- Każda szopka jest wynikiem kontemplacji na temat bliskości i samotności, której przed dwoma tysiącami lat doświadczyła święta rodzina i których my także doświadczamy - mówi Agnieszka Drelich-Magdziak ze Zdrojów, która od dziesięciu lat prowadzi pracownię ceramiczną
Po drodze z Bartniczki do Górzna są Zdroje, a tam – Kozia Zagroda i pracownia ceramiczna Agnieszki Drelich-Magdziak. Z głównej drogi wjeżdża się w wiejską ścieżkę, przy której rosną ceramiczno-metalowe słoneczniki, na skrzynce na listy bimba nogami ceramiczny ludzik, a na drzewach wiszą ceramiczne owoce. Przed pracownią, zupełnie ignorując zimę, wyrastają różnej wielkości kolorowe kaktusy, a zza szyby wyglądają dorodne makówki. Dom obok pracowni, w którym mieszka pani Agnieszka z mężem Krzysztofem i trzema córkami, ozdobiony jest ceramicznymi kafelkami.
Przy wejściu, na ścianie ze schodami, rozciąga się wiejski krajobraz skomponowany z ceramicznych kafelków.
Wypalany w piecu „ogród dla leniwych”
Wszystkie baśniowe cudeńka, które cieszą oko gości odwiedzających domostwo państwa Magdziaków, są częścią „Ogrodu dla leniwych”. To pomysł pani Agnieszki, realizowany z zaprzyjaźnionym kowalem z Zaborowa. Razem tworzą z gliny i metalu przedmioty, którymi można ozdobić ogród lub balkon. Kolorowe bukiety kwiatowe, kaktusy, doniczki, makówki, opasłe dynie i wysokie słoneczniki, a także ptaszki (kos, mazurek, gil, bogatka, wilga, modraszka) upiększają otoczenie nawet wtedy, gdy za oknem depresyjna jesienna albo przedwiosenna szaruga.
– Takie kwiatowe kompozycje ceramiczne moi klienci czasem zanoszą na groby najbliższych. Ozdoby do ogrodów i na balkony, tak jak i inne rzeczy, które w mojej pracowni powstają, można wybrać z gotowych już prac albo zamówić. Kafelki i kompozycje z nich, np. do układania w kuchni czy łazience, tworzę na indywidualne zamówienia. Pomieszczenia z kafelkami mają swój niepowtarzalny charakter – mówi pani Agnieszka.
W pracowni w Zdrojach, która działa od 2011 r., powstają kolorowe filiżanki, garnuszki i imbryczki do herbaty, świeczniki, donice, talerze i misy, ale także inne cudeńka – baśniowe rzeźby. Jest tu kominek – koza, która zamiast jednej nogi ma stos książek. Jest kominek, który przypomina stary zapiecek z wygrzewającym się tu kocurem.
Pani Agnieszka pracuje na kole garncarskim, ale też ręcznie modeluje swoje kompozycje.
Bożonarodzeniowe szopki i targ w Peru
W pracowni w Zdrojach powstają także bożonarodzeniowe szopki. Są to szopki inne niż wszystkie, a ich pomysł zrodził się w czasie egzotycznych podróży państwa Magdziaków.
[ZT]26631617[/ZT]
– Byliśmy młodzi i bardzo chcieliśmy poznawać świat, choć nie mieliśmy pieniędzy ani zamożnych rodziców, którzy by nas finansowali. Nauczyliśmy się międzynarodowego języka esperanto i on otworzył nam świat. Społeczność esperantystów pozwoliła nam zwiedzić Europę. Mieliśmy plecaki, śpiwory, namiot i kocher do gotowania. Podróżowaliśmy autostopem, poznawaliśmy ludzi. Ktoś zaprosił nas na kolację, ktoś dał pieniądze na prom, inna osoba zaprosiła nas do domu. To była przygoda, poznawanie ludzi. I tylko raz nas okradziono. Marzyliśmy, by jechać do Brazylii. W Bordeaux zgłosiliśmy się do kapitanatu, że chcemy się zaokrętować na statek do Brazylii. Statek miał być dopiero za trzy miesiące, które spędziliśmy u poznanej w podróży rodziny w Pirenejach. Tam zrodził się pomysł na naszą „Kozią zagrodę” i produkcję ekologicznych serów. Potem zwiedziliśmy Amerykę Południową.
W Peru przed Bożym Narodzeniem jest tradycja targów, na których można kupić szopki bożonarodzeniowe. Rodziny mają w domach wiele szopek, rozbudowuje się je każdego roku. Święta rodzina w wykonaniu peruwiańskich artystów ma rysy lokalne i przedstawiana jest w scenach z życia, które bliskie są Peruwiańczykom. Nasz gospodarz w Ameryce Południowej, który pochodził z Gwatemali, miał szopkę na pół pokoju. Były tam krajobrazy z jego ojczyzny i sceny z życia jego rodziny. Po 10 latach podróży wróciliśmy do Polski, a doświadczenia wtedy zdobyte inspirują nas do dziś – opowiada pani Agnieszka.
Szopka Brodnicka
Szopki ze Zdrojów, choć inspirowane egzotyczną podróżą, są typowo polskie. Mówią o sprawach, które przeżywamy obecnie, o nas samych. Święta rodzina okryta kocem, tuli się do siebie skupiona nad dzieciątkiem. Przed nimi stara walizka, która sugeruje podróż tułaczą, może emigrację? Inna rodzina na tratwie z miłością patrzy na nowonarodzone dzieciątko – ta scena powstała po tragedii uchodźców u brzegów Lampedusy. W innej kompozycji – święta rodzina oddaje się codziennym czynnościom. Święty Józef właśnie wrócił z dworu z pękiem drewna na opał. Maria przygotowuje posiłek, na sznurach przeciągniętych pod sufitem suszą się pieluszki. Jest też „Szopka brodnicka” – z lokalnym krajobrazem i zwierzątkami. W tej scenie ludzie śpią, nie wiedzą, że rodzi się Bóg.
– Ceramiczne szopki, które tworzę, są rodzajem kontemplacji wiary i świata. To, co zdarzyło się świętej rodzinie, powtarza się w naszym życiu. To opowieść o miłości, bliskości rodzinnej, ale też samotności w świecie. W scenach szopek nie brakuje postaci zwierząt, które bardzo lubię. Umieszczam wszystko w naszych pejzażach. Opowiadam o naszych codziennych sprawach i przeżyciach, bo myślę, że tak też wyglądało życie świętej rodziny. Oni nie czekali przecież bezczynnie na wizytę Trzech Króli. Dzieciątko Jezus w moich kompozycjach zawsze jest w ramionach matki, nigdy w żłóbku, bo myślę, że macierzyństwo to ta nierozerwalna bliskość z dzieckiem, której się pragnie bez przerwy – wyjaśnia autorka szopek, która za swoje prace zdobyła wiele nagród na konkursach. M.in. kilka lat temu pierwszą nagrodę na wojewódzkim konkursie przyznano „Szopce brodnickiej”.
Terminowanie u mistrza
Po naukę i doświadczenie ceramiczne pani Agnieszka pojechała do znanego mistrza z Chmielna na Kaszubach. Garncarz Karol Elas Necel kultywuje przeszło 120-letnią historię swojego rodu garncarzy i w Chmielnie prowadzi Muzeum Ceramiki Kaszubskiej Neclów.
[ZT]26624002[/ZT]
– Zgłosiłam się do pracowni Necla na praktyki. To było coś w rodzaju terminowania u mistrza. Pan Necel wcale nie był dla mnie łaskawy, sceptycznie przyglądał się moim wysiłkom przy kole garncarskim i właściwie się do mnie nie odzywał, tylko cmokał i wytykał błędy, które robiłam. Po pewnym czasie nauczyłam się rozpoznawać, kiedy cmokanie oznacza aprobatę, a kiedy mistrz absolutnie nie jest zadowolony z moich wysiłków. Tropiąc moje błędy, powtarzał, że krzywe misy i nierówne brzegi garnuszków toczonych na kole wcale nie są „urocze” i „romantyczne”. Słyszałam, że najpierw trzeba nauczyć się porządnie rzemiosła, a potem można tworzyć sztukę i że nauka centrowania koła garncarskiego zajmie mi pewnie około trzech lat. Mistrz mówił, że na deformację może pozwolić sobie Picasso, a nie początkujący garncarz, któremu się coś „nie udało”. No i tak przeszłam szkołę pokory, która teraz przynosi efekty. Moją pasję mogę rozwijać i przekazywać innym – wspomina Agnieszka Magdziak.
Żeby glina nie wybuchła w piecu
– Rzemiosło garncarskie ma swoje tajemnice, które poznaje się w praktyce. Dawniej garncarz sam kopał glinę, potem ją płukał, oczyszczał, leżakował przez rok, moczył. Teraz glinę można kupić w sklepach dla ceramików i ja tak właśnie robię, by zyskać czas, którego brakuje, bo do pracowni mogę zaglądać, kiedy już wszystkie obowiązki się wypełni. Glinę trzeba wyrobić, pozbyć się powietrza, które może wysadzić, wykrzywić wyrób w czasie wypalania w piecu. Po wypaleniu przedmioty są szkliwione, malowane, zdobione glinkami albo tlenkami. Kolory nakładane na glinę – to chemia. Nie używa się ich jak innych farb, nie miesza. Wyroby są po zdobieniu po raz kolejny wypalane w piecu – w odpowiedniej temperaturze. Jeśli będzie za niska – garnuszek czy talerz będą zostawiać na stole mokry ślad. Dbam o to, by przedmioty, które powstają w mojej pracowni, były i piękne, i użytkowe – kontynuuje pani Agnieszka.
Smoki i inne zwierzęta
Na stole w pracowni stoją jeszcze niedokończone albo czekające na wypalanie w piecu prace uczniów pani Agnieszki. Jest tu m.in. fantastyczny smok, kocia rodzina, kurki dziobiące ziarno i baśniowe wieże.
[ZT]26623937[/ZT]
– Bardzo lubię pracować z dziećmi. Na historycznych warsztatach mój mąż często demonstruje jak w średniowieczu wyrabiało się papier. Przebiera się wtedy w strój arabski i od tego, że papiernictwa nauczyliśmy się od Arabów, zaczyna się opowieść o historii rzemiosła w Polsce. Ja zwykle zabieram moje tradycyjne koło garncarskie. Pokazuję, jak pracuje się na kole, potem zapraszam zainteresowanych do spróbowania swoich sił. Mam też uczniów na warsztatach w mojej pracowni. Pracowałam zwykle z dziećmi starszymi, teraz także z młodszymi. Pokazuję, że praca na kole garncarskim może być świetną terapią i relaksem. Relaksem, bo trzeba wyłączyć myślenie i przestawić się na czucie – dotyk gliny pod palcami, regulowanie nacisku, modelowanie – to uspokaja i pozwala pozbyć się stresu. Garncarstwo i praca na kole to także forma terapii manualnej. Skoordynowanie pracy nóg (deptanie pedału przy kole) i rąk (modelowanie gliny) ma wartość terapeutyczną, przywraca sprawność kończyn – mówi Agnieszka Magdziak, która zajmuje się nie tylko garncarstwem.
Wyroby dostępne na Jarmarku Bożonarodzeniowym
Pracuje jako animator z seniorami w Dziennym Domu Opieki, pisze projekty unijne, które realizowane są m.in. w Gminnym Ośrodku Kultury w Górznie.
– Ten rok był trudny, bo zamknął nas w domach, ale i tak udało się zrealizować szereg projektów, m.in. w ramach ETNO Polski – warsztaty rękodzielnicze.
Szopki i inne wyroby ceramiczne z pracowni w Zdrojach dostępne są na Brodnickim Jarmarku Bożonarodzeniowym online, zorganizowanym przez Brodnicki Dom Kultury. Z autorką prac w sprawie kupna albo warsztatów ceramicznych można kontaktować się telefonicznie lub za pośrednictwem FB.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu czasbrodnicy.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz