Zaproszony wchodzę do domu, na którego ścianie wisi napis „Galeria Rzeźb". We wnętrzu praktycznie każde wolne miejsce jest zajęte przez jakiś eksponat…
– To w większości te, które z mojego dorobku postanowiłem zostawić dla siebie – zwierza się autor.
RADOSŁAW STAWSKI: Przy wjeździe do Zbiczna stoi tablica informująca o Pańskiej pracowni rzeźbiarskiej i galerii. Jest tam też logo z napisem „Satyrek". Skąd ta nazwa?
RYSZARD WOJTKIEWICZ: Był na początku czas, gdy tworzyłem postacie z baśni i mitów. No i pojawiła się mała, rubaszna wersja greckiego satyra. O pobycie takowego na naszych ziemiach wspomina między innymi Jan Kochanowski. U mnie satyrek to dobry duszek z różkami, który chowa się w leśnym gąszczu i cicho przygrywa na skrzypkach do wtóru z wiatrem.
Jak zostaje się rzeźbiarzem?
Zgodnie z rodzinną tradycją miałem zostać elektrykiem. I to wbrew temu, że od najmłodszych lat wykazywałem uzdolnienia plastyczne. Ale trzeba było mieć „porządny zawód". A więc ukończyłem politechnikę.
[ZT]27292404[/ZT]
Tylko że już w trakcie studiów wiedziałem, że to nie jest to. Ciągnęło mnie do licznych galerii w Gdańsku. Sam malowałem, dłubałem w drewnie i wyplatałem różności ze sznurka… Później zdałem egzaminy z rzeźby u mistrzów snycerskich oraz ukończyłem studia podyplomowe z plastyki. Kontakt z prawdziwymi autorytetami w swoich profesjach jest nie do przecenienia. No i – przede wszystkim – ustawiczne samokształcenie, pasja… Literatury fachowej jest bardzo mało, poradzić się nie ma za bardzo kogo, a więc za każdym razem odkrywanie Ameryki… Ale za to jaka satysfakcja, gdy coś się uda.
Jeśli mowa o mistrzach, czyja twórczość oddziałuje na Pana najbardziej?
Z malarzy cenię prace Jerzego Dudy-Gracza. To prawdziwy prześmiewca ludzkich wad. Za tworzenie mrocznego, apokaliptycznego świata podziwiam Zdzisława Beksińskiego.
[ZT]27266894[/ZT]
Mistrzem rysunku pozostanie dla mnie na zawsze Szymon Kobyliński. Wyobraźnię ćwiczę, czytając utwory Tolkiena, Pratchetta czy Sapkowskiego. Niepowtarzalnym źródłem inspiracji są Biblia i starożytne mity. Muzyka, przy której dłubię, też ma swoje znaczenie. Można by tu wymieniać długo…
Ciekawe są te postacie w dynamicznych pozach…
Żeby wyrazić w rzeźbie emocje, wysiłek, zmaganie się z przeciwnościami, ruch, pokazuję rzeźbę w jakby wyjętym z filmu kadrze, takiej stop-klatce. Można wtedy, przy odrobinie wrażliwości, wyobrazić sobie dalszy ciąg fabuły. Tytuł pracy ma tu wtedy wielkie znaczenie.
Które ze swoich prac ceni Pan najbardziej?
To pytanie w stylu: „które ze swoich dzieci lubimy najbardziej?" Z dorobku „zamierzchłej przeszłości" zostawiłem kilka prac, w których nawet dzisiaj nic bym nie zmienił. A te nowe… Zawsze się wydaje, że te ostatnie są najlepsze.
[ZT]27215567[/ZT]
W wywiadzie do gazety trudno pokazać, czym się różnią. Skoro nie można ich pokazać, to posłużę się tytułami, które im nadawałem. Te wcześniejsze to były np. sowa, satyrek, orzeł, aniołek. Te ostatnie to np. pycha, pandemia, demokracja, starość, zaraza, depresja, Hiob, idea… Widać różnicę? Staram się, by rzeźba przedstawiała nie tylko konkretny obiekt, ale niosła ze sobą coś głębszego, jakieś przesłanie, ideę… Żeby, jak to niektórzy mówią, miała drugie dno…
Spodobał mi się wiszący na ścianie przy wejściu wieszak na ubrania w formie stracha na wróble. Robi więc Pan także rzeźby użytkowe?
Nigdzie nie jest powiedziane, że wieszak na klucze czy ubrania musi się składać tylko z prostej deski z bolcami. Dla mnie to była prawdziwa zabawa w wymyślanie nowych form. Na warsztat wziąłem także świeczniki, zegary, skarbonki, lampy i tace na chleb.
Widzę tu sporo oprawionych w ramki rycin…
To linoryty. Tą formą grafiki zająłem się, gdy miałem kontuzjowane ramię. Małymi dłutkami mogłem nadal dłubać. Kupiłem prasę i farbę drukarską, a synowie przywieźli mi linoleum z jakiegoś remontowanego mieszkania. Był czas na oddanie się mojej drugiej, obok rzeźbienia, pasji. Twórczo wykorzystałem czas rekonwalescencji. Wiele projektów z tego okresu zaadoptowałem później do tworzenia rzeźb.
Gdzie prezentuje Pan swoje prace poza tą domową galerią?
Miałem kilka wystaw w kraju i za granicą. Zawsze miło je wspominam. Ostatnio zaproponowano mi udział w wystawach we Florencji i Londynie. Jednak koszty przedsięwzięcia i zamieszanie z nim związane są zniechęcające.
[ZT]27202427[/ZT]
Pokazuję prace na swoimi profilu FB
Co to znaczy: być artystą?
Wolę rozważania na temat twórcy… W moim odczuciu prawdziwym twórcą jest ktoś, kto potrafi wykreować nowy, na swój sposób oryginalny świat. Mogą się na niego składać elementy otaczającej nas rzeczywistości, ale muszą nosić indywidualne piętno autora. Ktoś może mieć talent do kopiowania, ale nie wnosi w swoje dzieło nic od siebie.
Jest jakby kserokopiarką. To nie znaczy, że nie doceniam prac realistów czy wręcz hiperrealistów. Tylko niech te dzieła albo techniką, albo stylem będą indywidualne dla każdego artysty. Niestety, gdy się spojrzy np. na FB na ilość polubień przy „portrecistach" przerysowujących ze zdjęć i znikomą akceptację prac naprawdę oryginalnych, ale odbiegających od przyjętych pojęć realizmu, to ręce opadają… Tym bardziej, że trudno ocenić, czy ktoś nie posługiwał się ogólnie dostępnymi programami graficznymi pozwalającymi automatycznie zamienić zdjęcie na rysunkowy portret. Ale to tylko drobny aspekt zjawiska…
W czym więc jest problem?
W kształceniu wrażliwości na sztukę, na jej odbiór. Kiedyś w podstawówce były rysunki, później plastyka. Było tego tyle, że można było zebrać przynajmniej pół etatu dla wykształconego plastyka.
[ZT]27191968[/ZT]
Dzisiaj, o ile wiem, jest w programie sztuka, łącząca plastykę i muzykę. Dobrze, jeśli prowadzący ma uzdolnienia do jednego i drugiego… Program jest przeładowany teorią. Mało jest miejsca na samodzielne próby zmierzenia się z poszczególnymi stylami w sztuce, które to pozwoliłyby na docenienie dzieł z różnych epok.
A Pan kopiuje?
Tylko kiedy jestem zmuszony przez klienta, który sobie tego życzy. Nie znoszę robić nawet duplikatów swoich prac. To nie daje satysfakcji ani tego dreszczyku emocji towarzyszącemu procesowi wyłaniania się nowego…
A co z następcami?
Szkoda, że całe moje doświadczenie i wypracowany warsztat pójdą na marne… Może wnuczce zostawię narzędzia i bogatą w fachową literaturę biblioteczkę, bo synowie mają „porządne", dające chleb zawody, które zbytnio absorbują czas…
Co by Pan radził tym, którzy chcą się poświęcić sztuce?
By nie czekali z rozpoczęciem na czas emerytury. Życzę wytrwałości w przezwyciężaniu pierwszych niepowodzeń. Wszak nie święci garnki lepią…
Dziękuję za rozmowę.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz