Znakomity, nieoceniony i niedoceniony (jego skromniuteńki nagrobek na żmijewskim cmentarzu pewnie niedługo się rozpadnie) Sylwester Bizan w swej pomnikowej pracy „Powiat i miasto Brodnica w walkach o niepodległość 1914-1920”, która stanowi podstawę badań historycznych dla wszystkich zajmujących się burzliwym początkiem XX wieku w Brodnicy – relacjonując przebieg bitwy pod naszym miastem, jaka toczyła się 18 sierpnia 1920 roku napisał (tom II str 37):
„W Grzybnie daremnie wojsko polskie kilkakrotnie szturmowało okopy bolszewickie. Ks. dziekan Rydlewski z krzyżem w ręku stanął na przedzie, mówiąc: „Za mną chłopcy!” Okopy zdobyto. Powiadał mi o tym sam ks. Rydlewski. W rozkazie dziennym otrzymał podobno za to pochwałę.”
Piękny, szalony czyn
[ZT]26199265[/ZT]
Przyznaję, że treść tego fragmentu – tak bardzo przypominająca opisz czynu wielkiego księdza Skorupki – bardzo poruszyła nie tylko moje serce, lecz przede wszystkim wyobraźnię. Bo cóż to musiał być za wspaniały, heroiczny widok! Po uważnym przestudiowaniu całej sytuacji (w tym innych relacji z tej części bitwy), opisałem ją tak:
„(…) Wówczas na polskich pozycjach, niedaleko Grzybna znalazł się ksiądz dziekan Rydlewski. Spowiadał ciężko rannych żołnierzy, namaszczał umierających i z coraz większą desperacją spoglądał na bolszewickie okopy. Widział jak po każdym polskim natarciu przybywało rannych i zabitych. Spode łba obserwował rotmistrza Mielżyńskiego, gdy ten miotając z hukiem krótkie słowa formował żołnierzy do następnego, krwawego szturmu. Nagle, któryś ze strzelców towarzyszących księdzu zbyt mocno wystawił głowę nad płytki okop i padł natychmiast ze strzaskaną skronią, prosto w ramiona dziekana. Kapłanowi pociemniało w oczach, krew mu zawrzała. Ułożył nieboszczyka na dnie okopu, przeżegnał, po czym jedną ręką chwyciwszy duży krucyfiks, jakim zwykle błogosławił umierających, drugą zagiął sutannę jednocześnie ryknął potężnie – Chłopcy! Pan naszym Pasterzem! W imię Jezusa Chrystusa naprzód!
[ZT]26156710[/ZT]
Po czym kilkoma sprytnymi ruchami wydostał się z okopu. Akurat pułkownik Aleksandrowicz wezwał do kolejnego szturmu, lecz żołnierze jeszcze się nie poderwali. Tymczasem ksiądz już stanął na odkrytym polu, uniósł krzyż wysoko w górę, a potem jak zaczarowany ruszył majestatycznym krokiem w stronę bolszewickich umocnień. Zaskoczeni żołnierze przez ułamek chwili przyglądali się jak wśród dymów i świstów kul płynie nad polem śmierci czarny krzyż niesiony rękami desperackiego kapłana. Bo też widok był niesamowity... Szedł wyprostowany, jakby ufny w potęgę tego znaku chrześcijaństwa, symbolu odkupienia... Rosjanie też najwidoczniej musieli uznać niezwykłość chwili, bo ogień z ich strony na kilka sekund wyraźnie osłabł. Rotmistrz Mielżyński krzyknął coś w stronę księdza, ale widząc, że nie zawróci już desperata, huknął swoim żołnierzom.
- Bagnet na broń! W imię Boga Wszechmogącego do ataku naprzód biegiem maaarsz!!!
I wyszła tyraliera, a plunąwszy ołowiem, błysnęła złowrogo stalowymi czubami ostrych bagnetów, po czym żołnierze złamawszy zwykły bojowy szyk, na łeb na szyję poczęli biec w stronę wroga. Zniknęło znużenie, przepadł gdzieś strach, jakby sam święty Jerzy prowadził ich do bitwy... Ksiądz Rydlewski, któremu długa, rozdarta sutanna przeszkadzała w biegu, zziajany ani na chwilę nie opuszczał zemdlałych rąk. Chciał ten krzyż nieść jak najwyżej nad polem walki, tak, aby mogli czuć jego obecność nacierający strzelcy, szukać go wzrokiem ranni, aby na nim mogły spocząć oczy umierających... Ale, ach! Wreszcie doszli! I nic już nie mogło uratować wroga. Cześć bolszewików przerażona niezwykłym impetem ataku już wcześniej uciekła z okopów, lecz tych, co zostali w mgnieniu oka rozniosły polskie bagnety straszliwymi pchnięciami gnając bojców do piekła”...
Ksiądz u nas nieznany
Szybko okazało się, że nie tylko ja uległem fascynacji tym epizodem bitwy pod Brodnicą. Bez problemu znalazłem kilkanaście stron internetowych (poza „brodnickimi”) opisujących wyczyn księdza Rydlewskiego, wymieniono go też w różnych popularnych publikacjach, a nawet stał się bohaterem dwóch kazań, które ja słyszałem…
Jakoś do tej pory nikt nie pytał co to za duchowny i skąd się tu w ogóle wziął jakiś nieznany ksiądz dziekan Rydlewski. W promieniu około 150 km od Brodnicy w żadnej parafii taki kapłan wówczas nie pracował (Bizan też nie podaje o nim żadnej wieści)! To mnie zaintrygowało, po czym zacząłem poszukiwania.
Mylny ślad
Znalazł się! Na pierwszy rzut oka wszystko się składa, ponieważ wyszło, że ks. Zygmunt Jan Rydlewski był wówczas dziekanem polowym Frontu Pomorskiego, a towarzysząc gen. Hallerowi w przejmowaniu Pomorza przez Polskę, brał potem udział w uroczystości zaślubin Polski z morzem (w Pucku 20 lutego 1920 r). Na front bolszewicki tego roku wyruszył 25 marca z dowództwem Frontu Pomorskiego do powiatu dziśnieńskiego…
Wyjaśniło się?… A gdzie tam! Otóż oddziały, w których był ks. Rydlewski zostały zepchnięte przez Rosajan z Głębokiego aż do Małkini, zaś 1 sierpnia 1920 r. przeniesiono naszego kapłana jako dziekana do 3. armii, która cofała się od Kowla przez Chełm do Lublina, gdzie w tamtejszym szpitalu ks. Zygmunt dzień i noc ofiarnie czuwał przy ciężko rannych żołnierzach (na co są świadectwa)… To oznacza, że 18 sierpnia nie mógł być pod Brodnicą!
Kto zatem był tym dzielnym kapłanem z okopów pod Grzybnem?
Rozkaz generała
Skoro S. Bizan wspominał o jakimś „rozkazie dziennym”, to spróbowałem go znaleźć. I rzeczywiście! 19 stycznia wieczorem dowódca Okręgu Generalnego „Pomorze” generał Antoni Symon wydał rozkazy (datowane na 18 sierpnia) w których wyróżnia z osobna kilku oficerów, lecz w jednym czytamy tak (pisownia oryginalna):
„Podczas bitwy pod Brodnicą, zakończonej porażką nieprzyjaciela i całkowitym zwycięstwem oddziałów Grupy płk. Aleksandrowicza Dziekan Okręgu Generalnego ksiądz Różycki idąc razem z dowódcą grupy w pierwszej linii bojowej 50 metrów przed atakującym oddziałem, wpajał w naszych żołnierzy wiarę w zwycięstwo, utrwalając ich męstwo i silną wolę.
Wyrażam ks. Dziekanowi Różyckiemu moje uznanie i podziękowanie za tak wybitnie dowiedziona odwagę i miłość dla Ojczyzny, a czyn tego kapłana patrioty na równi z czynem księdza Skorupki niech przejdzie do potomności.
Podpisano – Dowódca Okręgu Generalnego A. Symon Generał-Porucznik"
[ZT]26119305[/ZT]
Zatem owym dzielnym kapłanem, który pod Grzybnem poderwał żołnierzy do szturmu, był ksiądz Różycki! Potwierdzają to też doniesienia korespondentów ówczesnych gazet, między innymi „Gazety Bydgoskiej”, a zwłaszcza doniesienia reportera „Kuriera Poznańskiego”, który był na miejscu zaraz po bitwie. W końcu sprawę potwierdza też odnoszący się do ks. Mieczysława (bo tak miał na imię) Różyckiego wpis w karcie ewidencyjnej oficerów powstańczych (chodzi o powstanie śląskie, gdzie ksiądz zgłosił się jako chętny do pełnienia funkcji kapelana; jest tam też informacja o krzyżu Virtuti Militari – jednak bez informacji czy przyznany za ten wyczyn pod Brodnicą).
Sylwester Bizan najzwyczajniej się pomylił. Nie znał i nie zapisał od razu nazwiska nieznajomego księdza, z którym rozmawiał po bitwie, a usiłował je pospiesznie odtworzyć dopiero w momencie pisania samej relacji i uznał, że to mógł być głośny na Pomorzu ksiądz dziekan Rydlewski.
Bohater spod Brodnicy
Ksiądz Mieczysław Różycki urodził się na podpoznańskiej wsi w 1878 roku. 21 lat później przyjął święcenia kapłańskie i został wikariuszem w wielkopolskim Bronikowie. W 1910 jako proboszcz objął parafię w wielkopolskim Gninie. Po wybuchu zbrojnego powstania narodowego w poznańskim – natychmiast przystąpił do niego jako polski kapelan i przeszedł z żołnierzami najtrudniejsze chwile. W wojnie polsko-bolszewickiej, ze swoimi krajanami uczestniczył w zwycięskich rajdach frontu wschodniego, a potem klęsce odwrotu aż pod Brodnicę, gdzie odznaczył się nieprawdopodobną odwagą i brawurą. Jesienią 1920 r z frontu wschodniego przejechał na Śląsk, by tam uczestniczyć w polskich zrywach. Odznaczony Krzyżem Walecznych i Krzyżem Virtuti Militari osiadł na parafii prowadząc skromne życie. W 1939 r., po zajęciu wielkopolski przez Niemców miejscowi hitlerowcy wywlekli go z plebanii, poddali torturom, a następnie wywieźli do niemieckiego obozu zagłady w Stutthofie, gdzie został zamordowany w połowie 1940 roku.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz