Jest piątkowy wieczór. Telefon. - Proszę, niech pani przyjedzie, bo mężowi się pogorszyło, ma problemy z oddychaniem. Na dworze zima, śnieg i zaspy - a ja jadę na podbrodnicką wieś pomóc choremu. Chcę odpocząć, ale wiem, że tam czeka na mnie chory i jego przerażona, często bezradna rodzina.
[ZT]27013571[/ZT]
To scena z życia Marii Olszewskiej, pielęgniarki pracującej w Domowej Opiece Paliatywnej w Brodnicy (Kujawsko-Pomorskie). W brodnickiej Filii Hospicjum „Światło” z Torunia pracuje pięć pielęgniarek, dwóch lekarzy: Radosław Oziemski i od niedawna Maciej Roszak, a także fizjoterapeuta. Ten zespół obejmuje pomocą w domu chorych oraz ich rodziny z całego powiatu brodnickiego. Z ich opieki korzystają m.in. pacjenci z chorobą nowotworową, z niewydolnością krążenia, z ciężkimi odleżynami.
Rozmowa z Marią Olszewską, pielęgniarką paliatywną.
MARIA ORYSZCZAK: Jak trafiła pani do zawodu pielęgniarskiego i do pracy w hospicjum?
- Nie miałam problemu z wyborem szkoły, bo od zawsze marzyłam, żeby być pielęgniarką. Jakież było moje rozczarowanie, kiedy w 1993 roku skończyłam Liceum Medyczne w Brodnicy i nie było pracy w zawodzie.
[ZT]26973647[/ZT]
Nie poddałam się i pomyślałam, że może znajdę zajęcie w opiece społecznej. Zrobiłam licencjat z polityki socjalnej, potem magisterium z socjologii ogólnej na UMK w Toruniu. To były nadal czasy zapaści na rynku pracy, ale na szczęście udało mi się zatrudnić w zawodzie, dlatego jeszcze ukończyłam studia magisterskie z pielęgniarstwa. W POZ pracowałam z panią Jadwiga Zakrzewską. Jej opowiadania o pracy w hospicjum przyciągnęły mnie do tej właśnie specjalizacji. I jestem tu już 11 lat.
Czy trzeba skończyć jakieś specjalne kursy?
- Poza prawem wykonywania zawodu pielęgniarskiego potrzebny jest kurs kwalifikacyjny albo specjalizacja z pielęgniarstwa paliatywnego. Potem, oczywiście, jest wiele możliwości doskonalenia się, z których korzystam, obecnie zapisałyśmy się z koleżankami na kurs leczenia ran przewlekłych. W mojej pracy oprócz fachowej wiedzy pielęgniarskiej bardzo ważne jest rozumienie ludzi. Okazało się, że przydają się także umiejętności i wiedza socjologiczna.
Opieka paliatywna to bardzo specyficzna praca, w której codziennie uczestniczy się w ostatniej drodze umierających ludzi. Nie żałuje pani swojego wyboru?
- Praktycznie przez całą dobę pozostaję do dyspozycji chorego i rodziny. To jest bardzo trudne. Jestem przy chorych wycieńczonych chorobą, cierpiących, z drastycznymi ranami, przerażonych wizją śmierci, z depresją. Jestem też z ich rodzinami, które cierpią równie mocno.
[ZT]26938415[/ZT]
Muszę sobie poradzić z odejściem ludzi, z którymi także często się zaprzyjaźniam, bo jestem w ich domach co najmniej dwa razy w tygodniu, a kiedy trzeba, to częściej. Przeżywam każde odejście człowieka.
W zawodzie pielęgniarskim jest wiele możliwości pracy i zmiany specjalizacji. Pani nie zmienia.
- Z pewnością w opiece paliatywnej nie zostanie ktoś przypadkowy. Tu trzeba naprawdę mieć predyspozycje osobowościowe i powołanie.
Z drugiej strony ma się świadomość, że daje się ludziom szansę na godną śmierć, z uśmierzonym bólem, z opatrzonymi ranami. Troska, cierpliwość i uwaga, którą dajemy - to swego rodzaju misja. Kiedy widzę, że chorzy czekają na moją wizytę, kiedy mówią, że nie mogli się doczekać rozmowy - to wierzę w sens mojej pracy.
Pewna moja pacjentka już od rana parzy filiżankę kawy dla mnie, stawia ją na stole i czeka. Kiedyś inna chora powiedziała mi, że kiedy w czasie rozmowy dotknęłam bezwiednie jej ręki - pozbyła się stresu, który tłamsił całe jej ciało. Czasem nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele znaczy czyjaś obecność i uwaga.
Śmierć w naszej kulturze jest tabu. Najczęściej boimy się o niej nawet rozmawiać. Czy ma pani podobne obserwacje?
- Zdecydowanie tak. Często rodziny nawet nie rozmawiają z chorymi, oszukują się wzajemnie, milczą na temat śmierci. Ludzie mówią mi czasem, że bali się do nas zadzwonić, bo to tak, jak by godzili się na odejście bliskiego. Potem żałują, kiedy widzą, że stan chorego się stabilizuje, kiedy chory mniej cierpi, kiedy sami nabierają spokoju i ufności, że nie są zostawieni sami z chorobą i umieraniem. Czasem chorzy tylko z nami rozmawiają o śmierci, bo nie chcą obciążać tym rodziny.
O czym pani rozmawia z chorymi?
- O wszystkim - o gotowaniu, o kwiatach, o pogodzie. Kiedy stan chorego udaje się ustabilizować, kiedy uśmierzy się ból, zwykle wraca chorym chęć do życia. Cieszą się każdą chwilą. Tylko wielkie cierpienie powoduje pragnienie śmierci.
Poza wsparciem psychicznym dla chorego i rodziny wykonuje pani także wiele typowo pielęgniarskich zabiegów.
- Oczywiście. Monitorujemy stan chorego, podajemy leki, zastrzyki, kroplówki, opatrujemy rany, jeśli trzeba, wzywamy lekarza. Uczymy też rodzinę zasad opieki. Nawet umycie chorego, zapobieganie odleżynom, karmienie – staje się trudne, jeśli się nigdy tego nie robiło. Mówimy też rodzinie, co należałoby zrobić w czasie terminalnym i często też jesteśmy w chwili śmierci.
Kto i w jaki sposób może zgłosić się do hospicjum o pomoc?
- Przede wszystkim pomagamy chorym z postępującymi chorobami nieuleczalnymi. Obecnie mamy też dużo chorych na niewydolność oddechową - powikłania po covid. Są też chorzy z ciężkimi odleżynami.
[ZT]26962721[/ZT]
Żebyśmy przyjechali do domu chorego, wystarczy skierowanie od lekarza onkologa albo lekarza rodzinnego i kontakt z koordynatorką hospicjum Jadwigą Zakrzewską (Brodnica, ul. 18 Stycznia 36B, tel. 600 135 842)
I pomoc jest natychmiastowa?
- Obecnie jest około dwutygodniowa kolejka dla pacjentów stabilnych, ale jeśli pacjent cierpi bardzo, jeśli potrzebuje pomocy bez zwłoki - jesteśmy natychmiast. Naszym zadaniem jest niesienie ulgi w cierpieniu i poprawa jakości życia.
Jak pani odreagowuje obrazy śmierci i cierpienia, z którymi spotyka się na co dzień w pracy?
- Ogród i kwiaty. Sieję, przesadzam, plewię - tak regeneruję siły. Moja praca uczy pokory wobec życia. Rozumiem, że śmierć jest nieuchronna, czeka każdego z nas, więc warto cieszyć się życiem, póki można.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz