obydwoma domami ulokowane były ustępy oraz niemal nie opróżniany, gnijący śmietnik restauracji i "szpitala". Owe śmietnisko było gniazdem rodzinnym niezliczonej ilości szczurów zawzięcie walczących o jedzenie z... pacjentami. Według opublikowanego w "Słowie Pomorskim" (1926 r.) wspomnienia - chorzy, którym felczer przynosił posiłek z najwyższą trudnością opędzali się chmarom atakujących gryzoni, a jeżeli ktoś nie miał na tyle siły, to... nie jadł. Do tego szpitala rzadko zaglądał lekarz (fizyk) miejski, całą tę biedę zostawiając w rękach felczera. Zmieniło się to dopiero, gdy brodnickim fizykiem został stary doktor Jurgen Meissner (ok. 1885 r.). Ten, gdy zobaczył w jak opłakanych warunkach przychodzi się leczyć (?) biedocie oraz ofiarom epidemii zakaźnych natychmiast zaczął zasypywać ówczesnego landrata (starostę) wnioskami o budowę nowej lecznicy. Robił to tak namolnie i nieustannie, że uparty doktor pewnie by dopiął swego, gdyby nie dopadła go śmierć.

CZYTAJ TAKŻE: Brodnica. Zaginiona rakieta Polmo. Niewiarygodna historia symbolu kosmicznego sukcesu i lokalnej polityki!

A że wówczas radni powiatowi mieli tyle energii, chęci oraz pojęcia o sprawie, ile mają tego dziś, to mimo sporego zaangażowania w prace przygotowawcze natychmiast kwestię szpitala odłożono ad acta . Na szczęście wkrótce mianowany następca Meissnera - doktor Hans Finger ani myślał odpuścić zamiarów poprzednika. Okazał się co najmniej tak samo nieustępliwym zwolennikiem lecznicy, jak poprzednik. W końcu doprowadził do tego, że landratura (mniej więcej odpowiednik dzisiejszego powiatu) uzyskała środki i zezwolenia na postawienie dość nowoczesnego (jak na ówczesne normy) szpitala. Wybudowano go w 1896 roku, w miejscu, gdzie stoi do dziś, lecz wówczas jego budynek mógł pomieścić najwyżej do 50 pacjentów (standardowo mogło być ich 30). To jednak było już coś!

Kłopot landrata Rapke

Doktor Finger odhaczył ten sukces, ale wcale nie myślał siąść na laurach. Miasto i powiat wchodziły właśnie w okres niebywałej prosperity budowlanej, zatem dzielny Niemiec niemal na drugi dzień po otwarciu placówki publicznie ogłosił, iż jest... za mała, czym wprawił władze nie tylko w konfuzję, ale i w złość, bo oni także to spostrzegli. Ponieważ coraz trudniej mu było zarządzać lecznicą, pełnić w niej normalne obowiązki lekarza, a do tego szarpać landrata o kolejne pieniądze na rozbudowę, dlatego wystąpił o przyznanie pieniędzy na stały etat dla drugiego medyka. Władze, chcąc go mieć choć na chwilę z głowy, środki przyznały natychmiast. Wówczas Finger błyskawicznie zaproponował te posadę (w nomenklaturze oficjalnej nazywaną - asystent do spraw lecznictwa) czterdziestoletniemu Polakowi - doktorowi Marianowi Karwatowi, czym kompletnie zaskoczył pruskich nacjonalistów, akurat rozkręcających antypolską kampanię. Zrobił tak, pomimo tego, że w okolice miasta właśnie sprowadziło się jeszcze dwóch lekarzy niemieckich. Gdy dwa lata później doktorowi Fingerowi powierzono ważne rządowe zadanie, bez mrugnięcia okiem jako swego następcę kierownika szpitala wskazał (i uparł się przy tym) doktora Karwata, podnosząc jego znakomite zdolności organizacyjne oraz wyjątkową wiedzę medyczną. Wybuchł skandal, jednak landrat Rapke nie miał wyjścia, bo kompetencje Polaka potwierdzali nie tylko pacjenci, lecz także pozostali niemieccy lekarze. Nie zważając na protesty nacjonalistów, w końcu zatwierdził tę kandydaturę.

Skąd się wziął polski doktor?

Doktor Marian Karwat to prawdziwa legenda Brodnicy. Zmarły profesor Malicki tak go określił w swoim wspomnieniu:

"Był w okresie międzywojennym znanym i cenionym lekarzem. Jego krępa postać, spokojna i łagodna twarz zakończona spiczastą bródką a'la Napoleon III była powszechnie znana".

Inni podkreślali nienaganne maniery doktora, oraz lekkie zamiłowanie do ekstrawagancji stroju, co zresztą odbierano bardzo sympatycznie, przypominając, iż był skoligacony z największymi rodami szlacheckimi Polski. Jego ojciec - Teofil Karwat - pieczętujący się niezwykle rzadkim, starym herbem Murdelio władał sporą posiadłością w Wichulcu. Mama - Jadwiga z Kiełczewskich z Kiełczewa herbu Pomian była córką Walentego Kazimierza Kiełczewskiego i Faustyny Florentyny Pląskowskiej herbu Oksza - rodu, któremu Brodnica to i owo zawdzięcza.

WARTO PRZECZYTAĆ: Na ulicy Jatki stała kiedyś publiczna pompa. Teraz stoją tam taksówki

Zresztą co do rangi, to prapradziadek ze strony matki doktora, czyli Gabriel Józef Kiełczewski herbu Pomian był szambelanem dworu królewskiego! Żona naszego medyka - Anna (1867-1936) także pochodziła ze starej, kiedyś wielce znaczącej szlachty, gdzie skoligacono największe herby Rzeczpospolitej. Ojciec Anny - Zygmunt Piwnicki herbu Lubicz przenosił tradycje rodu sięgające w średniowiecze (on i dziadek Anny leżą na cmentarzu w Oborach - warto odwiedzić tą nekropolię szlachty polskiej, również związanej z Brodnicą). Matka Anny Karwatowej de domo Piwnickiej - Alina, Marcelina, Józefa Hornowska herbu Korczak miała też prawo do herbu Topór, a to za sprawą swojej mamy Marii pochodzącej ze znamienitego rodu Schaafów. Druga babka Anny - Maria Cellary herbu Sulima wywodziła ród z okolic Warszawy. Tu na chwilę wrócę do herbu Karwatów - Murdelio.

Otóż Bartosz Paprocki w "Herbach rycerstwa polskiego" twierdzi, że Murdelio został w XV wieku przeniesiony do Polski z terenu Chorwacji przez Jerzego Murdelio zwanego też "Karwatem" (pewnie jakaś przeróbka od ówczesnej nazwy Chorwacji - Kroacja), który to rycerz wsparł króla polskiego w walce z Zakonem Krzyżackim.

No! Pewnie wystarczy. Przytoczyłem powyższe po to, aby ukazać, że w Brodnicy żyli potomkowie największych polskich rodów. Zresztą z własnych dochodzeń genealogicznych dobrze wiem, że i dziś tacy są, ale pewnie o tym nie wiedzą, albo mają to gdzieś.

Jego droga do brodnickiej lecznicy

Marian Karwat (wciąż nie ma w Brodnicy ulicy jego imienia, a ma ją np. Aniela Krzywoń - postać z PRL-owskiej mitologii) urodził się 15 sierpnia 1856 roku w rodzinnym majątku Wichulec, niedaleko Brodnicy. Jego ojciec Teofil był ziemianinem bardzo wrażliwym na sprawy polskie, co niewątpliwie budowało patriotyczną atmosferę domu i musiało wywrzeć znaczny wpływ na postawę życiową młodego pruskiego Polaka. Wysłany do gimnazjum chełmińskiego przystąpił do samokształceniowej organizacji filomackiej.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Brodnica. Krwawe wydarzenia sprzed lat. Tragedie, które wstrząsnęły miastem

Po prostu młodzi Polacy, z urzędu pozbawieni możliwości poznawania kultury i historii własnego narodu, postanowili "wziąć sprawę w swoje ręce", w efekcie czego stworzyli tajną organizację "Tomasz Zan". Gdy w 1873 roku Marian Karwat przeniósł się do gimnazjum brodnickiego, prawdopodobnie został przez swoich kolegów zobowiązany do utworzenia podobnej w naszym mieście. Taka w brodnickim gimnazjum rzeczywiście powstała, a nazywano ją Towarzystwem Tomasza Zana (Tomasz Zan był żyjącym na początku XIX w. poetą, polskim działaczem patriotycznym). W 1875 roku młody Karwat wrócił do Chełmna, trzy lata później zdał tam maturę, zaś potem podjął studia medyczne we Wrocławiu, Marburgu i Berlinie. Nawet przez moment nie zapominał kim jest ani skąd pochodzi, czego najlepszym dowodem był jego udział w Towarzystwie Literacko-Słowiańskim, gdzie udzielał się podczas studiów Wrocławskich (1878-1879).

Rozprawę doktorską obronił w 1883 roku w Würzburgu, uzyskując tytuł doktora medycyny, chirurga-położnika. Zresztą w owym Würzburgu także wyraźnie zamanifestował swoje przywiązanie do narodu, wstępując do Towarzystwa Naukowego Akademików Polaków "Polonia". Tam też najwidoczniej miał przez moment jakiś dylemat co do dalszej drogi życiowej, ponieważ dość nagle wyjechał do Monachium, by podjąć studia teologiczne, które jednak po roku przerwał i wrócił do medycyny. W 1886 roku został powołany do wojska. Jako lekarz wojskowy lęborskiego garnizonu odsłużył dwa lata, a potem coraz częściej na coraz dłużej zaczął przyjeżdżać do Wichulca i Brodnicy. Tu "na miejscowych salonach" poznał pełniącego funkcję lekarza powiatowego doktora Hansa Fingera. Zaimponował mu zapał, wręcz upór Niemca w dążeniu do powstania szpitala powiatowego z prawdziwego zdarzenia, tym bardziej, że sam widział taką pilną potrzebę.

Tymczasem najbliższa rodzina polskiego doktora uknuła całkiem miłą intrygę. Ponieważ pani Jadwiga Karwatowa zauważyła, że jej wiecznie czymś zaintrygowany syn może nie zdążyć się ożenić, zatem niby przypadkiem doprowadziła do poznania ponad trzydziestoletniego Mariana z dwudziestoletnią, śliczną Anną Piwnicką, dziedziczką nie tylko znakomitych herbów, ale także sporego majątku. Od tamtej pory dzięki sprytnej i mądrej pani Jadwidze, co i rusz aranżującej okazje do spotkań młodych, pan Marian miał dwie pasje: Annę i szpital. Z Anną ożenił się w 1890 roku, a niecałe osiem lat później, pomimo wrzasku pruskich nacjonalistów, został dyrektorem szpitala powiatowego w Brodnicy.

Piotr Grążawski

(Piotr Grążawski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarze (0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%