Zamknij

Co się robiło na wycieczkach oprócz zwiedzania? "Niektórzy zaraz za miastem sięgali po szklanki"

12:37, 21.09.2022 Aktualizacja: 19:30, 25.01.2023
Skomentuj Fot. Maria Oryszczak Fot. Maria Oryszczak

O wycieczkach teraz i przed laty, jak zmieniał się sposób na takie wyprawy, opowiedzieli nam Józef i Janina Kaczyńscy z Brodnicy (woj. kujawsko-pomorskie).

Pani Janina była księgową w Banku Gdańskim w Brodnicy, pan Józef prawnikiem i audytorem w PKP, ale prawdziwą pasję odkryli w zupełnie innej dziedzinie życia. Ponad 40 lat organizowali wycieczki, pilotowali grupy wycieczkowe, byli przewodnikami w czasie wojaży po Polsce i za granicą. W 1986 roku po zdaniu egzaminów przed komisją państwową i ślubowaniu dostali uprawnienia przewodnickie na ówczesne województwo toruńskie. W tym samym roku wstąpili do PTTK w Brodnicy. Tak zaczęli swoją historię przewodników turystycznych. Za tę działalność otrzymali wiele wyróżnień i odznaczeń, najcenniejsze to Zasłużony Przewodnik PTTK - odznaczenie wydane przez zarząd Główny PTTK, a także Złota Odznaka PTTK.

[ZT]28762586[/ZT]

Teatr dobry na sen

W czasach PRL-u zorganizowane wyjazdy grupowe, np. z zakładów pracy, były dla wielu Polaków jedyną szansą na poznanie Polski i świata. Takie wycieczki były bardzo różne. Bywało i tak, jak wspominają nasi rozmówcy, że pewna grupa uczestników czekała tylko, żeby autobus wyjechał za rogatki Brodnicy. Kiedy mijało się miejscowość Tivoli, część wycieczkowiczów sięgała po szklanki z napojami, wiadomo jakimi. Potem nie wszystkim już chciało się zwiedzać. Czekali tylko na wieczorny punkt programu, którym była obowiązkowo wizyta w teatrze albo operze. Tu mogli swobodnie się wyspać. Później, kiedy trochę otworzyły się granice, bywały i wyjazdy zagraniczne. Wytrawni podróżnicy ubrani w kolorowe dresy wiedzieli, gdzie co trzeba sprzedać i kupić, żeby wycieczka się „zwróciła". Autobusy często były leciwe, psuły się, wycieczkowicze czekali na drodze, aż uda się pojazd naprawić. Pomimo tego większość podróżujących jechała na wycieczki, żeby coś poznać, czegoś się dowiedzieć, wypocząć - wspominają tamte czasy państwo Kaczyńscy.

MARIA ORYSZCZAK: Jak pracowali przewodnicy, kiedy zaczynali państwo swoją działalność w czasach PRL-u?

JÓZEF KACZYŃSKI: Pracę zawodową rozpoczęliśmy, zresztą zgodnie z wiekiem, w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Ja na PKP, a żona w MHD. Tak się złożyło, że po kilku latach pracy każde z nas trafiło na stanowiska związane ze szkoleniem innych pracowników, w tym także i młodzieży zatrudnianej do nauki zawodu. W PRL był zwyczaj organizowania wycieczek zakładowych w ramach działalności KO (kulturalno-oświatowej). W tym była zakamuflowana propaganda, gdyż starano się pokazywać osiągnięcia kraju w zakresie odbudowy, rozbudowy itp. W PRL straszliwie dbano o wizerunek kraju i dlatego każda działalność związana z przekazem informacji była limitowana i kontrolowana przez władzę. Tak było z nauczycielami, dziennikarzami, przewodnikami itp. Stąd ślubowanie przewodnickie i powszechna cenzura.

[ZT]28762442[/ZT]

Już wtedy wycieczki organizowały profesjonalnie wyspecjalizowane organizacje i przedsiębiorstwa: PTTK, Orbis, Gromada, Juwentur.

JÓZEF KACZYŃSKI: - Wycieczki te wspominamy bardzo miło, gdyż były organizowane naprawdę profesjonalnie. Jeździliśmy nawet do Lichenia - chociaż formalnym celem wycieczki była KWB Konin, a odpowiednio przystosowanym tam do zwiedzania obiektem była odkrywka Jóźwin. Pobliski tam Licheń był po prostu „po drodze", a przecież trzeba było w drodze nieco odpocząć. Tak robiło się i w innych przypadkach niezbyt akceptowanych przez władze kierunków zwiedzania. Na początku naszej pracy w czasie wycieczek zakładowych obserwowaliśmy pracę przewodników i bardzo nam się ona podobała, tym bardziej, że mówić należycie do grup ludzi już umieliśmy. Wydawało się nam, że wystarczy zapisać się do PTTK, wyszkolić się i zdać dość trudny egzamin. Ale był jeszcze drobiazg – legitymacja. A tę wydawał organ państwowy, wtedy Wojewódzki Komitet Kultury Fizycznej i Turystyki (nazwa niekiedy się nieco zmieniała). Tam trzeba było złożyć formalne ślubowanie, potwierdzone na piśmie, że będziemy turystom mówić tylko to, co oficjalnie na ten temat można było mówić. Wszystko było w oficjalnie wydawanych przewodnikach. Innych wydawnictw wtedy być nie mogło. To było w 1986 roku. Działalności przewodnickiej nie wykonywaliśmy zawodowo, tylko hobbystycznie, w ramach PTTK i to na ogół tylko dla własnego koła i grup zaprzyjaźnionych. Trzeba pamiętać, że przewodnik niczego nie organizuje, tylko obsługuje wycieczkę i to w konkretnym umówionym miejscu. Wycieczkę prowadzi od początku do końca pilot, który jest przedstawicielem biura turystycznego organizującego wycieczkę.

Tym pilotem mógł być na terenie kraju przewodnik. Państwo też mieli doświadczenia jako piloci?

JANINA KACZYŃSKA: – Oczywiście. Nie było wtedy telefonów komórkowych, a zamawianie usługi turystycznej i cała korespondencja między biurami podróży odbywała się za pomocą teleksów. W pewnym okresie trzeba było być bardzo ostrożnym przy zamawianiu różnych usług. Przyjechaliśmy kiedyś z wycieczką do Domu Turysty w Krakowie, mieliśmy potwierdzenie zamówienia noclegów i wyżywienia. Na miejscu okazało się, że PTTK w Krakowie nie opłacił naszego zamówienia. Był piątek po południu, biuro zamknięte. Mieliśmy dowód wpłaty, ale cóż z tego. Musieliśmy na miejscu zbierać pieniądze od wycieczkowiczów, żeby wpuścili nas na nocleg. Potem pieniądze odzyskaliśmy, ale nerwów było sporo.

JÓZEF KACZYŃSKI: - To był już okres po 1990 roku, kiedy zaczęły pojawiać się różne prywatne „biura turystyczne". Wtedy zaczęły się kłopoty, gdyż z jednej strony szefowie biur podróży chcieli, aby przewodnik był jednocześnie pilotem. Nie wszystkie te „biura" radziły też sobie z płatnościami i z tego powodu dostawcy usług, jak restauracje, hotele, firmy przewodnickie itp. chciały zapłaty gotówką i to zaraz na miejscu. Pilot musiał wozić torbę ze sporą ilością gotówki, żeby wszystko opłacać. Pojazdy, czyli „autokary" niektórych „biur" były z zagranicznego demobilu, mocno wyeksploatowane i chociaż na ogół jakoś jeździły, były bez działającej klimatyzacji i z cuchnącą kabiną WC, której i tak nie wolno było używać. Sytuację poprawił poczciwy PKS, który w tym czasie miał dobry tabor i zaczął organizować własne biuro podróży. Do czasu, gdy PKS-y uległy likwidacji, pojawiły się już firmy realizujące działalność turystyczną z prawdziwego zdarzenia. Niestety „patoturystyka", szczególnie pielgrzymkowa, bujnie kwitnie nadal. Wraz z końcem PRL zmieniały się przepisy dotyczące uprawnień przewodników. Obecnie każdy może być przewodnikiem lub pilotem wycieczek. Wyjątkiem jest tylko i wyłącznie turystyka wysokogórska.

[ZT]28599615[/ZT]

A gdzie najczęściej jeździli mieszkańcy Brodnicy?

JANINA KACZYŃSKA: - Popularne były wycieczki do Krakowa, Wieliczki, Częstochowy. Bilety na zwiedzanie Wawelu były trudno dostępne, trzeba było z dużym wyprzedzeniem je zamawiać.

Czy ma pan jakiś patent na pokazywanie przyjezdnym Brodnicy?

JÓZEF KACZYŃSKI: - Zaczynam od współczesnych danych o mieście, dalej krótko przedstawiam historię miasta, opowiadam ciekawostki, odpowiadam na pytania. Wiedzę czerpię z różnych źródeł. Czytam dużo. Jest dużo dobrych i dostępnych opracowań na temat naszego miasta i regionu. W czasach PRL, gdy działało już PTTK, było w Brodnicy kilkunastu dobrych przewodników, najbardziej znani to nieżyjący już: Antoni Orlewicz, Jan Mełnicki, Alfons Malicki. Byli też inni, których nazwisk nie pamiętam. PTTK dbało i nadal dba o jakość kadr przewodnickich, szkoli i egzaminuje nowych. To są profesjonalni przewodnicy i u nas takim przewodnikiem PTTK jest Elżbieta Andrzejewska. Obecnie formalnie nie trzeba już mieć specjalnych uprawnień ani nawet wykształcenia, każdy może wcielić się w rolę przewodnika i tacy się tu nieraz pojawiają. Warto przypomnieć, że my oprowadzaliśmy nie tylko przyjezdnych. Dla mieszkańców Brodnicy organizowałem w 2014 i 2017 roku zwiedzanie fary, kościoła Franciszkanów, cmentarza, a także kościoła szkolnego, który ma ciekawą i nieznaną historię.

Przez 27 lat była pani prezesem najstarszego koła PTTK w Brodnicy - Koła nr 1 i funkcja ta nie była tylko tytularna, bo dla swoich członków organizowała pani wycieczki.

JANINA KACZYŃSKA: - W latach 1993-2020 zorganizowałam 55 wyjazdów. Były to wycieczki krajoznawcze oraz wyjazdy do teatrów, do Opery Nova w Bydgoszczy, Teatru Muzycznego w Gdyni czy Teatru Dramatycznego w Płocku. Każdy wyjazd dokładnie planuję, układam harmonogram.

Widzę, że w pani segregatorze każda wycieczka to plan perfekcyjnie rozpisany na godziny i minuty. Nie zdarza się, że plan trzeba zmienić, bo ktoś się spóźni albo zgubi?

JANINA KACZYŃSKA: - Każdą wycieczkę dokładnie planuję, rozpisuję na dni i godziny cały plan. Po wycieczce uczestnicy dostają płyty ze zdjęciami i opisem zwiedzanych zabytków. Jeżdżą ze sprawdzonym gronem ludzi, którzy lubią poznawać świat. To zdyscyplinowane grupy i nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś nie dotarł na zbiórkę na czas. Od 12 lat organizuję wspólnie z BORT PTTK, kołami gospodyń wiejskich, parafiami i stowarzyszeniami wycieczki krajoznawcze oraz wyjazdy do teatrów. Największym powodzeniem obecnie cieszą się wyjazdy do Teatru Dramatycznego w Płocku. Byliśmy tam 28 razy.

(Maria Oryszczak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%