Zamknij

Sławojki pod Brodnicą. Przed wojną był rządowy nakaz budowy drewnianych wychodków

13:00, 02.10.2018 Aktualizacja: 23:57, 07.07.2023
Skomentuj Fot. Archiwum: Widok na Duży Rynek w Brodnicy i stragany kupieckie. Tak w okresie dwudziestolecia międzywojennego wyglądał jeden z miejskich targów i jarmarków Fot. Archiwum: Widok na Duży Rynek w Brodnicy i stragany kupieckie. Tak w okresie dwudziestolecia międzywojennego wyglądał jeden z miejskich targów i jarmarków

Choć trwało lato, w Brodnicy oglądano się już za zimową pomocą dla bezrobotnych mieszkańców, stosując społeczny ostracyzm dla tych, którzy tej pomocy odmawiali. Inne perypetie stwarzał nakaz budowy drewnianych wychodków, od imienia premiera zwanych sławojkami, przy czym złośliwie literkę "ł" zamieniano w tym słowie na "r"...

Był początek lipca 1938 r. Słońce przygrzewało coraz bardziej, dając brodniczanom kolejną okazję do wyjścia z domów i rozpoczęcia spacerów. Co bardziej zamożni wsiadali na bicykle, nazywane potocznie samochodami, bo stając na pedałach samemu można było chodzić przecież w tym pojeździe, nie dotykając ziemi (dopiero Rada Języka Polskiego arbitralnie nakazała nazywać automobile samochodami, a nie samojedziami, jak chciała tego część społeczeństwa, a bicykle - rowerami). Od dwóch kół w pojeździe rowerzystów nazywano wówczas także kołownikami. Tak więc brodnickie bruki wypełniał gwar przechodniów.

Kiedyś w Brodnicy po Drwęcy pływano nie tylko kajakami. Planowano nawet port rzeczny [STARE ZDJĘCIA]

Dziatwa po podwórkach toczyła metalowe obręcze lub goniła za piłką, a małe dzieci opanowały piaskownice i w ogóle ten czas zapowiadał, że wakacje będą upalne. Dziatwa szkolna na dobre odrzuciła na bok zeszyty i elementarze i ruszyła żwawo w miasto w poszukiwaniu rozrywek. Biedota miejska szykowała się natomiast do wyjazdu na wieś. Tam, przy żniwach, można było zarobić trochę grosza. Kupcy pilnowali swoich interesów, a starsi mieszkańcy przy targowych straganach dyskutowali o swoich chorobach, boleściach życiowych i sensacjach dnia.

I tak 23 lipca po mieście gruchnęła wieść, że doszło do katastrofy samochodowej, a nic tak nie podsycało przecież wówczas wyobraźni jak wypadek automobilu. Kurier Bydgoski (1938.07.23, R. 17, nr 166) donosił:

"Katastrofa samochodowa. Na szosie Rypin-Brodnica rozbił się z niewiadomych dotąd przyczyn samochód osobowy, stanowiący własność pana posła Chełmickiego z Kowalk. Szofera, który jechał sam w stanie ciężkim odstawiono do szpitala powiatowego w Rypinie".

Szybko upewniono się, że Chełmickiemu nic się nie stało, a szofer jechał sam. Tak czy owak samochód został rozbity, a kierowca z niepewnymi rokowaniami trafił na szpitalne łóżko. Dla niektórych był to kolejny argument na to, że lepiej poruszać się wozem konnym niż korzystać z cuchnących spalinami, nieokiełznanych wynalazków motoryzacji.

Jak zaczęło zanikać słowo sławojka

Jak to wówczas bywało, pójście do lekarza traktowano wtedy jak ostateczność, woląc leczenie domowymi sposobami lub za pośrednictwem porad różnej maści babek - zielarek albo wiejskich znachorów. Ludziska, z mniej lub bardziej zaawansowanymi chorobami, wystawali więc licznie przy targowych straganach, czujnie nadstawiając ucha na temat zdrowia i bezpieczeństwa w przestrzeni publicznej. A było czego słuchać.

Otóż w lipcu 1938 r. komisje sanitarno-zdrowotne kontrolowały warsztaty, sklepy rzeźnickie i pijalnie piwa. W celowniku komisji stanęły też brodnickie ubikacje i ich często mizerniutki stan.

Brodnica i okolice. Tragedia na polowaniu. Sąd uznał, że to było zabójstwo. Chodziło o kobietę

- Bo to panie rozumiesz, że komisja sanitarna działa na polecenie premiera rządu Sławoja Felicjana Składkowskiego, który uparł się, by w Polsce na potęgę budować wolnostojące, drewniane ubikacje - twierdził oparty o targowy blat z sałatą i rzodkiewkami brodnicki jegomość o czerwonej, okrągłej twarzy z rzadkim zarostem. - Niby to ma poprawić zdrowotność i higienę, zwłaszcza na wsi, gdzie ludziska chodzą za potrzebą "na drąg" lub za stodołę, a zimą dostają przez to zapalenia pęcherza.

- Jo, jo!., toć już naszego premiera, wej przez te reformy z kiblami, nazywają Piotrem I Wielkim "w klozetowej skali"... - dodał kpiąco straganiarz handlujący świeżą kapustą i bobem.

- U nas, pod Karbowem, jak rząd nakazał, to gospodarze pobudowali takie sławojki - odezwał się zawadiacko czarniawy chłop w niezbyt czystych gumakach z filcem i batem na konia w ręku. - I choć wygódki stoją, to nikt u nas nie mówi na to sławojka...

Klienci brodnickiego targowiska wspólnie na ten żart zarechotali. Każdy w Brodnicy i okolicznych wsiach wiedział bowiem, że przez zbytnią gorliwość premiera w doglądaniu akcji masowej budowy toalet na wsiach - złośliwie zmieniano jedną z liter drugiego imienia premiera z "ł" na "r". Wychodziła z tego już nie sławojka, lecz srawojka.

Tak czy owak, dalej była to sucha ubikacja jednooczkowa, wybudowana na nieskanalizowanym dole kloacznym. Bardziej politycznie było ją więc nazywać w towarzystwie wychodkiem, ustępem albo z łacińska "locum secretum" lub "locum separatum". Ci, co bardziej zadzierali głowy, woleli z kolei chodzić tam, "gdzie król chodził piechotą".

Kiedy jeszcze w Brodnicy był most zwodzony przez Drwęcę

- A do mnie brodnicka komisja też przyjechała sprawdzić ten kibel - bez krępacji twierdził chłop spod Gorczenicy, utykający na jedną nogę. - Najpierw się zdziwili, że drewniana wygódka stoi, jak nówka, zbita ze świeżych obladrów i desek. Potem zaczęli narzekać, czemu jest ona zamknięta na kłódkę. Tom im w moim skonfundowaniu wypalił, że dzieciakom w szkole we łbach poprzewracali i teraz nie chcą już one chodzić za stodołę, jak dawniej bywało, ino wymyślają, by srać w wychodku. Tom wtedy kibel zamknął na klucz. Jak komisja spytała, dlaczego, tom odrzekł w zgodzie z prawdą, że tu dla komisji musi być czysto i już.

Ta prawda znowu ubawiła brodniczaków, a przypadek tego chłopa powtarzano potem po całym kraju jako niezłą anegdotę i prostą, chłopską kalkulację na zalecenia władz.

20 lat niepodległej Ojczyzny

- Ludziska! Przeczytam wam coś - zakrzyknęła kobieta z jajami w koszyku. Po rozłożeniu gazety przeczytała wieści z "Kuriera Bydgoskiego" (1938.07.28. R.17 nr 170), gdzie na stronie 7 napisano:

"Ostre sankcje komisji sanitarno-zdrowotnej. Orzeczeniem komisji sanitarno-zdrowotnej w Rypinie zamknięto w 6 wypadkach warsztaty i sklepy rzeźnickie oraz kilka piwiarni, ubikacje, które nie czyniły zadość wymogom ustawy o zdrowiu i bezpieczeństwie publicznym. W sprawie zamknięcia przedsiębiorstw rzeźnickich, jak się dowiadujemy, zainteresowani wnieśli rekurs".

- Uuuu, to widać nie przelewki z tą komisją i sąsiedzi też mają z nią utrapienie - zaczęli narzekać zgodnie starsi i "czasowi" ludzie z targowiska, przypominając sobie po czasie, co ich boli.

- Ale i rzeźnicy się im nie dają.

- Poczekajcie ludzie! - wrzasnęła kobieta z gazetą. - Jest tu coś jeszcze:

"Dnia 23 bm. zbiegł w niewiadomym kierunki więzień tutejszego więzienia i niebezpieczny włamywacz Bernard Betlejewski, rodem z Brodnicy. Betlejewski był eskortowany przez dwóch posterunkowych z Brodnicy na rozprawę sądową w Rypinie. Eskortujący posterunkowi po przybyciu do Rypina zamknęli Betlejewskiego w areszcie policyjnym, gdzie tenże wyłamał kraty okna i zbiegł".

Na tę wieść niezły rozgardiasz i szaszor zapanował wśród słuchających. Gdy jedni trwożliwie zaczęli się rozglądać wokół w poszukiwaniu wzrokiem sławnego zbiega, inni sprawdzali, czy ich portmanije na pewno dalej bezpiecznie tkwią za pazuchą. Jeszcze inni, nie czekając na nic, pędzili wprost do swoich mieszkań, zastanawiając się po drodze, czy na pewno zamknęli drzwi i nie dowierzając swojej sklerozie w kwestii uchylonych okien i drzwi balkonowych.

CZYTAJ TAKŻE: Brodnica. Ćwierć wieku temu odkryto kamienną kostkę

Te i nieopisane tu inne zdarzenia turbowały brodniczan latem 1938 r. Jesienny czas zdominowały wykopki i ostatnie jarmarki, gdzie kupowano obficie na grudniowe, styczniowe i kolejne miesiące aż do przednówka. Po wsiach zapobiegliwie opatrywano stodoły, ciesząc oczy tegorocznymi plonami i zatykano dziury w ścianach przed spodziewanymi szarugami i słotami. Jako to jednak bywało ten i ów zaprószył popiołem z papierosa ogień w stodole i tak dym pochłaniał gasnącą radość ze zbiorów wraz z dobytkiem życia, po raz kolejny wymuszając stwierdzenie, że straż ogniową należy lepiej wspierać w zakupie sprzętu ppoż.

11 listopada miasto przybrano zielonymi girlandami z okazji świętowania 20. rocznicy niepodległości kraju i gremialnie brano udział w mszach w intencji ukochanej ojczyzny. Z kolei, gdy mróz zaczął malować szyby w fantazyjne wzory, a brodnicka biedota wyczekiwała wsparcia od dobrodziejów w czas wigilii Bożego Narodzenia 1938 r. - jak się miało wkrótce okazać, ostatniej takiej wigilii w wolnym kraju - w jednej z gazet brodniczanie z dumą mogli przeczytać o tym, że "Medalem niepodległości odznaczeni zostali dr Konrad Siudowski, ziemianin w Przydatkach, p. Stanisław Królikowski, przemysłowiec z Brodnicy, p. Jadwiga Orlewiczowa kupcowa, p. Jan Gończ, przemysłowiec z Brodnicy, ś.p. Mieczysław Jerzykiewicz, pierwszy burmistrz miasta Brodnicy w odrodzonej Polsce i ks. prob. Sentkowski z Bobrowa".

Na podstawie:

Kurier Bydgoski 1938.06.24, R.17, nr 142, 1938.07.23, R.17, nr 166; 1938.07.28, R.17, nr 170. Słowo Pomorskie 1938, R.18, nr 294. Dziennik Bydgoski, 1938, R.32, nr 195.

(Radosław Stawski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%