Zamknij

Opowieść wigilijna 1981. Stan wojenny, żołnierze na drodze. "Chceta, to możeta mnie zastrzelić, mom to w życi"

Piotr Grążawski 17:00, 23.12.2020 Aktualizacja: 10:34, 31.12.2023 ok. 10 min. czytania
Skomentuj FOTO ARCHIWUM DOMOWE PIOTRA GRĄŻAWSKIEGO FOTO ARCHIWUM DOMOWE PIOTRA GRĄŻAWSKIEGO

W październiku 1981 roku dostał "bilet" do armii, a dwa miesiące później zaczął się stan wojenny. W wigilijną noc w zadymkę śnieżną stał na posterunku z "kałachem" w asyście wozu opancerzonego. Nie, nie będzie na smutno! Wszystko przybrało zgoła nieoczekiwany obrót. Swoją opowieść snuje Piotr Grążawski, mieszkaniec Brodnicy, Pomorzak z dziada pradziada, który tej nocy stał na drodze pod Olsztynem

Po niezwykłym sierpniu 1980 roku właściwie każdy dzień przynosił nowe wydarzenia. Przez kraj przewalały się strajki, demonstracje, redakcje oficjalnych gazet coraz sprytniej oszukiwały cenzurę, już mało kto bał się słuchać Rozgłośni Radia Wolna Europa. Dzień zaczynałem o 5.30, szybko wskakiwałem w dżinsy, a potem biegiem do kiosku przy ul. Sienkiewicza, aby zająć dobre miejsce w kolejce po „Kuriera Polskiego”, „Nowości”, a raz na 7 długich dni „Tygodnik Solidarność”.

Codzienną porcję prasy często uzupełniało wydawane poza cenzurą przez toruńską Solidarność „Wolne Słowo”, które można było dostać (za „co łaska”) w brodnickim biurze związku przy ul. Kamionka. Tam też, średnio raz w miesiącu mogłem odebrać bibułę Ruchu Młodej Polski (w tym legendarnego „Bratniaka”) albo inne polityczne wydawnictwa.

Wieczorem, zdarzało nam się wpadać cała ferajną do „Brodniczanki”, gdzie przy paskudnym winie sprzedawanym na szklanki kłóciliśmy o rozmaite pierdoły typu: czy Konfederacja Polski Niepodległej to dalej socjaliści. Najczęściej jednak spotykaliśmy się w naszych rodzinnych domach na brodnickiej Gdyni i słuchając przemyconych ze „zgniłego Zachodu” płyt z ciężkim rockiem (Black Sabbath, Led Zeppelin…) gadaliśmy po prostu o dziewczynach, o tym, gdzie można kupić tanio dolary, kto następny zwiał z wycieczki do Berlina Zachodniego i czy Bay City Rollers rozpadnie się przez ich wokalistę Gordona „Nobbiego” Clarka, a Zenek Zawieracz (nieżyjący już znakomity brodnicki gitarzysta) może zagrać jak Jimi Hendrix… Mieliśmy przecież po dwadzieścia lat!

Na początku października 1981 roku wielu z nas dostało „bilety” do armii.

[ZT]26624002[/ZT]

Uczciliśmy to tak, jak należało, po czym nagle… wycofali nam powołania. 9 października znów dostałem wezwanie, tym razem do Szkoły Podoficerskiej w Biskupcu. Kompletne zaskoczenie, bo żaden z tych, którym wycofali powołania nie otrzymał go ponownie. 16 października Jaruzelski wydał rozkaz o przedłużeniu służby wojskowej o dwa miesiące. Dotyczyło to chłopaków mających jesienią wyjść z armii. 22 października, rano, tylko trzech poborowych z Brodnicy wsiadło do autobusu „na Olsztyn”. Potem w knajpie w Biskupcu spotkaliśmy jeszcze dwóch, a przecież mieli nas wziąć tylko z miasta około dwustu! Przy dźwiękach „Angeliny”, granej przez kompletnie pijaną cygańską kapelę, późnym wieczorem przekroczyliśmy bramę koszar. Potem przeżyliśmy noc stanu wojennego i ten pierwszy wigilijny wieczór na szosach pod Olsztynem. Nam – tym wszystkim chłopakom z powiatu brodnickiego, którym przyszło wigilijny wieczór 1981 roku przeżyć na służbie, jakiej nie chcieliśmy, dedykuję ten artykuł.

Szosa pod Olsztynem

11. dzień stanu wojennego, 24 grudnia 1981 roku.

Wielkie płaty śniegu gnane ostrymi porywami wiatru wykonywały karkołomne figury nad koksownikiem, a potem jakby pchnięte niewidzialną siłą wykonywały ostatni, samobójczy atak na rozgrzane do czerwoności węgle...

– Te, Grążaś, jak pełnicie służbę?! Zapatrzycie się na śmierć! Szosę masz obserwować.

Podniosłem głowę. Potężna, barczysta postać sierżanta Strzelczyka poważnie ograniczała pole widzenia. Dźwignąłem się ze skrzynki, na której siedziałem, strzepnąłem śnieg z kałasznikowa i mruknąłem. – A bo to obywatelu sierżancie dzisiaj Wigilia.

– No, no – zgodził się. – Niby jo... Wigilia... – Przez sekundę jakby myślami uciekł gdzieś daleko. Wrócił szybko. – Tylko kurde nie dla nas!

– Dla nas też – zauważyłem. – Dla wszystkich!

– Dobra, dobra, nie pieprzcie mi tu, tylko idźcie zmienić szeregowego Jańca na szlabanie!

Odwrócił się, zahaczył wzrokiem menażkę uwieszoną na koksowniku. – Kolację świąteczną też se tu zrobim! Zobaczysz, eno wszystko w swoim czasie...

Poprawiłem ładownicę na pasie. 60 ostrych naboi było na swoim miejscu.

Postawiłem wyżej kołnierz i ruszyłem przez zaspy w stronę szlabanu. Janiec przytupywał zawaloną śniegiem szosę, paląc w rękawie papierosa. Na szlabanie dyndały trzy naftówki, ale świeciła tylko jedna.

– Marek! – wrzasnąłem, starając się przekrzyczeć wiatr. – Lampy ci pogasły, palancie jeden! Nie widzisz? Jeszcze ktoś przywali w te dechy!

Janiec, chłopak spod Jabłonowa, odwrócił się. Choć tego nie widziałem, byłem pewny, że patrzy na mnie jak na wariata.

– Ześwirowałeś? A kto by w taką zadymę samochodem wyjeżdżał?!... Zresztą dzisiaj Wigilia, wszyscy siedzą w chałupach!

Jednak pomógł mi zapalić naftówki. Gdy zapłonęła ostatnia, walnął mnie w plecy i parodiując głos sierżanta Strzelczyka oświadczył, że… idzie na pasterkę.

Zostałem sam na pustej szosie.

[ZT]26585133[/ZT]

Było już zupełnie ciemno. Czerwone światło dwóch koksowników ustawionych na przydrożnym parkingu, pomiędzy wozem pancernym a namiotem dawało nikłą poświatę, nie mówiąc już o trzech naftowych „kopciuchach” strojących ramię biało-czerwonego szlabanu. Zdjętą rękawicą odgarnąłem śnieg z tablicy pochylonego drogowskazu „Olsztyn 20 km"…

„Idzie na pasterkę” – uśmiechnąłem się do śnieżnych wirów. „Chciałby. Mowa, każdy by wolał, niż to…”. Uciekłem myślami w Dolinę Drwęcy, między od dzieciństwa znane wieże, uliczki... Chyba poczciwy ksiądz dziekan Cybulski już gotowy do pasterki w farze, a braciszkowie w klasztorze robią ostatnie poprawki przy żłobku… Pewnie ojciec zapalił świąteczną świecę... Może znów wspomina swojego brata, który przepadł gdzieś na Syberii... Kochana mama, jak zwykle z uśmiechem śpiewając kolędę ostrożnie stawia na stole wielką wazę, pełną doskonałej owocowej zupy, siostra rozkłada prezenty pod choinką... Moje miasto, ozdobione śnieżnymi czapami, w których skrzą się światełka domowych choinek, wyglądających przez okna na chodniki, tym razem, w tę jedną noc nie pójdzie szybko spać, będzie czekać na narodziny Chrystusa. Stara, dostojna fara, gdzie w każdej jej cegle więcej jest modlitw, niż gliny za chwilę rozbłyśnie radosnym „Bóg się rodzi”!.. Hmm... Wielkie płaty śniegu spadały mi na twarz, topniały i spływały w dół malutkimi strumykami wody...

Wtem, spośród szumu zawiei moje uszy wyłowiły jakieś dziwne odgłosy.

Włączyłem duży, ręczny reflektor i oświetliłem kierunek „na Olsztyn". W snopie elektrycznego światła, mocno tłumionego przez wirujące kłęby śniegu, dostrzegłem jakąś postać z trudem brnącą przez tworzące się zaspy. Nie zsuwając „kałacha” z ramienia ryknąłem potężnie – Stój! Kto idzie?!

Postać zatrzymała się, głośno odsapnęła i warknęła.

– Polok pierunie! Zaś kto?! Dej pozór, zanim bydziesz strzyloł!

Też coś, nawet mi to do głowy nie przyszło. Kątem oka dostrzegłem, że od koksowników odskoczyły w naszym kierunku dwie figury: sierżant i Marek. Kilka susów przez zaspy i już byli przy tajemniczej postaci. Chwycili ją pod pachy, po czym w mgnieniu oka doprowadzili na oświetlony przez koksowniki placyk między wozem pancernym, a namiotem.

„Polok” okazał się być mężczyzną w wieku ponad pięćdziesięciu lat, do tego nieco zionącym gorzałką. Strzelczyk wycelował w niego swój wielki paluch i strosząc wąsy zapytał:

– Co wy tu kurna obywatelu po nocach się szwendacie? Papiery jakieś, przepustkę macie? A w ogóle, tego, skąd żeście się wzięli na tym zadupiu, a?!

„Polok” poprawił przekrzywioną czapeczkę i odpalił:

[ZT]26554283[/ZT]

– No na wycieczka to ja tu nie jechoł! Synków szukam! Ino ten mój szmelc pieroński w śniegu utknył i tera na piechota pomocy szukom. Chceta, to możeta mnie zastrzelić, mom to w życi...

Zdębieliśmy wszyscy. Sierżant ocknął się pierwszy – No ojciec, nie tak od razu! Synów szukacie? Skąd wy... skąd pan jest?! Jak się pan nazywa?

– Gustaw Szyrma. Żech z Katowic.

– Ze Śląska?! – zapytaliśmy niemal równocześnie.

– No ja, ze Ślunska. – potwierdził.

– To co pan tu robi pod Olsztynem!? – Nie wytrzymałem.

– Żech zaś godoł panie wojskowy, synów szukom, bo ich te hahary pieruńskie UB-eki z chałupy wywlekli i ponoć kajś tu pod Olsztynem trzymaju. To i jadę do nich z domową Wigilią i tyla!

Zapadła cisza. Strzelczyk odchrząknął, po czym zapytał nieco głupio: – Ojciec, a chociaż jakieś papiery macie?

Pana Gustawa ruszyło.

– W żyć mnie pocałujta! Nie będę ty bandy łamzał, żeby mi po Polsce jeździć pozwoliła.... Zresztą tyn wasz Jaruzel na Wigilię przepustki zniósł...

Sierżant pogładził wąsy:

– Daleko stąd pan utknął?

– Będzie z kilometr.

– Dobra – mruknął Strzelczyk. – Grążaś! Obudźcie mechanika! Pojedziecie blaszoną (wskazał na wóz pancerny) i ściągnijcie tu samochód pana Szyrmy!

Rozkaz! – huknąłem, machnąwszy niedbale dłonią w pobliżu czapki, po czym wpadłem do niewielkiego, technicznego namiotu, gdzie zawinięty w dwie kufaje smacznie chrapał mechanik „dziadek” kapral, o wdzięcznym nazwisku Szatanek i świętym imieniu Józef.

Fiata przywlekliśmy w całkiem dobrym stanie.

Tymczasem na polecenie Strzelczyka, Marek z panem Gustawem pomogli mu wyciągnąć z namiotu skrzynki po jakimś dziadostwie wojskowym. Ustawili je niczym stół, przykryli brezentem, a potem sierżant „wyczarował” skądś dwie, pokaźnych rozmiarów puszki z tuszonką i przyozdobił nimi stół.

[ZT]26509862[/ZT]

Krótko zanim przyciągnęliśmy samochód pana Szyrmy, jakimś cudem do naszej rogatki dotarł wóz zaopatrzenia, przywożąc życzenia świąteczne dowódcy („Obywatele żołnierze! Oby się obywatelom żołnierzom w tę gwiazdkową noc... Stojąc na straży socjalistycznego porządku…” – i takie tam ble, ble), a także „kolację wigilijną” w postaci sporej bryły zamarzniętych śledzi, oraz po plastrze sera z gotowanym jajkiem „na twarz". Świąteczny dodatek zawierał wymiętolone jabłko, dodane do nieokreślonego gatunku ciasta, pieczonego chyba z dębowych trocin.

Gdy pan Gustaw obejrzał dokładnie przywleczonego przez nas swojego „Fiata", rozkazał cały ten przywieziony z koszar prowiant „ciepnąć w pieruny", po czym otworzył bagażnik, ukazując...

- Ja cię kręcę! Matuchno Nazareńska! – jęknął z najwyższym uznaniem kapral Szatanek.

Nasze oczy pieścił widok wspaniałych kiełbas, puszystych ciast, marynowanych ryb i innych znakomitości, póki co zawiniętych w biały pergamin, który pan Gustaw lekko rozchylał. Między tym wszystkim walały się trzy ciemne butelki po „markowym” winie klasy „jabol", z misternie zalakowanymi „lufami".

- Kurde!... A toto?... Co to toto jest?! – zapytał sierżant groźnie, jednak z wyraźną nadzieją w głosie. Pan Gustaw puścił oko.

- Kaj? A zaś to! – puknął palcem w szkło. – To?... To, to je panie wojskowy mleczko… Eno, że od wściekłej krasuli.

Ryknęliśmy wszyscy serdecznym śmiechem. Nikt z nas nie chciał medali za stan wojenny....

Sierżant, gestem sztukmistrza wyczarowującego zająca z kapelusza, wyciągnął ze swojego mapnika opłatek. Połamaliśmy się nim, życząc sobie szybkiego zakończenia stanu wojennego, powrotu do domu, dużo zdrowia, szczęścia, radości... Potem pan Gustaw, zanim ruszył w dalszą drogę, długo opowiadał o swoich dwóch synach, których „bezpieka” zgarnęła po tym, gdy uczestniczyli w kierowaniu strajkiem na kopalni.

- Szukam ich tera – mówił. – Kajś ich wywieźli hahary, ale jo ich odnajda, choćby nie wiem gdzie byli... Moje oni są... Starzyk tyż siedzą i czekają... Już ja się nie boja tych waszych giwerów, ni tego Gawruna, co kazoł w „Wujku” zabijać...

Szyrma schował twarz w swoich wielkich spracowanych dłoniach.

[ZT]26327308[/ZT]

Śnieg wciąż padał. Koksowniki śmiały się do nas niemal białym żarem rozpalonych węgli. Józek włączył radiostację, chwilę pogrzebał przy przełącznikach i wtem z trzasków krzyżujących się fal radiowych popłynęła w noc znana od dzieciństwa kolęda: „Gdy śliczna Panna Syna kołysała...”

Zamilkliśmy, jakby nie chcąc uronić żadnej nuty. Śnieżyca wyła wokół, a my nieczuli na jej podrygi uciekliśmy myślami daleko, daleko; do naszych domów, do rodziców, do dziewczyn, kościelnych dzwonów... Kochanego, utulonego białym puchem rodzinnego miasteczka, gdzie każdy kąt znajomy; do blasku choinki w stołowym pokoju, do dźwięku organów ze starej fary i wreszcie do Polski... Nie, nie do tej, która leżała powalona na kolana stanem wojennym, a do tej, która nam się śniła... Do tej, o której pewnie marzył mój wuj umierając kiedyś w śniegach Syberii, ojciec - tyrając jako niewolnik w stalinowskiej kopalni, do tej, która przychodziła na więzienną poduszkę synów pana Szyrmy... Do tej, której zjawę zobaczyliśmy tamtego cudownego Sierpnia 1980 roku; dumnej, potężnej, sprawiedliwej, nie zostawiającej nikogo, takiej jak w naszych sercach....

Trwała Noc, pamiątka Narodzenia Pana. Gdzieś tam, za kłębami śnieżnej zawiei waliły miarowo ciężkie buciory i chrzęściły żelaza czołgowych gąsienic, a z radiostacji wśród trzasków płynęła nadzieja: …”Cicha noc, święta noc, pokój niesie ludziom wszem”.

Tekst ukazał się w papierowym wydaniu Czasu Brodnicy 24 grudnia 2014 roku.

(Piotr Grążawski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%