Niemal każda stara brodnicka budowla ma swojego ducha, lub postać legendarną. Oczywiście najwięcej tego typu "mieszkańców" kłębi się w ruinach zamku. Mamy tam imponującą galerię postaci, od rycerzy krzyżackich z komturem Baldeminem Stollem, poprzez starostów brodnickich autentyczną księżniczkę, nieszczęśliwą kochankę - Białą Damę, po powstańców listopadowych i paru innych nieszczęśników, których za życia los jakoś splątał z zamczyskiem. Jednak najbardziej niezwykłe indywidua taplają się w naszych jeziorach, rzekach bagnach, snują się po łąkach, wyją w głębokich rozpadlinach, czyhają na dnie parowów.
Spisałem wiele relacji o działalności tych gagatków ! Nie trzeba chyba dodawać, iż większość wodnych upiorów, zwid, zjaw ma pochodzenie od topielców, wszelkich potępieńców (jak Folusznik na Foluszku) o metryce, co najmniej przedwojennej (to właśnie jest zadziwiające, że powojenne ofiary prawie nie wzięły udziału w wypełnianiu lokalnego światka demonów). Część z legend całkowicie łamie utartą przez literackich "dopieszczaczy" konwencję "szczęśliwego końca" (zabieg wzięty z baśni), zrzucając na finał rozmaite okropności bez cienia optymizmu.
Tak jest właśnie w przekazie o upiorze pana Rembielińskiego, co to ze złamanym karkiem do dziś gania na potwornym koniu po podbrodnickich lasach. Czasem jest tak, że sam upiór już nie straszy, natomiast mamy widomy ślad jego niegdysiejszej aktywności.
Tak jest z kamieniem spoczywającym w przybrzeżnych toniach jeziora Niskie Brodno. Opowiadano (więc może wierzono?), że wrzucił go tam zdenerwowany diabeł. A pewnie, że tak, bo niby kto? W czasach, gdy ta baśniowa legenda powstała mogło to być całkiem wiarygodne wyjaśnienie, gdyż po pierwsze nie było wówczas siły zdolnej do rzutu takim kamieniem, a po drugie wysiłek ten nie miałby sensu. Padło więc, na diabła, bo o ruchach lodowca sprzed 15 tysięcy lat nikt wówczas nie słyszał.
Tak to jest, że legendy przechowują w sobie mentalny świat, którego już nie ma, bo nie ma otoczenia, w którym powstały.
Czasem do baśni ludowej, czy legendy zręcznie wplatano elementy wiary. Piękna, pogodna i kiedyś bardzo popularna w naszych okolicach baja o promyku sobotnim powiada, że domowe pranie najlepiej przeprowadzić w sobotę, ponieważ właśnie w tym dniu tygodnia Matka Boska prała pieluszki małego Jezusa. Pamiątką tego wydarzenia ma być "fakt", że każdej soboty choćby jeden promień słońca dociera na ziemię (uwaga - nie widzą go tylko grzesznicy!). W ogóle - ludowe legendy o podłożu katolickim (dalekie echa apokryfów), których sporo spisałem w naszych okolicach należą do najpiękniejszych przekazów. Pełno w nich uczucia, wiary i tęsknoty za dobrem.
Są też bajania smutne, wzruszające, nieraz pełne dramatyzmu, czasem wręcz brutalne, jak choćby legenda o powstaniu klasztoru, gdzie mamy tragiczną śmierć małej, biednej sieroty Dorotki niesłusznie posądzonej o kradzież.
Skoro mowa o dramatyzmie, to nie sposób pominąć tematów podniosłych, a te doskonale reprezentuje opowieść postała już w XX wieku, mocno osadzona w historycznych realiach. Mam tu na myśli przekaz o postawie księdza dziekana Rydlewskiego z Grzybna, który podczas sowieckiej inwazji miał poderwać polskich żołnierzy do ataku na bolszewików desperackim wyjściem z krzyżem w ręku. Swego czasu opisał to (relacjonując "z drugich ust") Sylwester Bizan i potem już nikt tego nie weryfikował, a historia zaczęła żyć swoim życiem. Sam zresztą bardzo lubię ją opowiadać przy lada okazji, bo ma w sobie typowo polskiego, romantycznego ducha.
Dawni brodniczanie nie znający zasad działania krzyżackiej poczty i porozumiewania się (np. ze szczytów wież) bardzo szybko doszli do wniosku, iż krzyżaccy gońcy roznoszą wieści niezauważeni, bo korzystają . z podziemnych korytarzy. Z grubsza biorąc taka jest geneza do dziś zresztą powtarzanej legendy o przepastnych, długich lochach między zamkami i kościołami ziemi chełmińskiej. Niektóre legendy zawierają w sobie dużo fantazji zaprawionej szczyptą (nieraz nawet garścią) dobrego, prawie rubasznego humoru. Przykładem niech będzie anegdota o grubym burmistrzu, który nie zdołał wejść na wieżę brodnickiego ratusza, bo sprytny mistrz murarski z zemsty za jego skąpstwo zrobił zbyt wąskie przejście klatki schodowej (rzeczywiście jest wyjątkowo ciasne), czy ta o powstaniu brodnickiego rynku - jako odcisku kielni Pana Boga.
Ów przaśny humor służy czasem do oswojenia tematów tak trudnych jak śmierć. To widać doskonale na spisanej kiedyś przeze mnie i znanej już nawet ze szkolnych przedstawień ludowej bajdzie o tym jak chłop się śmierci wykręcał. Ewidentnie promuje ona postawę "walki o jutro", nie poddawania się nawet w trudnych sytuacjach.
Ma też Brodnica legendy o ukrytych skarbach. Najsłynniejsza jest ta o zamurowanej gdzieś w śródmieściu (znam bardziej precyzyjną lokalizację, ale na razie o tym sza...) "żelaznej skrzyni" (zwrot z oryginalnego dokumentu, a chodzi pewnie o okutą żelazem) zawierającej wprost bajecznej urody i wartości klejnoty Anny Waza, które niedługo przed jej śmiercią przywiózł Stanisław Niemojewski herbu Rola (fakt historyczny). Okoliczności w jakich ów szlachcic wydostał je ze zrewoltowanej Rosji same w sobie mogłyby posłużyć jako scenariusz sensacyjnego filmu.
A złoto Brodnickich Żydów, a powstańcza kasa utopiona w bagnach przy Bachorze... Jest tego dużo i w wyśmienitej oprawie ludowej fantazji.
Tak jest Szanowny Czytelniku! Bo gdy tradycja historyczna ogranicza się jedynie do opowiadania o dziełach człowieka, to legenda sięga sfer metafizyki, czyli czegoś, czego istnienia współczesny, zabiegany, praktyczny "lud informatyczny" nie zawsze nawet się domyśla
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz