Wzięliśmy kredyt na 40 mln zł - to nie była wtedy astronomiczna kwota. Od kolegi pożyczyłem tysiąc dolarów. Kupiliśmy nowe regały, 92 kasety video z filmami i trochę artykułów papierniczych. To był piątek, 21 grudnia 1990 r. Okres przedświąteczny, mała konkurencja, nowy, kolorowy towar. Pierwszego dnia sprzedaliśmy prawie połowę tego, co mieliśmy na półkach
W grudniu mija 30 lat od założenia firmy Multi w Brodnicy (kujawsko-pomorskie). To obecnie drukarnia, jedyne w swoim rodzaju wydawnictwo regionalnych książek, wszelkie usługi graficzne, sklep z artykułami biurowymi i papierniczymi. Swoje towary dostarczają do firm w kilkunastu powiatach. Właściciele – rodzeństwo Beata Grzybowska i Tomasz Siekierski - kontynuują tradycję rodzinnej firmy, której początek sięga jeszcze 1919 r. Bo przed wojną ich pradziadek miał tu zakład krawiecki, a po wojnie ich dziadkowie i rodzice przez dziesięciolecia prowadzili cukiernię. Gdy w 1990 roku powstał sklep papierniczy, to 6 lat funkcjonował razem z wypożyczalnią kaset wideo.
Tomasz Siekierski: - W czasie gdy Brodnica wracała do Polski, lokalna społeczność żydowska, która bardziej utożsamiała się z żywiołem niemieckim, sprzedawała swoje nieruchomości i przenosiła się do Niemiec. Z tej okazji skorzystało wielu Polaków, m.in. nasz pradziadek Jan Jagielski, który kupił posesję na dzisiejszej ulicy Strzeleckiej. Najpierw znajdował się tu zakład krawiecki, później przez kilka dziesięcioleci cukiernia prowadzona przez naszych dziadków i rodziców.
Wielu brodniczan do dziś wspomina „Cukiernię Maleńką” i jej wyroby: napoleonki, pączki i przede wszystkim – amerykany, które były ulubionym ciastkiem także mojego dzieciństwa. Jak rodzina wspomina ten okres?
[ZT]26585133[/ZT]
- Gdy byłem mały, uszyto mi strój cukiernika i wtedy mogłem „pomagać” przy wyrobie ciastek. Jako że miałem 5-6 lat, nie potrafiłem uformować pączków, ale za to świetnie wychodziły mi rozmaite żmije i węże z ciasta drożdżowego. To nie były łatwe czasy dla rzemiosła. Cukierni udało się przetrwać trudne czasy stalinizmu, siermiężne lata Gomułki. Trochę lepiej firma funkcjonowała w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych – zakupiono nowe maszyny, wyremontowano budynki. Później było już gorzej. W lipcu 1976 wprowadzono reglamentację podstawowego surowca – cukru. Popyt był, ale trudno było zapewnić podaż. Wkrótce wprowadzono tzw. przydziały – nawet na mąkę. Przydzielony surowiec starczał na około 30-40 proc. zapotrzebowania. Wraz z kryzysem gospodarczym późnego PRL-u „Cukiernia Maleńka” ograniczała produkowany asortyment. Trudno było przetrwać czasy transformacji - 1989 i 1990 to były lata prawdy dla wielu przedsiębiorstw. Siostra miała już „odchowanego” syna, ja byłem na piątym roku studiów, gdy mama stwierdziła, że nie ma sensu prowadzić dalej cukierni, trzeba rozpocząć coś nowego.
Jak zrodził się pomysł przekształcenia cukierni w nowa firmę?
- U zbiegu ulic Pocztowej i Strzeleckiej było wtedy targowisko miejskie. Pojawiła się koncepcja, żeby rozpocząć usługi gastronomiczne: zapiekanki, kurczaki z rożna itd., ale mama stanowczo zaprotestowała – nie chciała mieć już nic wspólnego z żywnością. Na Dużym Rynku przestały funkcjonować dwa sklepy papiernicze, pojawiła się luka, którą postanowiliśmy wykorzystać. Drugim pomysłem na działalność była wypożyczalnia kaset video. Na początku grudnia 1990 roku cukiernia została zamknięta. Mieliśmy świadomość, że trzeba zacząć jak najszybciej, później będzie dużo trudniej. Wzięliśmy kredyt na 40 mln zł – to nie była wtedy astronomiczna kwota. Od kolegi pożyczyłem tysiąc dolarów. W ciągu kilkunastu dni kupiliśmy nowe regały sklepowe, 92 kasety video z filmami i trochę artykułów papierniczych. Towaru było bardzo mało, segregatory stawialiśmy w poprzek, żeby klientów nie straszyły puste półki. Jak było wówczas w zwyczaju, dla bezpieczeństwa, zamówiliśmy kratę do witryny sklepowej. Wykonawca spóźnił się z realizacją. W obawie przed włamaniem, do momentu montażu tej kraty, kilka nocy na zmianę spaliśmy w sklepie na łóżku polowym. Sama nazwa Multi wzięła się od tego, że nie byliśmy pewni, jaki profil sklepu uda się wprowadzić. Multi kojarzyło się z różnorodnością. Wprawdzie asortyment papierniczy dominował od samego początku, ale sprzedawaliśmy też książki, płyty CD, gry planszowe, foto albumy, kosmetyki, a nawet… kapcie. Dopiero po kilku miesiącach byliśmy pewni, że artykuły papiernicze dobrze się przyjęły. Stopniowo zaczęliśmy poszerzać ofertę o materiały biurowe.
Początek firmy Multi to rok 1990?
[ZT]26554283[/ZT]
- To był piątek, 21 grudnia 1990 r. Okres przedświąteczny, mała konkurencja, nowy, kolorowy towar. Pierwszego dnia przewinęło się mnóstwo klientów. Sprzedaliśmy prawie połowę tego, co mieliśmy na półkach. Nazajutrz, w sobotę było podobnie. Ten dzień również dobrze pamiętam. Wtedy na prezydenta RP zaprzysiężony został Lech Wałęsa. Pierwsze dni pracy sklepu okazały się sukcesem, gorzej było w styczniu i lutym, gdy prezentów i artykułów szkolnych nikt nie potrzebował. Wtedy ruszyliśmy z wypożyczalnią kaset video. Zima, ferie, długie wieczory powodowały, że filmy wypożyczały się znakomicie. Od samego początku postawiliśmy na filmy z licencją. Były one kilkakrotnie droższe od tzw. nielegalnych, ale miały zawsze dobrą jakość obrazu, znanego lektora i kolorową okładkę z opisem. Już mało kto chciał oglądać film z Jackiem Nicholsonem mówiącym po… niemiecku. W grudniu 1991 roku jako jedni z pierwszych w Polsce skomputeryzowaliśmy wypożyczalnię. Nie był to łatwy biznes. Film, żeby się zwrócił, musiał być wypożyczony 30-50 razy. Zdarzało się, że w ciągu jednej doby film był oglądany w kilku rodzinach. Wiele kaset nie wytrzymało takiej eksploatacji. Zakup niektórych tytułów okazał się fiaskiem – filmy były zbyt ambitne lub zbyt kiepskie. Na samym początku straciliśmy kilkadziesiąt kaset. Nie znaliśmy wszystkich klientów. Niektórzy wypożyczali film, wymieniali go na alkohol i zwrot trudno było wyegzekwować. W 1996 roku podjęliśmy decyzję o likwidacji wypożyczalni. Mieliśmy wtedy ponad 2500 tytułów. Ostatnim zakupionym filmem był "Apollo 13" z Tomem Hanksem. Szczęśliwie udało znaleźć się nabywcę na kasety. Po tej przygodzie zastała nam fascynacja sztuką filmową.
Jak to się stało, że przy sklepie zaczęła działać także drukarnia?
- W naszym sklepie mieliśmy również artykuły stemplarskie: tusze, poduszki, datowniki. Od importera dostaliśmy ofertę zakupu technologii do wyrobu pieczątek. Na tamte czasy była bardzo nowoczesna: komputer, skaner, drukarka laserowa i kopiorama do fotopolimerów. Inwestycję sfinansowaliśmy z kredytu z brodnickiego Banku Spółdzielczego. 1 lutego 1993 roku przyjęliśmy pierwsze zamówienia na pieczątki. Pomysł był taki: klient przyjdzie kupić segregatory, to może zamówi pieczątkę. I odwrotnie – zamawiając pieczątkę kupi artykuły biurowe. Bardzo szybko dało się wyczuć efekt synergii – zdobyliśmy nowych klientów. Jednak sprzęt komputerowy nie był w pełni wykorzystany, pracował tylko 1-2 godziny dziennie. Wtedy pojawił się pomysł, żeby założyć drukarnię. Pomysł bardzo trudny, bo nikt z nas nie znał się na poligrafii. Wiele miesięcy trwało zdobywanie funduszy, kupno maszyn i nauka ich obsługi. Nad całością pieczę sprawował nasz pierwszy pracownik Piotr Galeja, który wszystkich czynności – od składu komputerowego, druku offsetowego po oprawę introligatorską nauczył się sam z niewielką pomocą innych fachowców. Początkowo drukarnia pracowała na potrzeby Multi, drukowano głównie akcydensy – faktury, rachunki, przelewy. Rok po roku przybywało maszyn i pracowników. Klientami były głównie firmy z Brodnicy i okolic. Teraz odbiorców na nasze druki mamy w całej Polsce.
Nie skończyliście na drukach. Dziś Multi to także wydawnictwo, które może się pochwalić edycją wielu ciekawych książek o regionie.
[ZT]26509862[/ZT]
- Trudno jest przejść do historii drukując etykiety na kartony. Multi to nie grozi. W 1995 roku skontaktował się z nami znany regionalista pan Jerzy Wultański. Swoją kolejną książkę chciał wydrukować w Brodnicy. Nasze doświadczenie poligraficzne było wtedy niewielkie, edytorskie – żadne. Ale byliśmy wtedy młodzi, odważni i pełni zapału. Piotr Galeja nauczył się sztuki łamania książek – tych wszystkich ważnych zasad: wdów, bękartów, padania wierszy, zawieszonych znaków itd. W grudniu 1995 roku wydaliśmy naszą pierwszą książkę: „Śladami dawnej Brodnicy” autorstwa Jerzego Wultańskiego. Ten rodzaj działalności Multi z ekonomicznego punktu widzenia jest marginalny, ale jest bardzo wdzięczny i daje dużo satysfakcji. Multi wydało do tej pory 76 książek, prawie wszystkie o tematyce lokalnej. Wśród autorów poza Jerzym Wultańskim są: Ryszard Przybylski, Kazimierz Grążawski, Rudolf Birkholz, Lidia Lewalska, Marian Chwiałkowski, Marian Bizan i inni. Poza egzemplarzami obowiązkowymi, które wysyłane są do największych polskich bibliotek, wszystkie książki wydawane w Multi są na półkach największej biblioteki na świecie – Biblioteki Kongresu USA.
Jak widzi Pan przyszłość rodzinnej firmy?
- W 1998 roku okazało się, że Brodnica i okolice dla Multi są zbyt ciasne. Myśleliśmy, żeby w innym mieście np. w Rypinie otworzyć drugi sklep, ale przeważyła koncepcja biuroserwisu – dostarczania artykułów biurowych do urzędów, szkół, przedsiębiorstw. Początkowo były to najbliższe okolice, obecnie Multi zaopatruje w papier, koperty, segregatory itd. klientów w kilkunastu powiatach. Nie wiadomo, czy dzieci będą nasze dzieło kontynuować. Na razie świętujemy 30-lecie.
Dziękuję za rozmowę
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz