Zamknij

Trzymając się komina, oznajmiał głośnymi krzykami wyległej na dziedziniec ciżbie, iż wieś zyskała nowego parobka

09:17, 05.09.2020 Aktualizacja: 12:01, 04.08.2023
Skomentuj Foto: Archiwum: Uczestnicy 'okrężnego - dożynek' w przedwojennym Mszanie. Foto: Archiwum: Uczestnicy 'okrężnego - dożynek' w przedwojennym Mszanie.

Dawnymi czasy jednym z zapomnianych, lecz dość humorystycznych lipcowych obrzędów były tak zwane wyzwoliny na parobka i kosiarza.

Dla mężczyzn, w dawnych czasach i nie tylko na pograniczu dobrzyńsko-michałowskim, wielką rolę w tak zwanym życiu towarzyskim odgrywała karczma. To właśnie w ogólnie dostępnej wiejskiej gospodzie odbywały się przez wieki różnorodne obrzędy ludowe. Tu dobijano targów, kojarzono małżeństwa czy też odbywano wiejskie narady i wiece. Był wszakże wiejski obrzęd, który najściślej wiązał się z karczmą. Tym zwyczajem były wyzwoliny na parobka lub na kosiarza o nazwie „wilk” lub „frycowe”.

Jak te wyzwoliny wyglądały

Wspomnianego „wilka” urządzano zwykle z końcem lipca, podczas żniw. Kandydat na parobka i na kosiarza wraz z początkiem żęcia dojrzałych kłosów zbóż stawał na pierwszym miejscu do koszenia i koniecznie musiał dobrze się zwijać w swojej robocie, bo po piętach deptali mu umyślnie z całym rozmachem wytrawni i doświadczeni żeńcy. Od świtu do południa trwała ta żniwna gonitwa, a oblepione potem koszule przylegały do ciała.

[ZT]26108248[/ZT]

Po krótkich chwilach wytchnienia znowu wracano do żęcia. Trzeba było bowiem maksymalnie wykorzystać czas żniw, pogodę i chęć prześcignięcia kandydata na kosiarza. Dopiero po południu ubierano wspomnianego „fryca” w wysoką i spiczastą czapkę ze słomy i polnych kwiatów, która była imitacją korony. Po przepasaniu go powrósłem orszak żniwiarek i żniwiarzy prowadził go do dworku, ochoczo brzękając kosami. We dworze następował krótki poczęstunek i symboliczne uderzenie „fryca” po plecach. Po tym akcie wszyscy udawali się na najważniejszą ceremonię – do wiejskiej karczmy.

Tam dopiero wyzwoliciel na kosiarza musiał przechodzić najwymyślniejsze katusze. Przy śmichach-chichach, oklaskach i łapaniu się za brzuch ze śmiechu całego towarzystwa biedny „fryc” z kwiatkami i słomą na głowie poddawany był „próbom”, do których należało bicie, golenie ostem, okładanie pokrzywami, a także egzamin z wiadomości rolniczych i gospodarskich.

[ZT]26116358[/ZT]

Cała ceremonia mimo zakładanej powagi od początku do końca podszyta była humoreską.

Gdy wyzwoliciel na kosiarza jako tako przeszedł owe wszystkie najwymyślniejsze próby – wówczas najstarszy żniwiarz, nazwijmy go mistrzem ceremonii, z hałasem, by zwrócić na siebie uwagę, zbierał się z karczemnego zydelka i podciągając portki, wraz z pociaśnieniem paska oznajmiał finał zabawy. Iście pielgrzymim chodem przemierzał następnie całą karczmę i za aprobatą samego szynkarza właził na najwyższą kondygnację, z której wychodził na dach karczmy.

Trzymając się komina, oznajmiał głośnymi krzykami wyległej na dziedziniec ciżbie, iż wieś zyskała nowego parobka. Informował też „fryca” o przysługującym mu odtąd prawach. Oznajmienie to miało najczęściej równie humorystyczną, nie mówiąc, że kpiącą oprawę, jak cała ceremonia wyzwolin na parobka – kosiarza. Po słowach mistrza ceremonii wygłoszonych z dachu karczmy zebrani na zewnątrz uczestnicy żniw otwierali flaszkę wódki i nalewali każdemu zawartość, by wypić za zdrowie nowego towarzysza. Po opróżnieniu pustą butelkę z rozmachem rozbijano o dziedziniec – na szczęście. Na zakończenie wyzwolin wszyscy ochoczo wracali do karczmy, gdzie zaczynała się już w istocie wesoła zabawa.

Kobiece „prządki”

Biorąc pod uwagę życie towarzyskie samych kobiet, równie ważnym dla ich życia towarzyskiego obrzędem były tak zwane prządki. Zwykle rozpoczynano je w dniu św. Katarzyny, czyli 25 listopada, choć nie było to regułą. Mniej więcej w czasie tych listopadowych długich nocy, przy dżdżystej najczęściej pogodzie przebiegały dziewczęta od chałupy do chałupy z flaszką wódki w garści, zwołując się na gromadne wizyty w domach, w których w zimowe wieczory miały prząść kądziel.

[ZT]26239439[/ZT]

W progu wybranego domostwa zebrane kobiety oznajmiały cel swojej wizyty i z miejsca częstowały gospodarza domu wódką. Nazywano to „wkupnem”. Po zgodzie pana domu ochoczo zasiadano na rozstawionych ławach i przy gromadnym gwarzeniu o tym i owym raczono się powszechnie gorzałką. W ten sposób rotacyjnie wybierane wiejskie chałupy wraz z najobszerniejszymi izbami zastępowały kobietom karczmę, do której iść im nie wypadało. Adam Fischer podsumowywał tę sytuację tak: „Niegdyś przestrzegano też, aby przed rozpoczęciem okresu zapustnego ukończyć przędzenie, gdyż inaczej zalęgłyby się robaki w kiełbasach robionych na Wielkanoc.

[ZT]26241042[/ZT]

W okolicy Żarek, Siewierza i Pilicy wybierano zwykle najobszerniejszą izbę na wsi i w niej schodzono się codziennie nie tylko na przędzenie, ale i na darcie pierza i różne inne prace gospodarcze. Zwykle tylko w dnie poprzedzające niedziele i święta siedziano do wieczerzy, w inne zaś dnie dopiero o północy lub nad ranem rozchodzono się na spoczynek, natomiast »od godów do Nowego Roku siedzą prządki do zmroku«. Prządki mają wielkie znaczenie dla utrzymywania starych wierzeń, ponieważ właśnie wtedy zwykle opowiadano rozmaite przypowieści i gadki, śpiewano dawne pieśni, a nawet z przędzy wróżono o zamążpójściu. Zanik prządek powoduje zanikanie tych dawnych tradycji. Dla towarzyskiego życia ludowego mają też bardzo wielkie znaczenie rozmaite jarmarki i kiermasze...”.

NA PODSTAWIE:

St. Bystroń, Studja nad zwyczajami ludowemi, Kraków 1917.
A. Fischer, Zwyczaje rolnicze ludu polskiego. Kalendarz „Rolnika Polskiego”, 1927.
S. Poniatowski, Etnografja Polski, Warszawa 1932

(Radosław Stawski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%