Angelika Krakowska z Brodnicy ukończyła studia pedagogiczne i zaczęła pracować w wymarzonym zawodzie. Była przedszkolanką od trzech lat. Bardzo lubiła dzieci i praca w Zespole Szkolno-Przedszkolnym nr 3 (przy Szkole Podstawowej nr 4) dawała jej mnóstwo radości. Latem 2015 r. wszędzie jej było pełno: rolki, wypady na plażę, spotkania z przyjaciółmi.
Był 30 sierpnia i następnego dnia 26-letnia Angelika miała wrócić do swoich przedszkolaków. O godzinie 6 jechała drogą ze Świedziebni do Brodnicy. Pamięta, że koło Sobiesierzna auto nagle złapało pobocze i że tył samochodu dziwnie telepał. A potem pustka.
W szpitalu
[ZT]28049280[/ZT]
- Kiedy otworzyłam oczy po wypadku, widziałam dym, ludzi wokół mnie i słyszałam siebie, jak wyję z bólu. Dziś wiem, że w całym tym koszmarze i tak miałam dużo szczęścia. Tuż za mną jechał na dyżur w Brodnicy ratownik medyczny. On udzielił mi fachowej pomocy, wezwał karetkę, szybko znalazłam się w szpitalu - tak Angelika wspomina ten feralny wypadek, który radykalnie zmienił jej życie.
Całej prawdy o tym, co się zdarzyło, że samochód wpadł na drzewo, dowiedziała się dopiero po wyjściu ze szpitala. Kiedy leżała na szpitalnym łóżku znieczulana lekami, nikt o tym nie chciał z nią mówić.
Cztery miesiące w szpitalu: na OIOM-ie, na neurochirurgii, chirurgii i jeszcze innych oddziałach, gdzie leczono złamanie podstawy czaszki, uraz rdzenia kręgowego, liczne inne złamania i urazy.
- Leżałam w śpiączce. Słyszałam wszystko, co mówili ludzie mnie odwiedzający, pielęgniarki i lekarze. Słyszałam, jak moja mama, moi rodzice płaczą. Nie mogłam jednak się odezwać ani dać im żadnego znaku. Miałam sny, w których działo się wiele jak w filmie, ale miałam świadomość, że to tylko sny. Dwa razy natomiast przeżyłam bardzo dziwne spotkania. Te osoby podchodziły do mnie bardzo blisko, wpatrywały się we mnie uporczywie i trwało to jakiś czas, a potem znikały. Byłam przekonana, że odwiedzają mnie duchy pacjentów, którzy zmarli obok mnie na OIOM-ie. Pamiętam, że bałam się, że mnie zabiorą. Kiedy wyszłam ze szpitala, opisałam mamie te osoby i pytałam, czy może leżały obok mnie, ale mama nie pamiętała - opowiada Angelika.
Lepiej, gdybym umarła...
[ZT]28186313[/ZT]
Ze szpitala dziewczyna wyjechała na wózku inwalidzkim - z bliznami po kilku operacjach, bez czucia w nogach, bezwładna od pasa w dół, z dziurą w czaszce, zdana na pomoc innych.
- W domu położyli mnie na łóżku. Całe dnie leżałam i płakałam. Chciałam wrzeszczeć z niemocy. Nie mogłam się ruszać, nawet przekręcić na drugi bok. Wymagałam opieki jak niemowlę - karmienia, mycia. Rodzice zajmowali się mną bardzo troskliwie, ale nie mogłam pogodzić się z tym, że jestem kulą u nogi, a moje życie to wegetacja. Nie chciałam żyć. Po kilku miesiącach znów musiałam wrócić do szpitala na kolejną operację. Wygolono mi głowę i to był kolejny cios. Czułam się okaleczona, brzydka, nikomu niepotrzebna. Pogrążałam się w depresji. I tak mijały kolejne beznadziejne miesiące - mówi Angelika. - A potem włosy mi odrosły, zaczęłam nabierać sił. Coraz częściej myślałam o tym, że muszę coś z sobą zrobić: albo umrzeć, albo żyć, że nie mogę tak leżeć i użalać się nad swoim losem. Długo jednak nie chciałam słuchać fizjoterapeuty, nie chciałam ćwiczyć. Na początku, kiedy mówił: "Wyobraź sobie, że chodzisz", to się wściekałam, bo myślałam, że jest głupi, że to ściema, a nie fizjoterapia. Dziś już rozumiem. Wiem, że przy przerwaniu rdzenia kręgowego i przy paraliżu trzeba odbudować pamięć mózgową ruchów. Mój mózg zachowywał się, jakbym istniała tylko do połowy. Zapominałam, jak się chodzi.
Rehabilitacja
- Zaczęłam od oglądania filmików na YouTubie, gdzie inni niepełnosprawni pokazywali, jak nauczyć się siedzieć i samodzielnie ubierać. Nic mi nie wychodziło, ale się zawzięłam, bo zobaczyłam, że to możliwe. Ćwiczyłam jak szalona. I dziś cały mój wysiłek kieruję na rehabilitację, na ćwiczenia. Teraz już jestem samodzielna. Sama robię toaletę, ubieram się, korzystam z łazienki. W domu czuję się swobodnie, mam już nawet wózek bez podparcia na plecy - mówi Angelika.
Angelika ma dziś 34 lata. Od siedmiu lat uczy się żyć na wózku inwalidzkim. Jest przekonana, że warto walczyć o każdy mięsień w ciele.
[ZT]28024381[/ZT]
Jeździ na rehabilitację, ćwiczy w domu. Od niedawna ma schodołaz, który może sama obsługiwać. Z mieszkania na drugim piętrze bloku brodnickiego osiedla może już wychodzić sama, nie licząc na pomoc innych. Na zewnątrz najgorsze są nierówne chodniki, brak podjazdów, wysokie krawężniki. Angelika nieraz wywróciła się na wózku, bo na chodniku wystawały kostki brukowe.
Nadal jeździ na wózku, ale daje radę. Wciąż ćwiczy. Jeździ na turnusy rehabilitacyjne, z każdym tygodniem widzi postępy i ma nadzieje. Największe łączą się z pracą z egzoszkieletem, który daje szansę na samodzielne poruszanie się osób dotąd skazanych na wózek inwalidzki.
Egzoszkielet - nowa nadzieja. Jak w butach Terminatora
HAL - egzoszkielet wyprodukowany przez japońską firmę Cyberdyne - wzmacnia wysyłany przez mózg impuls elektryczny do mięśni kończyn dolnych, stymuluje mięśnie, które wykonując ruch, dają zwrotną informację do mózgu.
Jak to działa? Ruch zaczyna się w naszej głowie, gdy mózg wysyła polecenie w postaci impulsu nerwowego, który przenoszony jest przez rdzeń kręgowy, a dalej przez nerwy obwodowe bezpośrednio do mięśni nóg. Te, odbierając polecenie, odpowiadają, robiąc krok.
Uraz rdzenia kręgowego powoduje, że sygnał wysyłany przez mózg do mięśni kończyn dolnych dociera jako bardzo słaby impuls, niewystarczający do zainicjowania ruchu. Człowiek zostaje unieruchomiony w łóżku lub na wózku inwalidzkim.
Terapia z wykorzystaniem egzoszkieletu daje niektórym chorym nadzieję na samodzielne poruszanie się, choć droga do zdrowia jest długa, trudna i bardzo kosztowna.
[ZT]27450042[/ZT]
To trochę tak, jakby wskoczyła w buty filmowego Terminatora: ludzki mózg sprzężony ze sztuczną inteligencją, a prawdziwe kończyny ze sztucznymi. Ba, nawet nazwa producenta się zgadza: w kultowym filmie SF bohaterowie niszczą siedzibę firmy Cyberdyne Systems, gdzie powstać mają przyszłe cyborgi.
Pieniądze szczęścia nie dają?
Schodołaz, który pozwala Angelice wyjść z mieszkania - 34 tysiące; wózek inwalidzki - kilka tysięcy, dostosowanie łazienki, żeby można tam wjechać wózkiem - kilkanaście tysięcy; codzienna rehabilitacja - kilka tysięcy złotych miesięcznie. Tylko ułamek tych wydatków pomaga pokryć NFZ i PCPR. Terapia egzoszkieletem w ogóle nie jest finansowana przez NFZ, a miesięczny pobyt w ośrodku z ćwiczeniami kosztuje 50 tys. zł.
Angelika zakwalifikowała się na terapię egzoszkieletem i jest dla niej nadzieja na powrót do normalnego życia. Była już na pierwszej turze ćwiczeń. Terapia to 5 sesji tygodniowo (codziennie), przez 12 kolejnych tygodni (60 sesji).
- To mordercze ćwiczenia, po pierwszych dniach się załamałam, myślałam, że nie dam rady. Ale wytrwałam i postępy są rewelacyjne. Niestety, na mój wyjazd do kliniki Constance Care pod Warszawą rodzina wydała wszystkie oszczędności. Teraz jestem na etapie najważniejszej walki w moim życiu - walki o zdrowie. Jest to dla mnie ogromna i jedyna szansa na powrót do sprawności, jednak największą barierą okazują się być finanse. Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają, ale w moim przypadku są one szansą, by wrócić do życia sprzed wypadku. Gdyby nie ludzie o wielkich sercach, nie dotarłabym tak daleko, ale teraz stoję przed ścianą. Mogę tylko prosić o pomoc - mówi Angelika.
Mam marzenie
[ZT]27219266[/ZT]
Myśląc o swojej przyszłości, Angelika nie marzy o sukcesach zawodowych ani o sławie, władzy czy życiu w luksusach.
- Chciałabym mieć rodzinę, wychowywać dziecko, pracować. Marzy mi się, że może kiedyś skończę dodatkowe studia, by mieć szansę na pracę. Ale na razie najważniejsza jest rehabilitacja. I walczę o każdy mięsień, każdy impuls nerwowy w moim ciele - mówi Angelika. - Dziękuję serdecznie wszystkim, którzy od początku do teraz mnie wspierają.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz