Zamknij

Szubienica miejska w Brodnicy stała na wzgórzu przy dzisiejszej ulicy Podgórnej. Pisał o niej Henryk Sienkiewicz

21:43, 18.01.2021 Aktualizacja: 07:13, 07.07.2023
Skomentuj FOTO PG FOTO PG

Wydaje się, że w dzisiejszych czasach już samo głośne wymawianie słowa "szubienica" jest niestosowne, a łączenie go z przymiotnikiem "miejska" to w ogóle jakieś horrendum. Tymczasem istnienie kary śmierci w kodeksach karnych, czy nawet w prawie zwyczajowym jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie wywoływało większych kontrowersji

Jeśli toczyły się jakieś dyskusje na temat kary śmierci, to dotyczyły one jedynie technicznej strony egzekucji, a nie samej istoty. Wszak już św. Paweł w Liście do Rzymian pisał: „Rządzący bowiem nie są postrachem dla tych, którzy pełnią dobre uczynki, (...) Ale jeśli czynisz źle, bój się, bo nie na próżno miecz (władza – przypis mój) nosi...”. Wzmiankę o mieczu traktowano jako prawo do karania śmiercią.

Ha, no właśnie! Podstawowy błąd jaki robimy oceniając rozmaite przeszłe procesy lub zjawiska społeczno – historyczne, jest taki, że patrzymy na nie przez pryzmat człowieka XXI wieku, którego duchowość i etykę – nawet podświadomie – ukształtował współczesny humanizm. Dzięki temu większość z nas zdecydowanie przyjęła nowe definicje skrajności, przez to odrzucając karę śmierci, tortury itd. No, przynajmniej takie są deklaracje oficjalne, bo przypomnę, że ostatnia publiczna egzekucja w Polsce miała miejsce zaledwie kilkadziesiąt lat temu (16 lipca 1946) i zgromadziła kilkadziesiąt tysięcy gapiów (w tym dzieci!). Całe to zgromadzone towarzystwo, w radosnej atmosferze pikniku, zajadając rozmaite smakołyki, kanapki, obwarzanki, czy inne specjały przyglądało się gdańskiej egzekucji hitlerowca Greisera. Kat, wystrojony jak idiota w wieczorowy frak typu jaskółka, z maską a’la Zorro na oczach tak fatalnie założył stryczek, że Niemiec przez 17 minut nie mógł umrzeć. Nie zrażeni tym ludzie, po wszystkim niemal rozszarpali ubranie skazańca, a zwłaszcza sznur na którym zawisł, „bo przynosi szczęście”!

Stryczek „full wypas”

[ZT]26671704[/ZT]

Ponieważ burzliwa historia nie oszczędziła Brodnicy chyba żadnej okropności dziejów, zatem trudno się dziwić, iż straty materialne, w tym dokumentacyjne są wprost proporcjonalne do rozmaitych kataklizmów jakie przeszły przez nasze miasto i jego okolice. W pożarach, rabunkach, bezsensownych zniszczeniach na zawsze przepadły cenne dokumenty mogące świadczyć o istotnych faktach z naszych dziejów. Tak więc nie możemy ustalić dokładnej daty, gdy to nasi przodkowie wpadli na pomysł zbudowania potężnej szubienicy miejskiej na wzgórzu przy ul. Podgórnej. Możemy jedynie domyślać się, iż to szczególne samorządowe urządzenie stanęło w miejscu swej dużo skromniejszej krzyżackiej poprzedniczki. Na fali ogólnoeuropejskiej manifestacji dumy i prestiżu miast, dawni brodniczanie postanowili fundnąć sobie potężną szubienicę – jak to się dziś mówi „full wypas”. Przypuszczalnie nawet bogaty, hanzeatycki Toruń nie miał takiej, nie mówiąc już o naszych miłych rodakach z Rypina, których wieszano na byle czym. Zresztą jeden z osiemnastowiecznych prawników napisał, że „cudzoziemcy w kraju naszem częściej postrzegają murowaną szubienicę, niż jaki most porządny”.

Ciało wisiało, aż odpadło samo

Możliwe, że ów prawnik wygłaszał swój pogląd po obejrzeniu naszego miejskiego „urządzenia”.

Oto na kamiennym fundamencie pomurowano ceglaną okólnicę ze słupami dźwigającymi poprzeczne drewniane belki, do których mocowano odpowiednie sznury i haki. Wnętrze murowanej okólnicy stanowiło swoistą studnię, gdzie wpadały odrywające się z czasem części wisielców. Z dzisiejszego punktu widzenia to makabryczna sprawa, ale wówczas normą było, iż ciało skazanego tak długo wisiało, aż „odpadło samo”.

[ZT]26656248[/ZT]

Miejsce, gdzie z wielkim staraniem wzniesiono brodnicki „pomnik prawa miejskiego” nadzwyczajnie się do swej funkcji nadawało. Ustronne wzgórze, zajmujące teren przedmiejski ale bardzo dobrze wówczas widoczny z miasta. Droga do niego wiodła głównym szlakiem prowadzącym dalej do granicy Prus Królewskich, a obok starego kościoła Św. Jerzego (stał za murami na lewym „mazowieckim” brzegu Drwęcy, nieco na południowy zachód od dzisiejszego pomnika papieża). Samo wzniesienie zwano z niemiecka Galnenbergem, czyli Wzgórzem Szubienicy. Z dzieła Friedricha Augusta Zermanna „Chronik der Stadt Strasburg in Westpreussen” (znanej szerzej w przekładzie Jerzego Wultańskiego) wiemy, iż szubienica górowała nad miastem aż do 1818 roku.

Sienkiewicz o niej pisał

Gdy Henryk Sienkiewicz pisał „Krzyżaków” (1896-1900) ktoś przekazał mu wspomnienie o brodnickim urządzeniu jako o „ogromnej murowanej szubienicy, wzniesionej za miastem przy drodze do Gorczenicy”. Sienkiewicz tak właśnie ją opisał w swej powieści, choć nie mógł obiektu widzieć osobiście, podobnie zresztą jak jego informator – no chyba, że był wiekowym starcem. Nie można jednakże wykluczyć, że pod koniec XIX wieku na byłym brodnickim Galnenbergu zachowały się fundamenty, których po rozbiórce murów do poziomu gruntu nikt – ze względu na trudności nie demontował. One mogły podtrzymywać, pobudzać legendę.

Osądzili Staszka-zbója i na Galgenberg powiedli

[ZT]26652038[/ZT]

Ilu ludzi przez brodnicką szubienicę przeszło „na tamten świat”? Ze względu na zniszczenie akt miejskich tego już ustalić się nie da. Ze źródeł pośrednich wynika, że jakaś dokumentacja na ten temat znajdowała się w archiwum przedwojennego ratusza, ale jak wiadomo ten, już po zajęciu miasta podpalili (podobnie jak wiele innych ocalałych obiektów Brodnicy) nasi „wyzwoliciele” z Armii Czerwonej (1945). Jednak na podstawie analogii i przez analizę nielicznych opisanych, a cudem zachowanych przypadków – jak pewnego Staszka-zbója (miał ponoć należeć do słynnej bandy z Borów Tucholskich, ale za czasów starosty Ossolińskiego pochwycono go na terenie patrymonium Brodnicy, stąd osądził go nasz sąd) możemy odtworzyć ostatnią drogę skazanego.

Wyrok ogłaszano przed ratuszem, a ponieważ plac przed nim (rynek) stale był zapełniony handlującymi ludźmi, więc zapowiedź kaźni wywoływała ogólne poruszenie i nadzieję na dobre widowisko. Tu też sędziowie przekazywali skazańca katu, czyli Mistrzowi Małodobremu, wygłaszając oficjalne polecenie, co powinien z nim uczynić. Świetnie to opisał Sebastian Fabian Klonowic w „Worku Judaszowym”:

„..... Sędzia dekretem nakaże;
Małodobry, skarz go tam, jako prawo karze,
A nad prawo nic nie czyń. Tamże na ratuszu
Przeprasza kat pod piecem w bucznym kapeluszu
Straceńca nieboraka: Przepuść mi dla Boga
Tu przed sądem gajonym, niż wynijdziem z proga.
Co z tobą czynić będę; nie ja ciebie tracę
Ale twoje uczynki, któreć teraz płacę.
Potem mu ceklarze do ręki podadzą
A cechowie go zbrojni środkiem poprowadzą.
Zbierze się koło niego ludzi wielka rota
I przed miasto....”

Przystanek przy kościele

[ZT]26647991[/ZT]

No właśnie, z miejsca formował się oryginalny pochód i dzisiejszą ulicą Kościuszki – a dawniej wzdłuż muru miejskiego – szedł do Bramy Mazurskiej (została po niej wieża zwana też „Bocianią Wieżą”), przez most na Drwęcy wchodził na Mazowieckie Przedmieście, w kierunku kościoła św. Jerzego. Tu skazaniec mógł po raz ostatni napić się wody, czy nawet nieco słabej gorzałki, lecz przede wszystkim dostawał szansę na pojednanie się Bogiem (spowiedź). Tak, czy inaczej zazwyczaj przy św. Jerzym pochód przystawał, a dołączała do niego osoba duchowna. Po niedługim czasie (nie dłuższym niż zabiera kilkukrotne odmówienie Ojcze nasz) ruszano w ostatni etap – na Galgenberg (wzgórze szubieniczne) przy drodze do Gorczenicy.

To co się działo przy samej szubienicy zależało od sądu, statusu skazanego, a także od samego Mistrza Małodobrego (tak nazywano kiedyś katów - red.). Gdy sąd w orzeczeniu zalecił przedegzekucyjne tortury (np. łamanie kołem – potworna, choć powszechna tortura, którą zaordynowano m.in. Staszkowi-zbójowi), to właśnie był ten moment... Gdy wymagał tego interes „wychowawczo społeczny” przed kaźnią publicznie i głośno przypominano za co ta kara. Bywało też, iż skruszonemu skazańcowi pozwalano na wygłaszanie swoistego aktu żalu, czy przeprosin. Często jednak zwykłego rzezimieszka wieszano natychmiast, bez zbędnych ceregieli.

Zwłoki wisiały kilka tygodni

Pomocnicy kata wprowadzali go do wnętrza murowanej budowli, tam kat zakładał mu pętlę liny, której koniec przerzucano przez jedną z poprzecznic, potem wlókł nieszczęśnika „na szczyt” (tu korzystał z drabin), gdzie gwałtownym, czasem dramatycznym ruchem „kończył zlecenie”... Jednak wbrew pozorom macabre theatrum trwało dalej, bo bez decyzji sądu nikt nie miał prawa do zdjęcia nieboraka ze stryczka. Nasz znajomy imć Klonowic tak to zgrabnie ujął:

„....więc tak będzie wisiał.
Na wietrze i na deszczu będzie się kołysał,
Bez pogrzebu i onej ostatniej posługi,
Będzie wiatrom bezecne igrzysko czas długi.”

Hmm, zatem w zależności od pory roku skazaniec mógł wisieć nad Brodnicą nawet kilka tygodni. Musiał to być widok szczególnej urody, trzeba jednak pamiętać, iż nie kontemplowano go w kategoriach estetyki, a edukacji publicznej oraz manifestacji potęgi prawa. Jeżeli popełniasz zbrodnię, okradasz bliźnich, burzysz ład zbudowany przez społeczeństwo to ma ono (społeczeństwo) wręcz obowiązek wyeliminowania ciebie.

Gdy wreszcie szczątki skazańca spadły na ziemię, wówczas kat zakopywał je w pobliżu szubienicy, bez jakichkolwiek oznaczeń, zapisków, ceremonii. Nie wiemy ile szczątków kryje brodnicki Galgenberg. Są miasta, które zleciły wykonanie stosownych badań archeologicznych na swoich miejscach straceń (Miłkowo, Lubomierz, Gdańsk i inne), dzięki czemu pozyskano sporo istotnych szczegółów wzbogacających dotychczasową wiedzę o lokalnych społecznościach. Może kwestię podobnych badań warto by rozpatrzyć i w naszym samorządzie?

Koniec makabrycznego teatru

[ZT]26636353[/ZT]

Pod koniec XVIII wieku zaczęły przynosić efekty działania i praca wielkich humanistów epoki Karola Ludwika Monteskiusza, liberała Woltera (Francois Marie Arouet), Jana Jakuba Rousseau i wielu innych. Władze kolejnych państw coraz śmielej wprowadzały nowe kodeksy prawa karnego, gdzie wręcz zabraniano publicznych, brutalnych egzekucji. Pustoszały podmiejskie „wzgórza szubienic”, zaś sporo, zwłaszcza największych „pomników starego prawa” rozbierano – czasami działo się to uroczyście, przy dźwiękach miejskiej kapeli i żartach. Tego typu obiekty przestawały manifestować prestiż, już nie były modne. Także w Brodnicy podjęto decyzję o rozbiórce miejskiej szubienicy.

Nasz kronikarz Friedrich August Zerman tak o tym pisze: „Murowana szubienica, która zachowała się jeszcze do 1818 roku na wzgórzu na lewo od drogi do Gorczenicy: niedaleko gdzie dziś stoi pierwszy wiatrak, dawała temu świadectwo (surowemu prawu miejskiemu – przypis mój). Szubienica ta została w roku 1818 rozebrana, a materiał (z niej uzyskany) sprzedano”.

Taki był koniec. Po tej dacie jedynym miejscem, gdzie w Brodnicy wykonywano zatwierdzone jakimś oficjalnym prawem wyroki śmierci (do 1945 r.) był zamknięty dla postronnych dziedziniec klasztoru franciszkanów, który Prusacy po wygnaniu zakonników zamienili na więzienie, ale to już zupełnie inna historia.

(Piotr Grążawski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%