Portrety Lenina, pochwały bratniego kraju, jedynej partii i ustroju - to wszystko można było zobaczyć, spacerując po Brodnicy w 1967 roku. O 50. rocznicy wielkiej rewolucji przypominały nawet... rabaty kwiatowe w parku Chopina, ułożone w stosowny napis. I nagle wszystko to zaczęli niszczyć nieznani sprawcy! Władze podjęły zdecydowane kroki...
Rok 1967 dla wszystkich krajów tzw. demokracji ludowej i "całego postępowego świata", gdzie zwyciężała nieśmiertelna myśl Wielkiego Lenina miał być rokiem szczególnym, uroczystym, pełnym podniecających wspomnień, podsumowań, statystycznych fajerwerków. Fabryki orderów we wszystkich "demoludach" radośnie terkotały, dzień i noc produkując tony medali, które podczas niezliczonych akademii miały zawisnąć na wypiętych klatach towarzyszy i rozpaczliwie podtrzymywanych przez NRD-owskie biustonosze piersiach towarzyszek. Poeci obgryzali końcówki ołówków, chcąc wycisnąć ze swoich łepetyn najwznioślejsze myśli, z których dałoby się ulepić poematy na cześć Przewodniczki Partii i jej najwierniejszych synów.
Także Polska Rzeczpospolita Ludowa powoli wchodziła w ów stan politycznego szczytowania, siermiężnie stymulowanego przez zastępy sekretarzy, redakcje gazet, jedynie słusznych rozgłośni radiowych, telewizji... A cóż to takiego zawładnęło sercami i umysłami dzielnych działaczy? Otóż w 1967 roku przypadała 50. rocznica Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej! 50. okrągła rocznica!...
Ten niebywały jubileusz miał być uczczony na miliony sposobów; wielkie huty podjęły zadanie wytopienia dodatkowych tysięcy ton stali, zakłady włókien podjęły się wyprodukować dodatkowy sznurek do snopowiązałek, w PGR-ach miała się podwoić wydajność z hektara, a dojarki miały z każdej krowy wycisnąć choćby dodatkowy litr...
Zresztą - co tam, każdy miał zrobić czegoś więcej, lepiej i w czynie. Nawet dzieci w brodnickich przedszkolach miały opanować bolszewickie jasełka o towarzyszu Leninie, co to w Poroninie, na stacji... coś tam, coś tam.
Pamiętam, że sam zapamiętale wkuwałem jakiś wierszyk i stale mi się mylił Lenin z leniem, ale ponieważ byłem wówczas w wieku, gdy człowiek beznadziejnie zakochuje się w królewnie Śnieżce, to bluźnierstwo na razie uchodziło mi na sucho. Gorzej mieli moi starsi koledzy, bo tu już żadnych taryf ulgowych nie było. Od początku 1967 roku trwały rozmaite szkolne konkursy na temat Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej, jej wodzów, dokonań, dzieł. Dzieciaki godzinami trenowały mroczne, psychodeliczne pieśni rewolucyjne i recytowały depresyjno-martyrologiczne kawałki o męczeństwie robotnika, oraz o rodzimych kapitalistach-ludojadach, jak również tych z Ameryki gnębiących Murzynów. Przed kompletnym załamaniem nerwowym ratowały młodzież dwa aspekty: prawie nikt nie łapał, o co w tej bolszewickiej poezji chodzi i fakt, że przeważnie kończyła się radosną obietnicą zwycięstwa "naszych", eno "związek nasz bratni ogarnie ludzki ród".
W Brodnicy, gdy nadeszła wiosna w parku im. Chopina, służby miejskie urządziły wielki rabat kwiatowy tak pomyślany, aby bez przerwy kwitły na nim kwiaty w kolorze czerwonym, a część z nich układała się w napis "50 lat Wielkiego Października". Przychodzili brodniczanie, oglądali to dziwowisko, kręcili głowami, a niektórym nawet się podobało. Przed siedzibą Komitetu Powiatowego PZPR i przy innych obiektach publicznych wystawiono potężne kwietniki, które przed 1 maja gęsto ozdobiono czerwonymi flagami (biało-czerwonymi też, ale było ich mniej).
Tu koniecznie trzeba wtrącić, że owe kwietniki przed Komitetem Powiatowym od razu dostały obstawę tajniaków, ponieważ zastępca komendanta powiatowego Milicji Obywatelskiej do spraw bezpieczeństwa (czyli krótko - brodnicki szef Służby Bezpieczeństwa) towarzysz major Kazimierz Żurawik doskonale pamiętał ubiegłoroczny skandal.
Otóż w nocy z 30 kwietnia na 1 maja 1966 roku nieznani (na razie) sprawcy zaatakowali w tym miejscu ścianę frontową budynku partii w ten sposób, że - jak ustalił oficer dochodzeniowy - została ona oblana czarnym tuszem "przez chluśnięcie prawdopodobnie ze słoika", oraz ufajdana atramentem, "przez rozbicie na niej co najmniej dwóch kałamarzy, lub innych naczyń z substancją". Z tego powodu była kosmiczna awantura, ponieważ zamach odkryto wczesnym rankiem, a tu za chwilę miał się formować pierwszomajowy pochód. Ściągnięto w trybie alarmowym kilku fachowców, wyrzucono z łóżka kierownika składu budowlanego, aby wydał farbę i "od rączki" zamalowano wszystko, byle było. Później naprawiono ścianę dokładnie, po czym podliczono koszty. Wyszło 1200 złotych, czyli na tamte czasy sporo. Agenci bezpieki dostali rozkaz wytropienia zamachowców od kałamarzy, ale póki co - niczego nie wykryli, toteż major Żurawik postanowił, że w 1967 roku - roku wielkiego, wzruszającego jubileuszu 50-lecia rewolucji październikowej, przypilnuje, żeby nikt dziadostwa nie robił.
Wieczorem 30 kwietnia 1967 roku działacze ORMO razem z funkcjonariuszami Milicji Obywatelskiej obeszli odświętnie udekorowane miasto wszerz i wzdłuż, lecz nie odnotowali niczego nadzwyczajnego. Wobec tego ORMO-wcy poszli pić wódkę, natomiast funkcjonariusze w większości do domu, bo od wczesnego rana mieli mieć służbę przy zabezpieczeniu pochodu majowego. Zostali tylko ci od pilnowania trybuny honorowej... Nie, nie tam zaraz, żeby ją kto miał wysadzić w powietrze, ale parę lat wcześniej w nocy wlazł na nią jakiś wałęsający się pies i uwalił wielką kupę, w którą o mało nie wlazła jedna z towarzyszek. Więc sami rozumiecie... No!
Alarm zaczął się już dobrze po północy. Na komendę powiatową wpadł niekompletnie ubrany obywatel i poinformował, że na ulicy Świerczewskiego (dziś Hallera) ktoś podpalił dwie czerwone flagi. Parę chwil później przyszło zgłoszenie z Przykopu, potem z Kamionki, okolic targowiska (wówczas przy zamku). Wszędzie płonęły ewidentnie podpalone czerwone flagi.
Mimo natychmiastowego wysłania patroli Milicji Obywatelskiej, nie zdołano złapać ani ustalić sprawców. O wszystkim poinformowano sekretarza PZPR oraz przewodniczącego Prezydium Miejskiej Rady Narodowej Jana Brążkiewicza. Z uwagi na konieczność zabezpieczenia tras pochodu, na razie nie można było wszcząć śledztwa większymi siłami, co strasznie dołowało majora Żurawika, zwłaszcza że musiał pokazać się na trybunie i robić radosne miny, jakby się nic nie stało. Tymczasem spalone i zniszczone flagi dość szybko zastąpiono innymi, ludziom przykazano, żeby za wiele nie pletli ozorami i już do końca dnia nie wydarzyło się nic szczególnego.
Śledztwo w sprawie majowego incydentu mieliło się bez rezultatów, a tu nagle nocą z 25 na 26 czerwca 1967 roku spadł kolejny cios. Oto nieznani sprawcy kompletnie zniszczyli wielkie plansze wysławiające PZPR, Lenina, rewolucję październikową, ZSRR itp. Skandal był dodatkowy, ponieważ owe plansze były ustawione przed wejściem do Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, teoretycznie pod okiem stróża! To nie wszystko!
Zdemolowaniu uległo także kilka podobnych plansz stojących w centrum miasta. Wielki wizerunek Lenina - dar towarzyszy z Torunia - został oszpecony bohomazami wykonanymi najprawdopodobniej grubym pędzlem, a potem przekreślony wielkim X. Rzecz jasna - nie nadawał się już do niczego. Plansze też trzeba było wyrzucić do kotłowni Komitetu Powiatowego, ponieważ malowanych czarną farbą koślawych kulfonów, tworzących napis "precz z komuną" i parę innych nienadających się do cytowania, nie można było usunąć. Najbardziej ucierpiała trzyczęściowa, rozkładana tablica chwaląca osiągnięcia rewolucji październikowej. Sprawcy nie tylko ją upstrzyli farbą, lecz także połamali kopniakami. Najdziwniejsze było to, iż ta ostatnia stała na Małym Rynku, w miejscu ruchliwym, dość dobrze oświetlonym, a mimo to nikt niczego nie widział, nie słyszał. Incydentów nie dało się też zatuszować.
Dla speców ze Służby Bezpieczeństwa było jasne, że mają do czynienia ze zorganizowaną grupą, działającą z ewidentnie politycznych pobudek. Szybkość i sprawność, z jaką napastnicy dokonywali swych czynów, sugerowała środowisko starszej młodzieży. Wrócono do analizy drobnych incydentów już wcześniej zgłaszanych, a także tych, o których wiedziano, że zaistniały, ale oficjalnie nie były odnotowane. Chodziło o przypadki niewielkich uszkodzeń plansz propagandowych (gryzmoły długopisem, przyklejenie landrynka, naddarcie plakatu itp.).
Przy okazji wyszło na jaw, że w brodnickim Liceum Ogólnokształcącym miały miejsce różne zastanawiające - niby drobne - incydenty. Przed 1 maja dyrekcja nie zgłosiła "do czynników" o zaginięciu paru czerwonych flag, tylko szybko zastąpiła je biało-czerwonymi, co zachwiało proporcje i przy złej woli mogło być odczytane jako "nacjonalistyczne odchylenie". Najwyraźniej należało otoczyć młodzieżowe środowisko LO dyskretną obserwacją, uruchomić donosicieli, tajnych współpracowników, itd., a tu kończył się rok szkolny, co oznaczało, że obiekt, niestety, się rozlezie. Towarzyszami z Komitetu Miejskiego PZPR zaczęły targać złe emocje, zdenerwowanie nieuchwytnością politycznych wandali, bo kulminacja zapowiadanych jako niezwykle uroczyste obchodów 50-lecia Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej nadchodziła szybkimi krokami. A tu przedtem najważniejsze święto państwowe Polski Ludowej, czyli Narodowe Święto Odrodzenia Polski (22 lipca)! Jak się do niego przygotować, skoro nie można było zagwarantować bezpieczeństwa dekoracji!
Jak już wspomniałem, w parku miejskim im. Chopina nakazano pracownikom zieleni miejskiej tak nasadzić kwiaty, aby ułożyły napis "50 lat Wielkiego Października". Ponieważ nigdy przedtem tego nie robili, dzieło zapowiadało się byle jak, a literki małe, koślawe. Starzy towarzysze bąkali nawet coś o dywersji, ale przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej Brążkiewicz machnął tylko na to ręką i wyznaczył pracownika, który zgrabnie kaligrafował, aby zrobił "zieleniarzom" stosowne modełko, po czym kazał nasadzić wszystko jeszcze raz. Udało się!
Od połowy czerwca 1967 roku miejski park szpecił nowy olbrzymi napis: "50 lat Wielkiego Października". Przed główną aleją ustawiono tablicę z dykty, na której dekorator Powiatowego Domu Kultury udanie wymalował kosmatą gębę Lenina. Niestety, z tej ślicznej propagandowej ozdoby trzeba było dość szybko zrezygnować, a to za sprawą nieznanego, wrednego maniaka, który dwukrotnie pod napisem wieńczącym portret wodza rewolucji "LENIN W PAŹDZIERNIKU" wydrapał - "A koty w marcu"...
Jednak prawdziwa klęska dopiero się czaiła! Nad ranem 12 lipca stróż Ośrodka Zdrowia (mieścił się wówczas przy parku, w tzw. "pastorówce", potem PZU) zadzwonił do dyżurnego Milicji Obywatelskiej, że czyjaś zbrodnicza łapa dokonała zamachu na kwiatowy napis "50 lat Wielkiego Października". Na miejsce błyskawicznie dobiegł patrol funkcjonariuszy, a chwilę potem smutasy z SB. Rabatki wyglądały rzeczywiście tragicznie. Nieznany sprawca bądź sprawcy roznieśli je tak dokładnie, że jedna literka nie ocalała, zupełnie jakby stado dzików przeszło przez niewielkie poletko! Poza nim nic innego nie ucierpiało, nawet jeden płatek nie spadł z sąsiednich rabatów kwiatowych. Nie było żadnych wątpliwości, że ktoś demolował celowo, z rozmysłem, świadomie dokonując zamachu na symbole Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej, które od 12 lipca 1946 roku, to jest od chwili opublikowania Dziennika Ustaw nr 30, gdzie była mowa o sposobie karania przestępstw szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa, podlegały de facto surowej ochronie prawnej.
To jednak nie był koniec złych wiadomości tego ranka, ponieważ do Komendy Miejskiej Milicji Obywatelskiej zgłosił się pracownik administracyjny z informacją o zdemolowaniu trzech kwietników wystawionych przed frontonem siedziby Komitetu PZPR, a ozdabiających tablicę z podobizną Władimira Ilicza Lenina (taki swoisty pogański ołtarzyk). Najwyraźniej napastnikowi zabrało to jedynie parę sekund, gdyż wszystkie ślady wskazywały, że zrobił to w biegu, łącznie z wyrwaniem czerwonej flagi i ciśnięciem jej na ulicę. Mimo tak krótkiego czasu ataku straty nim wywołane księgowy Komitetu PZPR wycenił na 800 zł (robotnik kolejowy zarabiał wówczas ok 850 zł na miesiąc). Jeszcze tego samego dnia przyjechał do Brodnicy podprokurator wojewódzki Józef Skibicki i w sali obrad Komitetu Powiatowego PZPR zwołano naradę "wszystkich czynników", czyli od podprokuratora, poprzez ważniejszych towarzyszy sekretarzy, przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej do majora Żurawika z SB.
Tezę postawiono prostą; w roku 50-lecia Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej, w przededniu święta 22 lipca, gdy cały naród będzie radośnie rozważał pamiątkę podpisania Manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego w 1944 roku, po mieście grasuje banda antykomunistycznych bestii, której trzeba dać odpór i przykładnie ukarać, a więc wszystkie ręce (czytaj kapusie, donosiciele, tajni współpracownicy) na pokład...
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz