Obecnie Tama Brodzka może kojarzyć się podróżnym co najwyżej z przydrożnymi restauracjami, starym bunkrem i nieczynnym torowiskiem, które wielu pragnęłoby przemienić w ścieżkę rowerową. Tymczasem jeszcze kilkadziesiąt lat w pobliskim Jajkowie majątek prowadzili Abramowscy, a w Tamie działał dworzec kolejowy z dobrym zapleczem, a to wabiło złodziejaszków
Tama Brodzka, miejscowość między Brodnicą, a Kantyłą i Jajkowem, miejsce znane obecnie głównie podróżnym, turystom, miłośnikom restauracyjnych kulinariów i turystom kajakowym, również ma swoje ciekawe zdarzenia historyczne.
Wydawana w Pelplinie i docierająca również w okolice Brodnicy, również w prenumeracie, gazeta "Pielgrzym" (R. 63 (1931), nr 88) w roku 1931 donosiła o dokonanym w tej okolicy morderstwie. Poniżej przytaczamy treść artykułu: "Tama Brodzka, pow. brodnicki. Zabójstwo. W sobotę po południu, pasł na łące pana Abramowskiego z Jajkowa, tuż za gospodą pana Owczarczyka, stary Cygan, znany w powiecie "Karol" swoje konie. Zauważył to gorzelany z Jajkowa, Franciszek Bojanowski, który doniósł o tem w majątku, a otrzymawszy zlecenie, aby go usunął, zabrał karabin i udał się rowerem na miejsce. Tu zastał starego Karola i jego 19-letniego syna Czoro. Wezwał ich do usunięcia z pastwiska koni, przyczem uderzył starego, bo 71-letniego Cygana trzy razy w pierś. Na to odezwał się Czoro w te słowa: >Czemu bije Pan mojego starego Ojca?. Bojanowski nie namyślając się długo sięgnął z ramienia zawieszony karabin i na bardzo krótką odległość strzelił do młodego Cygana. Kula ugodziła nieszczęśliwego w lewy bok. Czoro Tubaczek padł trupem na miejscu. Na rozpaczliwe wołanie ojca, nadbiegł mu do pomocy starszy syn. W walce o karabin połamali takowy, a następnie obili Bojanowskiego, który dzięki ucieczce uszedł z życiem. Do obitego gorzelanego przywołano lekarza z Brodnicy. Franciszek Bojanowski liczy lat 30, żonaty od półtora roku, bezdzietny. Po wyzdrowieniu odstawiony będzie do więzienia w Brodnicy". Czy trawa na łące jaśnie państwa Abramowskich 85 lat temu była ważniejsza od tratujących ją i zajadle skubiących wygłodniałych koni biednego Cygana? Powyższe wydarzenie zdaje się odpowiadać, że dla właścicieli i ich pracowników zapewne tak, ale czy dla popasu zwierząt na pachtowanej łące warto było mordować człowieka? Na pewno nie. W tekście z 1931 roku sympatia piszącego artykuł mimowolnie tkwi po stronie pana Bojanowskiego. Takie to były czasy, z całą specyfiką i wielkim bagażem wiekowych utrapień, uprzedzeń i stereotypów. Warto więc je zwalczać, widząc do jakich zdarzeń potrafią prowadzić.
W kolejnym numerze "Pielgrzyma" (R. 63 (1931), nr 60) również z 1931 roku prasa przynosiła mieszkańcom naszego powiatu kolejną garść informacji na temat omawianej wsi. Tym razem opisywane zdarzenie dotyczyło wypadków toczących się wokół kolei, a dokładnie przebiegającej tędy linii kolejowej. Wyobraźmy sobie zatem małą stacyjkę kolejową pośród lasów, przy której co jakiś czas, nierzadko w nocy, zatrzymywały się na jakiś czas składy kolejowe ciągnięte przez dyszące lokomotywy. Treść artykułu nie pozostawia jednak złudzeń, że na podróżnych czyhały tu niebezpieczeństwa: "Tama Brodzka, pow. brodnicki. Okradziony w pociągu został pan Kaczmarek, właściciel majątku Gapy, który zasnął wracając z Warszawy. W tym samym czasie w nocy z 9 na 10 b.m. złodzieje włamali się do sklepu pana Cieszyńskiego i ukradli mu wyroby tytoniowe na kwotę 3 000 zł". W tym samym numerze Pielgrzyma z 1931 roku pisano też o schwytaniu w okolicy wsi Konojady jednego z morderców Grescha. Bandyta pochodził ze Śląska i był w wieku 24 lat. Z kolei w Kruszynach Szlacheckich doszło do pożaru w gospodarstwie Stanisława Fiałkowskiego- spalił się dom mieszkalny połączony jednym dachem ze stajnią oraz stodoła. Pożar wybuchł również u Stanisława Szydy we wsi Lembarg. Szkody wyceniono na 8000 zł, a ubezpieczalnia miała wypłacić za szkody 6000 zł.
Wspomniany wyżej "Pielgrzym" (R. 69 (1937), nr 151) tuż przed Bożym Narodzeniem, bo 18 grudnia 1937 roku przynosił kolejne doniesienia na temat zdarzeń w Tamie Brodzkiej: "Brodnica. Spłoszony koń spowodował śmierć człowieka. Pomiędzy stacjami Brodnica i Tama Brodzka na niestrzeżonym przejeździe kolejowym wydarzył się straszny wypadek. 55-letni gospodarz Marcin Kędzierski jechał w towarzystwie 39-letniej Dworznickiej do Brodnicy. Widząc zbliżający się pociąg zatrzymał konia. Zwykle spokojny koń nagle spłoszył się i poniósł. Kędzierski wypadł na skutek gwałtownego wstrząsu i rzucony został o węglarkę nadjeżdżającego pociągu. Śp. Kędzierski śmierć poniósł na miejscu. Dworznikowa odniosła ogólne obrażenia".
Kolejne zdarzenie ponownie miało miejsce w przedziale kolejowym. Po raz kolejny była to kradzież. Ukazujące się również w Brodnicy, a drukowane w Pelplinie pismo "Pielgrzym" z 25 października 1938 roku (R. 70, nr 128) we wtorkowym wydaniu donosiło o nader zuchwałym napadzie rabunkowym. Otóż podczas jednego z nocnych kursów do pociągu na linii Warszawa - Gdańsk na jakiejś stacji wsiadł kupiec z Działdowa o nazwisku Cześniewski. Wiózł on z sobą spory zapas gotówki przeznaczonej na załatwienie ważnych interesów handlowych. Wyczerpany późną porą mężczyzna usadowiony w przedziale ani się obejrzał, gdy zapadł w drzemkę. Tymczasem buchająca parą lokomotywa zatrzymała się na dworcu w Tamie Brodzkiej tuż przed Brodnicą, gdzie, jak to na stacji, część osób wysiadła z pociągu, a inni wsiedli. Prawdopodobnie wtedy wsiadł również do składu pewien złodziejaszek, który myszkując po przedziałach wreszcie ujrzał w przedziale naszego zdrożonego handlowca. Z zachowaniem należytej złoczyńcy ostrożności przez pewien czas uważnie przypatrywał się śpiącemu. Gdy wreszcie wypatrzył wypchany banknotami portfel - delikatnie i ostrożnie, tak, by nie zbudzić śpiącego - starał się go powoli wyciągnąć. Gdy już, już gotówka miała opuścić kieszeń handlowca, powoli wprawiając złodzieja w stan euforycznego uniesienia - wtem śpioch z Działdowa, kierowany jakimś instynktem nagle ocknął się i otworzył oczy. Widząc nachyloną nad sobą postać, próbującą dobrać się nieuczciwie do jego ciężko zarobionych pieniędzy poczuł nagły przypływ adrenaliny, gniewu i złości. Pierwszy, celny cios wymierzony pięścią trafił złodzieja niczym podczas walki bokserskiej na ringu i natychmiast ostudził złodziejskie zapędy, umożliwiając potencjalnemu sędziemu ringowemu rozpoczęcie liczenia. Fakt, że cios był celny i niespodziewany przemawiało za jego skutecznością. Kilka następnych ciosów również nie spudłowało. Zasypany kuksańcami i boksami złodziej, nie spodziewający się takiej reakcji kulił się tylko pod ciosami handlowca, którym w furii darł się na cały pociąg wzywając pomocy. Na to zbiegli się podróżni z innych przedziałów i skrępowali złodzieja. Na najbliższej stacji w Brodnicy wydano go straży kolejowej, która przekazała rzezimieszka policjantom. Jak zdołano wkrótce ustalić, zuchwałym opryszkiem okazał się Stanisław Cieślikowski. Nie miał on stałego zamieszkania i wałęsał się po okolicach Brodnicy w poszukiwaniu łupów. Przyznał się, że pochodzi z byłej Kongresówki.
Na podstawie:
Pielgrzym, R. 63 (1931), nr 88. Pielgrzyma, R. 63 (1931), nr 60. Pielgrzym, R. 69 (1937), nr 151. Pielgrzym, R. 70, (1938) nr 128.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz