W międzywojennej Polsce (1918-1939) Pomorze z Brodnicą uchodziło za region, który charakteryzował się wysokim poziomem rozwoju cywilizacyjnego. Zapewne przynajmniej po części wynikało to ze 148-letniej przynależności do państwa pruskiego, które w XIX wieku wprowadzało nowoczesne jak na tamte czasy ustawodawstwo w zakresie ochrony zdrowia publicznego i związane z nim inwestycje sanitarne w postaci wodociągów, kanalizacji, zakładów kąpielowych i innych obiektów infrastruktury technicznej. Naukowe podejście do kwestii higieny społecznej wypracowało m. in. przydatne przepisy zabezpieczające przed epidemiami, ordynacje porządkowe dla miast, regulacje dotyczące utrzymywania porządku w zagrodach, czy też zalecenia przeciwpożarowe. Te czynniki sprawiły, że Pomorze, Wielkopolska i Śląsk właściwie zdystansowały pozostałe dzielnice Rzeczypospolitej. Tak zarysował się podział na lepiej rozwiniętą „Polskę A" i zapóźniona cywilizacyjnie wschodnią „Polskę B".
W Brodnicy była oczyszczalnia ścieków
[ZT]26027525[/ZT]
Chociaż Pomorze należało do tej lepiej rozwiniętej Polski, to po I wojnie światowej bieda zrobiła swoje. Na początku lat dwudziestych stan czystości pomorskich miast, jak Brodnica, Toruń czy Grudziądz daleki był od ideału. Raziły w nich zwłaszcza zaśmiecone i zabrudzone ulice. Walały się papiery, niedopałki papierosów, resztki owoców, a na ulicach i głównych placach zalegały końskie odchody i słoma. W Brodnicy na szczęście istniała wtedy popruska oczyszczalnia ścieków – w innych miastach przy jej braku ścieki nierzadko płynęły rynsztokiem. Prasa załamywała ręce „nad niezbyt miłym dla oka wyglądem i niezbyt przyjemnym dla nosa zapachem". Szczególnie źle ta ogólna sytuacja z nieporządkiem przedstawiała się na przednówku, kiedy nagromadzone w ciągu zimy nieczystości pod wpływem ciepła zaczynały się rozkładać i parować przykrymi zapachami. Stwarzało to zagrożenie epidemiologiczne. Przepisy z czasów pruskich zobowiązywały również brodniczan do sprzątania trotuarów przez właścicieli graniczących z nim posesji oraz ulic przez służby miejskie. Prawo zalecało gruntowne czyszczenia tych miejsc co najmniej dwa razy w tygodniu. Ogólnie jednak trudno było te zalecenia wyegzekwować. Brakowało koszy na śmieci, ale nie brakowało przypadków wylewania domowych nieczystości z wiader wprost na ulicę, bez oglądania się na przechodniów.
Świnie, krowy i konie na brodnickich podwórkach
Nawet w Toruniu – stolicy Pomorza, pomimo sumiennej walki z ogólnym nieporządkiem wcale nie było lepiej. Kosze na śmieci wprowadzono tam dopiero w 1929 roku, z miejsca solidnie przykręcając je do ulicznych lamp w obawie przed kradzieżą. Mimo wysiłków pracowników komunalnych ulice, parki i place ciągle bywały zaśmiecone, a przy przystankach tramwajowych fruwały zużyte bilety. Parki nie nadawały się do szukania w nich odpoczynku i wytchnienia. Z tych powodów dla bałaganiarzy wprowadzono kary finansowe. Cóż jednak z tego, kiedy właśnie spadała wartość pieniądza. Grzywny bywały więc nieproporcjonalnie niskie. Tańszy był mandat od kosztów czyszczenia trotuaru. Nietrudno więc było przewidzieć następstwa tego stanu rzeczy. Nawet nadmorskie plaże były mocno zaśmiecone, a podwórza pełne parujących gnojowisk i rozrzuconej słomy. Utyskiwali na tę sytuację nasi ministrowe, profesorowie i lekarze. Cóż jednak było począć, kiedy od wojny w mniejszych miastach Pomorza powszechnym zjawiskiem stała się hodowla zwierząt, przeznaczonych na ubój i konsumpcję.
Nie tylko w Brodnicy w prowizorycznych szopach mieszczanie trzymali więc drób, króliki, kozy, świnie, a także krowy i konie. Znaczna liczba koni w miastach wynikała z tego, że zaprzęg koński stanowił wówczas podstawowy środek transportu, a motoryzacja właściwie raczkowała. Z utrzymaniem licznego inwentarza wiązała się produkcja ton obornika i emisja fetoru.
77 procent mieszkań bez ubikacji
[ZT]26027405[/ZT]
Dużym kłopotem, trudnym do opanowania były nie tylko wydaliny zwierzęce, ale też wymykała się spod kontroli wstydliwa utylizacja szczególnie nieprzyjemnych dla otoczenia odchodów ludzkich. Sytuacja ta dotyczyła zarówno wsi, jak i miast. Co prawda od końca XIX wieku w miejskich mieszkaniach na Pomorzu zaczęto urządzać nowoczesne łazienki z klozetami wodnymi, ale dotyczyło to głównie najbardziej zamożnej warstwy społeczeństwa. Jeszcze w 1931 roku – jak wynika z danych zamieszczonych w spisie powszechnym – tego typu instalacje sanitarne nadal były rzadkością. W naszym województwie pomorskim tylko 22,96 procent mieszkań w miastach powyżej 20 tysięcy mieszkańców posiadało w tym czasie wyodrębnioną w swym wnętrzu toaletę. Tak więc ponad 77 procent mieszkań nie miało łazienek ani ubikacji domowych.
Dół kloaczny, wiadro, nocnik lub wychodek
Większość ludności zarówno wiejskiej, jak i miejskiej swoje potrzeby fizjologiczne załatwiała w wolno stojących na podwórzach wychodkach lub po prostu w mieszkaniach, wykorzystując do tego celu specjalne naczynia - nocniki, miski lub wiadra. Na wsiach często załatwiano się w pewnej odległości od domu – pod gołym niebem, często za stodołą lub do wykopanego dołu kloacznego. Wiele gospodarstw wiejskich nie posiadało w tym czasie żadnego wychodka. W mniejszych miastach defekacji dokonywano na ciasnych podwórkach. Możliwość skażenia drobnoustrojami chorobotwórczymi stojących w pobliżu pomp i studzien była więc na porządku dziennym. Zresztą tego rodzaju instalacje wówczas również nie były zbyt powszechne, więc wodę do konsumpcji czerpano często z przydomowego, skażonego fekaliami stawu lub z rzeki czy jeziora. Stąd brały swój początek liczne epidemie.
Miejskie toalety
W pierwszych miesiącach po powrocie Pomorza do Polski władze wojewódzkie odbierały liczne skargi i donosy od mieszkańców tej dzielnicy na zanieczyszczenie i pogorszenie się stanu toalet publicznych i prywatnych. Pomorzanie wskazywali, że winni są temu osoby napływające tu spoza Pomorza. W związku z tymi pismami wojewoda pomorski aktem z dnia 19 marca 1920 roku zobowiązywał podległe sobie urzędy do odnowienia i uporządkowania wszystkich dostępnych toalet. Tymczasem w miastach przybywało dzielnic biedy, w których nie przestrzegano żadnych standardów higienicznych. Mieszkania budowano ciasne, a żyło w brudzie i zaduchu. Wielu lekarzy załamywało ręce nad egzystencją urągającą wszelkim zasadom sanitarnym.
Utylizacja hałd śmieci i obornika ograniczała się wówczas do wywożenia ich na specjalnie przeznaczone do tych celów pola poza miasto. „Dzikich wysypisk" przybywało też w lasach. Kompromitujący był również stan obiektów, należących do instytucji, symbolizujących niedawno odzyskaną niepodległość.
Niemcy śmiali się z polskiej higieny
[ZT]26026081[/ZT]
W lipcu 1921 roku ukazał się okólnik piętnujący zły stan higieniczny urzędów. Nakazano więc pisemnie szefom administracji powiatowych „aby biura, korytarze, ustępy były codziennie zamiatane i przewietrzane". Apelowano też do urzędników, by utrzymywali czystość w miejscu pracy. Nie lepiej było w pociągach – Niemcy kpili i szydzili z brudnych firanek pociągowych i zdewastowanych wagonów. Naśmiewali się również z zanieczyszczonej i otłuszczonej odzieży obsługi kolejowej. Stan bufetów dworcowych i toalet nie był wcale lepszy. Wiele do życzenia w zrujnowanym wojną kraju przedstawiały też szkoły. Uczniowie chodzili do niewybielonych klas z uszkodzonymi klamkami w drzwiach i powybijanymi szybami w oknach. Płoty wokół budynku bywały połamane lub spalone. Stan higieniczny tych placówek również budził zastrzeżenia ze strony inspekcji sanitarnych. Wyniki tego typu kontroli w drugiej połowie lat dwudziestych niekorzystnie wypadały również w przypadku pomorskich sklepów i warsztatów rzemieślniczych, a także restauracji kawiarń i cukierni.
I nastały "sławojki"
Z całą mocą tej ogólnej indolencji w dziedzinie utrzymywania czystości i higieny przeciwstawił się lekarz z wykształcenia minister spraw wewnętrznych Felicjan Sławoj Składkowski. Jego słowo „dość" rozległo się po całej Rzeczypospolitej i istotnie wpłynęło na życie codzienne nie tylko mieszkańców Brodnicy i Pomorza. Odtąd stałym elementem krajobrazu miały stać się rzesze policjantów nieustannie kontrolujących wszelkiego rodzaju sanitariaty i lustrujących stan zagród, podwórzy, a także czystość wychodków. Właścicieli dużych majątków ziemskich zmuszono do wybudowania dla służby folwarcznej wychodków nazwanych wówczas „sławojkami". Przez higieniczne działania Felicjana Sławoja Składkowskiego jego przeciwnicy polityczni złośliwie zaczęli go nazywać „Piotrem Wielkim w klozetowej skali". Ogólna sytuacja sanitarna zaczęła się jednak poprawiać. Aktywność ta miała charakter długofalowy, dzięki czemu krajobraz higieniczny miast i wsi z wolna zaczynał ulegać przemianom na lepsze.
Skutki wizyty wojewody w Brodnicy
Wojewoda Kazimierz Młodzianowski, który gościł w Brodnicy w sierpniu 1927 roku przy okazji odsłonięcia „Kapliczki z lwami" w Lasku Miejskim - w październiku tego roku, a więc 2 miesiące później wysłał poufne pismo zaadresowane do burmistrzów miast pomorskich: „Nie mogąc tolerować dalej bezczynności władzy policyjnej i zarządów miast, daję ostateczny 10-cio dniowy termin do przeprowadzenia gruntownego uporządkowania miast. Po dniu 23 bm. osobiście przeprowadzę inspekcję w miastach i w razie stwierdzenia nieporządków pociągnę Panów Burmistrzów, jako władzę policyjną do najsurowszej odpowiedzialności". Na podstawie tego pisma trudno stwierdzić, na ile obraz ówczesnego stanu sanitarnego w Brodnicy w tym czasie podziałał na wyczerpanie cierpliwości wojewody. Możemy się jedynie domyślać, że gród nad Drwęcą, który osobiście widział Kazimierz Młodzianowski – absolwent Akademii Sztuk Pięknych nie świecił wówczas przykładem i również przyczynił się do ugruntowania we wrażliwej na piękno duszy wojewody zdecydowany sprzeciw na istniejące warunki sanitarne i wypowiedzeniu wojny nieporządkowi.
Na podstawie:
T. Krzemiński, Krajobraz higieniczno-estetyczny miast i wsi pomorskich w dwudziestoleciu międzywojennym [w:] Zapiski Historyczne poświęcone historii Pomorza i krajów bałtyckich, t. LXXVII – rok 2012, z. 2., Towarzystwo Naukowe w Toruniu, Wydział Nauk Historycznych, Toruń 2012
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz