Zamknij

Prasa uznała to za proces czarownicy. Adwokat chciał, żeby uznano ją za opętaną przez diabła

15:45, 14.02.2021 Aktualizacja: 17:10, 01.09.2023
Skomentuj Foto: Piotr Grążawski: Przed wojną brodnicki klasztor pełnił funkcję więzienia, gdzie trzymano m.in. 'czarownicę' i dwóch braci. Jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku sporo okien zdobiły solidne kraty Foto: Piotr Grążawski: Przed wojną brodnicki klasztor pełnił funkcję więzienia, gdzie trzymano m.in. 'czarownicę' i dwóch braci. Jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku sporo okien zdobiły solidne kraty

W 1931 r. w sądzie w Brodnicy toczył się proces trzech osób oskarżonych o znęcanie się, ciężkie pobicie i podżeganie do tego. W trakcie procesu wyszły na jaw okoliczności jak z horroru, a ówczesna prasa uznała jedną z oskarżonych za czarownicę

Była noc z 4 na 5 stycznia 1930 roku. Duża, porządna wieś, leżąca na granicy ziemi michałowskiej i lubawskiej wtulona w gruby puch świeżego śniegu, zda się spała po pracowitym – jak to zwykle na kresach Pomorza dniu. Ciemność i cisza panowały niepodzielnie, czasem tylko któreś ze starych przykościelnych drzew jakby jęknęło pod mocnym uściskiem mrozu.

Ksiądz proboszcz Fryderyk Baumgard właśnie skończył swoją wieczorną modlitwę i teraz rozdmuchując fantazyjne wzory, w jakie ułożył się szron na szybie, patrzył w mrok, porządkując różne myśli. Mechanizm wielkiego pokojowego zegara tykał miarowo, bezgłośnie wprawiając ciężkie wahadło w hipnotyczny ruch... Nagle powietrzem wstrząsnął przeraźliwy krzyk. Jeden, drugi, zaś trzeci przeszedł w potworne, rzekłbyś demoniczne wycie. Dochodził z pobliskiego cmentarza...

Ksiądz odruchowo ścisnął w ręku srebrny krzyżyk z którym nigdy się nie rozstawał. Przez chwilę zastygł rozważając decyzję, a potem jednym ruchem narzucił baranicę, jednocześnie mamrocząc ulubiony cytat ze świętego Pawła: „Jeśli Bóg ze mną, to któż przeciw mnie?” i ruszył do drzwi. Jeszcze tylko przez ułamek sekundy przytrzymał go widok wiszącej na haku przy drzwiach myśliwskiej strzelby, ale w końcu machnął na nią ręką i zamaszystym ruchem otworzył drzwi plebani wybiegając w mrok, tam, gdzie majaczyły ramiona potężnego przycmentarnego krzyża i skąd rozchodziło się potworne wycie...

We wsi pod Brodnicą

Parafialna wieś Witnica (nazwę wsi i nazwiska niektórych bohaterów zmieniłem przez wzgląd na żyjących tam ich krewnych, choć dla badaczy historii i etnografii są łatwe do ustalenia) niczym specjalnym nie różniła się od innych położonych na granicy ziemi michałowskiej i lubawskiej.

[ZT]26713936[/ZT]

Większość domów „na niemiecką modę” murowana z czerwonej cegły, kryta dachówką, z porządnymi obejściami. Ot, widoki, jakich na kresach Pomorza było sporo, a i dziś jeszcze bez trudu można je podziwiać choćby przy szosie z Brodnicy do Nowego Miasta Lubawskiego, czy Brzozia.

Wszystko tu miało swoje miejsce i swój porządek, zaś każdy pracowity dzień w zasadzie kończył i zaczynał się tak samo. Kościół z pobliskim cmentarzem stanowił duchowe oraz to namacalne centrum wsi, gdzie zbiegała się większość lokalnych dróg. Na obrzeżu pyszniły się sady niemieckich gospodarstw, których właściciele, w większości luteranie żyli w przyjaźni z Polakami, natomiast wszyscy bez trudu dogadywali się w obu językach, choć bezsprzecznie królowała tu gwara lubawska z jej charakterystyczną wymową: szlywki (śliwki), szylnik (silnik), szwatło (światło), czyli jak to określają mądrale-językoznawcy: „zmieszanie szeregu spółgłoskowego”.

[ZT]26713849[/ZT]

Społeczność wsi miała swoją hierarchię, którą budował status ekonomiczny, swoje sumienie personifikowane przez księdza proboszcza Fryderyka Baumgarda (nazwisko prawdziwe), swoją akuszerkę, „babę od ziół” i swojego „wioskowego głupka”. Było też kilku inwalidów – starych żołnierzy, którzy choć klepali biedę cieszyli się powszechnym szacunkiem, już choćby ze względu na ich znajomość „szerokiego świata” jaki swego czasu zdeptali walcząc podczas niedawnej wielkiej wojny. We wsi mieszkała też niewidoma od urodzenia Marianna E. (że nazwisko zostawię w dyskrecji).

Świat Marianny E.

Lubili ją tu niemal wszyscy, bo była cichą i bogobojną kobietą. Mieszkała kątem u swoich krewnych, lecz nie stanowiła dla nich specjalnego ciężaru, bo straszne kalectwo Pan Bóg wynagrodził jej zadziwiającym „szóstym zmysłem”, dzięki któremu była nie tylko zupełnie samodzielna w dbałości o siebie, lecz także właściwie nieomylnie poruszała się po wsi. Stanowiła prawdziwą podporę świątobliwych kobiet przy organizacji uroczystych obchodów, czy procesji kościelnych. Dzięki niej przy cmentarnym krzyżu zawsze były świeże kwiaty i podlana rabatka. Wiele razy częstowano ją obiadem, czy jakimś akurat ulepionym smakołykiem.

[ZT]26656248[/ZT]

Nie, żeby u swoich krewnych była głodzona! Broń Boże! Po prostu – sprawiało to ludziom przyjemność, a nadto lubili słuchać jej rozmaitych opowieści religijnych. Trzeba bowiem wiedzieć, iż mimo oczywistej niemożności czytania Marianna znała takich historii całe mnóstwo, ponieważ miała nieprawdopodobną wprost pamięć. Doskonale pamiętała choćby treści uroczystych kazań odpustowych nawet sprzed wielu lat! Potrafiła łączyć je z sobą, „przykładać” do bieżących problemów, przez co, gdy tak już komu nagadała, jakoś łatwiej było je znosić. Pięknie śpiewała podczas czuwań pustej nocy przy nieboszczyku. Zdarzało się, że i ewangelicy o to ją prosili. Przy takich okazjach zawsze po nią posyłano...

Aż tu któregoś dnia zdarzyło się nieszczęście – Marianna nagle ciężko zachorowała. Przez kilka dni zdawało się wszystkim, iż już nie wywinie się śmierci. „Baba od ziół” okładała ją jakąś utłuczoną w moździerzu melasą, próbowała poić mętnym wywarem o paskudnym zapachu, ale efekt był mizerny – kobieta gasła.

Wizja i „dar z niebios”

Sześć dni po nagłej zapaści Marianny, 6 czerwca 1930 roku nad Witnicą rozszalała się potężna burza. W przerażającej oprawie oślepiających piorunów, z kłębiastych, ciemnych chmur spływały na ziemię istne potoki wody. Ludzie skulili się w swych chałupach, zapalili gromnice i modląc się czekali co los zgotuje.

Właśnie w taki morowy czas przyszło na Mariannę tajemnicze COŚ. Nagle ocknęła się z letargu, jakby nigdy nic wstała ze swego łoża śmierci i osłupiałym ze zdumienia tą nagłą przemianą domownikom oświadczyła, że miała spotkanie z... Panem Bogiem! Z początku myślano, że kobieta plecie w gorączce, ale nie, jej czoło było chłodne. Postawiono przed nią miskę z jakimś jadłem, a ona natychmiast, z zadziwiającym apetytem zaczęła je pochłaniać, opowiadając o tym co przeżyła w trakcie rozmaitych wizji (bo wyjawiła, że miała ich kilka).

Wieść o cudownym przebudzeniu Marianny i jej tajemniczych przeżyciach rozeszła się po wsi, jeszcze nim na dobre skończyła się burza. Ludzie nie zważając na błoto zbiegli się tłumnie pod chałupę nawiedzonej, w nadziei wysłuchania niezwykłej relacji spotkania z Najwyższym.

Po jakimś czasie część rozeszła się do swoich obejść, bo albo zgoniła ich konieczność dokonania porządków po burzy, albo zawiodła ich nazbyt fantastyczna opowieść kobiety. Paru sąsiadów jednak zostało w nabożnym skupieniu słuchając niecodziennych rewelacji. Posłano też po księdza dobrodzieja. Wrażliwy duszpasterz, pełen niepokojących przeczuć, chcąc nie chcąc przyczłapał na „miejsce cudu” (bo tak już niektórzy zaczęli całe zdarzenie traktować). Po kilku zdaniach Marianny nabrał absolutnego przekonania, iż nie może być mowy o cudzie, tylko o jakiejś niewytłumaczalnej piramidalnej szajbie, która dopadła jego owieczki.

Zrugał babę niczym święty Michał diabła, a ludziom kazał rozejść się do roboty i to im cięższą sobie znajdą, tym lepiej, bo może ochłoną.

Początek sekty?

Akcja proboszcza przyniosła tylko połowiczny skutek, bo wieczorami pod dom, gdzie mieszkała charyzmatyczna Marianna wciąż przychodzili ludzie, aby słuchać jej opowieści, a z czasem także na wspólne modlitwy. Jak później pisał brodnicki reporter „Słowa Pomorskiego”: „Kobietę zaczęto uważać za „świętą”, zaś na jej „nabożeństwa” przybywało coraz więcej „wiernych”. Poważnie zaniepokojony ksiądz Baumgard grzmiał co niedziela z ambony, żeby nie słuchać tych niekanonicznych bredni, bo to jakiś sekciarski bełkot. Skruszeni wierni niby kiwali głowami, ze zrozumieniem, niby spuszczali głowy ze wstydem, ale jakaś nieczysta ciekawość ciągnęła ich do chaty Marianny.

[ZT]26585133[/ZT]

Oddajmy ponownie głos „Słowu Pomorskiemu”: „Fanatyzm sekciarski zaczął przybierać objawy nie tylko chorobliwe, ale i groźne. Mieszkańcy wioski podzielili się na dwa obozy; jedni zwolennicy E., drudzy przeciwnicy. Dochodziło nawet do starć! Rzeczą znamienną było, że najwięcej trzeźwości zachowały kobiety, które usiłowały odwieść mężów swych od „czarownicy”. Bezskutecznie. Co ona tam z nimi wyprawiała trudno dziś dociec, lecz gołym okiem było widać, iż mężczyznom jakby rozum odebrało. Na domiar złego próbowali zmuszać swoje żony do uczestnictwa w spotkaniach.

Fanatyczni wyznawcy

Szczególnie fanatycznymi zwolennikami nauk Marianny byli dwaj bracia Władysław i Bernard Mościńscy (nazwisko celowo przekręciłem), jedni z najbogatszych gospodarzy w okolicy. Stanowczo zażądali od swoich żon uczestnictwa w zebraniach sekty. Żona Bernarda „pękła” od razu, lecz dzielna partnerka Władka butnie oświadczyła że „najwyżej po jej trupie”. Nie pomogły prośby, groźby, uparta kobieta pozostała niewzruszona w swym postanowieniu. Zbulwersowany Władek widząc, iż sam tu nic nie wskóra zasięgnął porady „przywódczyni duchowej”. Ta wysłuchawszy uważnie orzekła, że przyczyną hardej postawy żony Mościńskiego jest przykry fakt opanowania jej przez... diabła! Zaleciła natychmiastowe „wybicie go” z kobiety!

[ZT]26162321[/ZT]

Od tej pory każdego wieczora Władyś począł gorliwie odprawiać owe oryginalne egzorcyzmy, bezlitośnie okładając swoją żonę. Robił to tak rzetelnie, że wkrótce zaczęła zdradzać objawy obłędu. Niestety efekt był żaden, bo diabeł jak siedział, tak siedział. Zdesperowany znów poprosił Mariannę o poradę. Ta długo ważyła w głowie różne myśli, po czym doszła do wniosku, że najwidoczniej albo bies jest wyjątkowo wredny i mocny, albo Mościńską opanowała cała zgraja czartów, a do tego choćby najcięższa męska ręka nie wystarczy. Zaordynowała, że Władek musi swoją żonę o północy zwabić pod stary krzyż przy cmentarzu i tam przeprowadzić „egzorcyzmy” za pomocą... dębowej pały!

Nocą z 4 na 5 stycznia 1931 roku, pomimo trzaskającego mrozu braciszkowie spędzili kobietę z łóżka i ubraną jedynie w koszulę wywlekli pod cmentarz. Tam rzucili ją pod krzyż, wzięli do ręki drewniane pały i dalejże „przeganiać Złego”. Na szczęście krzyki katowanej kobiety w porę usłyszał ksiądz proboszcz Baumgard. Odważny kapłan natarł na fanatycznych oprychów, którzy nie śmieli tknąć duchownej osoby. Odbił z ich łap Mościńską, oddał pod opiekę gosposi plebanii, a sam zaprzągł konia, po czym pomknął do Brodnicy powiadomić policję. Funkcjonariusze natychmiast zabrali obu braciszków do paki, a po Mariannę przyjechali na drugi dzień.

Proces przed brodnickim sądem

Pod koniec czerwca 1931 roku przed brodnickim sądem rozpoczął się proces. Bracia Władysław i Bernard Mościńscy usłyszeli zarzut „sprawstwa znęcania się oraz okrutnego pobicia”, natomiast Mariannę E. oskarżono o „podżeganie do tegoż”. Niezwykłe okoliczności sprawy zainteresowały redakcje kilku dzienników, nawet tych spoza Pomorza.

Do poprowadzenia całego przewodu wyznaczono jednego z najbardziej doświadczonych sędziów brodnickich – Franciszka Racławskiego. W trakcie jego trwania – on, stary wyga sądowy wielokrotnie wpadał w stan najwyższego zdumienia, bo gdyby miał interpretować fakty dosłownie tak, jak podawali świadkowie, to musiałby uznać, że ma do czynienia z absolutnie prawdziwą... czarownicą!

Wyszło na jaw, że praktyki magiczne stosowano wobec innych opornych kobiet. Jeden z owych „zabiegów” opisał reporter „Słowa Pomorskiego”: „Gdy pierwsza próba wypędzenia szatana nie odniosła skutku, Marianna E. nakazała swoim pomocnikom skrępować „opętaną”, położyć na sieni w kole nakreślonem święconą kredą, kropić ją święconą wodą, odmawiać pacierze i tak długo bić, aż szatan wyjdzie z ciała”.

[ZT]26022743[/ZT]

W powszechnym użyciu były rozmaite „czarodziejskie zaklęcia” oraz rytuały, na szczęście nie aż tak bardzo „inwazyjne” wobec ofiar. Kilkoro mieszkańców Witnicy opowiadało, iż po początkowym lekceważeniu sekty (bo tak często określano wyznawców nauk M.E.), z biegiem czasu wielu zaczęło się bać „czarownicy”, bo każdą chorobę, każde nieszczęście jakie zdarzyło się w okolicy przypisywano jej mściwości.

Adwokat zażądał uznania jej za czarownicę

Dobrze opłacony adwokat braci Mościńskich robił co mógł, aby wyrwać swoich klientów z uścisku Temidy. Zrzucał całą winę na Mariannę, a gdy sędzia zapytał „jak to w ogóle jest możliwem, aby dwóch dorosłych mężczyzn mogło uwierzyć w takie brednie”, z całym spokojem odparł, iż „życie społeczne jest czemś bardziej złożonem i praktyka wskazuje, że ingerencji „sił nie z tej ziemi” całkiem wykluczyć niepodobna”, po czym zawnioskował, aby w kwestii Marianny wypowiedzieli się... kościelni egzorcyści pod kątem uznania jej za czarownicę (wówczas braci by trzeba uznać za jej ofiary)!

Sędzia Racławski najpierw zamarł z wrażenia, po czym tak się wściekł, że ledwo zdołał utrzymać powagę miejsca. Cedząc słowa przez zęby, odrzucił wniosek jako kuriozalny i oczywiście bezzasadny. Nie dopuścił też do wykładu nauk Marianny, zaś od tej pory samego adwokata pod byle pretekstem „stawiał do pionu”. Ciekawie zeznawał ksiądz proboszcz Baumgard. Rzeczowo, bez ubarwiania powiedział o wszystkim co mu było wiadomo, zaś na koniec ocenił jakoby sprawa wynikła nie tyle „z przyrodzonego okrucieństwa sprawców, lecz braku troski państwa o oświatę ogólną wśród prostych ludzi”. Wyraził też pogląd, że i on sam ma w tym nauczkę do przemyślenia”.

1 lipca 1931 roku brodnicki sąd wydał wyrok. Braci Władysława i Bernarda Mościńskich skazano na dwa i pół roku więzienia każdy. Marianna E. za podżeganie do przestępstwa dostała dwa lata „bezwzględnej odsiadki”. Po odbyciu kary Władek z Bernardem wrócili na swoje gospodarstwa. Wieś ich przyjęła bez zbędnego gadania, zaś oni sami pogodzili się z żonami, którym odtąd – podobno – byli nie tylko partnerami, lecz i prawdziwymi przyjaciółmi. Księdza Baumgarda pozdrawiali już z daleka, a w procesje Bożego Ciała nosili przed nim wielkie lampiony. Marianna po krótkim pobycie w brodnickim więzieniu wylądowała w przytułku dla obłąkanych. Nikt już o niej niczego nie słyszał. Zresztą kto tam by się dopytywał o czarownicę?

 

(Piotr Grążawski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz


Dodaj komentarz

🙂🤣😐🙄😮🙁😥😭
😠😡🤠👍👎❤️🔥💩 Zamknij

Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu czasbrodnicy.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz

0%