46-letni Jacek Tułodziecki ze Zbiczna z rolnictwem związany jest od urodzenia. Obecnie samodzielnie prowadzi gospodarstwo mleczne z 23 krowami i 20 sztukami przychówku na areale (z dzierżawami) blisko 30 ha.
Radosław Stawski: Obecnie wielu rolników dorabia w innych profesjach, Pan jednak swoje dochody uzyskuje wyłącznie z rolnictwa. Jakie problemy obecnie spędzają sen z powiek rolnikom?
[ZT]28281374[/ZT]
Jacek Tułodziecki: - Jednym z takich problemów są rosnące ceny nawozów. Rok temu za saletrę amonową trzeba było zapłacić 1100-1200 zł za tonę, a obecnie ta cena sięga blisko 4000 zł. Tak jest dziś, ale nie zdziwię się, gdy za chwilę usłyszę, że tona będzie w cenie 5000 zł. Z wrażenia można doznać szoku. Pod tym względem panuje zupełny chaos i nie ma tu żadnej stabilizacji.
Ale rosną też inne ceny.
- Zgadza się. Rosną ceny paliw i związanych z nimi usług specjalistycznych, jak siew i koszenie kukurydzy, wywożenie obornika czy koszenie zbóż kombajnem. W związku z tym, że te maszyny są kosztowne w zakupie, lepiej skorzystać z wynajmu. W ten sposób można wykorzystać technologię, nie inwestując dużych pieniędzy własnych. Dzięki usługom specjalistycznym można punktowo zaplanować siew, w rezultacie zaoszczędzić na materiale siewnym, co relatywnie wychodzi taniej niż siew tradycyjny. Usługi wysiewu kukurydzy rok temu wynosiły 120 zł, a teraz 150 zł. Na razie nie znam ceny koszenia kukurydzy, ale z pewnością będzie wyższa niż rok temu, kiedy płaciłem 1300 zł od motogodziny. Wywóz obornika wynosił 100-120 zł od rozrzutnika, w zależności od jego pojemności, myślę, że w tym roku cena również się zwiększy. Jesienią się okaże. Jak zwykle cena usług będzie powiązana z ceną paliwa, które generuje wiele kosztów.
[ZT]28052583[/ZT]
Jak ocenia pan wpływ pogody na tegoroczne plony? Susza, zimne i gorące powietrze oraz ostre ulewy nie służą przecież wegetacji roślin.
- Do tej pory pola odczuwały brak wody. Rok temu wiosną było więcej opadów niż obecnie, przez co brak wilgoci w glebie staje się coraz bardziej dokuczliwy. Rolnicy ponieśli koszty i teraz czekają na deszcz. Jeśli nie będzie deszczu, nie będzie plonów. Jednak nawet przy założeniu, że deszcze będą i rośliny dojrzeją, to wielką zagadką będzie pogoda w czerwcu i w lipcu. Gdy temperatura zaczyna się podnosić, na styku zimnych i ciepłych frontów atmosferycznych pojawiają się burze, gradobicia i obfite ulewy, które potrafią zepsuć plony. Osobiście znam rolnika, który w ubiegłym roku pojechał na pole, by zebrać rzepak, a zastał plony zupełnie zniszczone gradobiciem. Zostało mu tylko odszkodowanie z ubezpieczenia. Przy okazji dodam, że ubezpieczalnie nie chcą ubezpieczać użytków zielonych czy kiszonek. Kiedyś mówiono, że „chłop śpi, a w polu mu rośnie", ale tak mogło być tylko przy umiarkowanej pogodzie i rytmicznych deszczach, gdy było ciepło i bez wiatrów. Teraz pogoda jest bardzo zmienna, przybiera gwałtowne stany, przez miesiące nie pada, potem nadchodzą obfite ulewy i skoki temperatury od zimna do gorąca i z powrotem. Gdy nam jest zimno lub gorąco, zmieniamy garderobę, a rośliny w tym czasie przeżywają szok termiczny. Przymrozek zakłóca wegetację i hamuje rozwój roślin, które później próbują się regenerować, ale z reguły odchorują tę sytuację. Z kolei po okresie suszy obfite ulewy wypłukują glebę i czynią często wiele szkód.
Czy to prawda, że dzikie zwierzęta czynią rolnikom coraz więcej szkód w uprawach?
- Żeby podołać takiemu wyzwaniu, jakim jest rolnictwo i związane z nim obciążenia oraz umiejętność ich przetrzymania – u rolnika musi objawić się życiowa pasja. To ona daje odporność i przygotowanie na lata lepsze i gorsze, które w rolnictwie są normą. Ja robię, co mogę i daję z siebie dużo, by plony były jak największe. Te starania mogą jednak zniweczyć burze, gradobicia czy susze. Ostatnio utrapieniem rolników rzeczywiście stają się dzikie zwierzęta wchodzące w szkodę. Dwa lata temu dziki stratowały i zryły mi uprawy kukurydzy. Co prawda koła łowieckie płacą odszkodowania, a myśliwi pilnują upraw i w przypadku moich pól już jest lepiej, ale dzikie zwierzęta potrafią utrudnić życie niejednego rolnika.
[ZT]28304046[/ZT]
Rolnikowi na każdym kroku pracy towarzyszy niepewność – od siewu przez wzrost roślin po żniwa i sprzedaż plonów.
- Z mojego gospodarstwa na zewnątrz sprzedaję tylko mleko i zwierzęta hodowlane, a cała produkcja rolna przeznaczona jest na potrzeby krów. Co prawda ceny mleka wzrosły w stosunku do roku ubiegłego o 60 groszy za litr, ale co z tego, skoro koszty produkcji bardzo wzrosły i choć obracam większymi kwotami, zarobku nie zostaje zbyt wiele. Część rolników zdołała kupić nawozy przed podwyżką cen i w ten sposób zaoszczędzili, ale nie każdego było stać, by takie kwoty wyłożyć. W tym roku nikt nie potrafi przewidzieć, co się stanie z cenami. Siejemy, produkujemy i tak naprawdę nie wiemy, po jakich cenach będziemy mogli sprzedać plony po żniwach. Domyślam się, że pojawią się firmy, którzy w skupie będą próbować zbijać ceny, by zarobić, a nie każdy rolnik ma magazyny i suszarnie. Duzi rolnicy mają je i mogą przechować, by sprzedać później po wyższej cenie, jednak mali rolnicy są zmuszeni do sprzedania plonów zaraz po żniwach.
Co pan sądzi o jakości mleka? Dzieci już chyba tylko z opowiadań wiedzą, że mleko daje krowa, lecz mleko z kartonika z półek sklepowych na ogół ma długą datę przydatności, nie zsiada się, nie kwaśnieje, potrafi co najwyżej zgorzknieć…
- Mleko od moich krów zsiada się, bo nie jest pasteryzowane. Często przychodzą do mnie przedstawiciele starszego pokolenia, żeby kupić mleko krowie. Gdy jest ono ciepłe i doda się do niego jogurt z żywymi kulturami bakterii, rozpocznie się proces fermentacji i wówczas mleko zsiądzie się. Zsiadłe mleko smakuje najbardziej z sadzonym jajkiem i ziemniakami. Mleko moich krów może się szybko zepsuć, więc zaraz po udoju muszę je szybko schładzać, żeby nie skwaśniało. Schłodzone można przechowywać dłużej. Z mojego gospodarstwa trafia ono do mleczarni „Bromilk" w Brodnicy, gdzie poddawane jest procesowi pasteryzacji, przez co jego przydatność wydłuża się, ale za to nie zsiada się.
[ZT]27734354[/ZT]
Sporo problemów w rolnictwie związanych jest z zakupem kosztownego sprzętu.
- Dawniej rolnik miał do dyspozycji konia i skromny zasób narzędzi gospodarskich. Obecnie gospodarze mają dużo sprzętu ułatwiającego pracę, ale również generującego koszty. W celu stosowania nowych technologii w procesie produkcji rolnej i zwierzęcej potrzebna jest wiedza. Bez niej można popełniać błędy, które mogą narażać na straty finansowe. Zastosowanie każdej technologii ma oczywiście swoje plusy i minusy, tak jak w przypadku tradycyjnej orki płużnej w porównaniu do nowego rodzaju bez orkowych upraw pól. Nowe technologie obliczane są zazwyczaj na cięcie kosztów, tak by wszystko działo się krócej, szybciej i taniej. Dotyczy to głównie dużych gospodarstw liczących 200-300 ha. W przypadku każdego rolnika sprawą konieczną są zakupy lub wymiana sprzętu. Cena ciągnika rolniczego o mocy 150-160 koni mechanicznych sięga 400-500 tysięcy złotych, czyli jest to wartość domu. Tymczasem to tylko maszyna, urządzenie, które traci na wartości podczas eksploatacji, które trzeba serwisować i naprawiać, a które jest potrzebne i nieodzowne w pracy na roli.
Jak widzi pan przyszłość polskiego rolnika?
- Przyszłość widzę tylko w dużych gospodarstwach, ponieważ tylko one łatwiej się utrzymują i to one przetrwają. Wystarczy rozejrzeć się dookoła, by zauważyć, że wielu rolników z małym areałem upraw musi dorabiać na boku w innych branżach. Moim zdaniem takie małe gospodarstwa prędzej czy później znikną niemal zupełnie. Im więcej się produkuje, tym więcej zarobku zostaje, a dochód jest przecież ważny nie tylko w utrzymaniu rodziny, ale również przy planowanych inwestycjach. Co prawda mogą tu pomoc programy inwestycyjne, ale kwestie zaciągania kredytów należy mocno przemyśleć. Każdy kredyt trzeba oddać, pytanie: co z opłacalnością danej inwestycji. Na pewno wzięcie kredytu będzie miało swoje konsekwencje na długie lata.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz